[Recenzja] The Legend of Zelda: Skyward Sword HD

Nad wyraz udany powrót w przestworza

The Legend of Zelda: Skyward Sword HD. Jeszcze na początku 2021 roku fani myśleli, że zagrają w tym roku w kontynuację fenomenalnego Breath of the Wild, jednak los miał inne plany. Pierwszą grą, którą sprawdzimy z okazji 35-lecia serii, będzie podniebna przygoda prosto z Wii. Patrząc na ostatni trailer sequela BOTW, możliwe, że będzie on bardziej powiązany z historią przedstawioną w Skyward Sword niż ze swoim poprzednikiem. Co dokładnie na Was czeka po zakupie remastera HD, przeczytacie poniżej.

Zacznijmy od technikaliów, czyli tego, co gracze lubią najbardziej. Niestety Nintendo nadal idzie po linii najmniejszego oporu, jeśli chodzi o ilość pracy, jaką wkłada w kolejne porty z poprzednich konsol. W Skyward Sword HD nie zobaczymy ani odświeżonych assetów (niczym w Ocarina of Time 3D lub Majora’s Mask), ani odświeżonego oświetlenia (jak w Wind Waker HD). Port na Nintendo Switch jest w ogromnym stopniu emulowany, więc nie można liczyć na sporo w kwestii oprawy. Na pewno została podbita rozdzielczość i 480p, które spotykamy na Wii, na Nintendo Switch zostało zamienione w 1080p w docku oraz 720p w trybie przenośnym. Pierwotnie gra została stworzona na potrzeby sygnału wideo w formacie SD, więc twórcy mocno się napracowali, aby gra nie odstawała tak mocno względem produkcji z konkurencyjnych PS3/X360. Z tego powodu postawili na styl graficzny, który miał przypominać malowidła i wyszło to naprawdę świetnie. Poniekąd udało się przenieść ten efekt na Switcha, ale podbita rozdzielczość sprawiła, że jest on o wiele mniej efektowny, choć jednocześnie gra wygląda bardzo przejrzyście. Za kilkoma rzeczami z oryginału na pewno nie zatęsknimy, więc można śmiało zapomnieć o migotających elementach w tle, które były powszechne w wersji oryginalnej.

Pierwsze, co rzuca się w oczy po przejściu do rozgrywki, to jej płynność. Ta ponad 10-letnia już gra bez problemu trzyma 60 klatek w trakcie zabawy (poza kilkoma cutscenkami i jednym momentem, w którym na ekranie jest wielu przeciwników na tle licznych wybuchów), dzięki czemu gra się w to naprawdę przyjemnie. Prawie jak na czymś innym niż Nintendo Switch. Kolejnym plusem „portu” jest poprawa czasów wczytywania do tego stopnia, że w niektórych instancjach dzieje się to ponad 2 razy szybciej. Deweloperzy nie pozostali głusi na dekadę narzekań na tempo rozmów, umożliwiając ich przyspieszanie lub całkowite pomijanie. No dobra, ale jak dużym było to problemem wcześniej, zapytacie? Tylko ta jedna zmiana sprawia, że grę można ukończyć o kilka godzin szybciej! Fi nie irytuje z tego powodu, bo jej liczne wyjaśnianie wszystkich mechanik możemy szybko pominąć. Aż tak bardzo nie boli też zablokowanie za opłatą (w postaci konieczności kupna figurki amiibo) nowej funkcjonalności, czyli możliwości podróży między powierzchnią a Skyloftem w dowolnym momencie, chociaż nie da się ukryć, że to i tak słaby ruch ze strony Nintendo.

Kiedyś gwiazdy tańczyły na lodzie, a Link tańczy na kuli unoszącej się na lawie.

Duże obawy przed premierą budziło w zaniepokojonych fanach sterowanie postacią – w końcu Skyward Sword jest pierwszą Zeldą w pełni zaprojektowaną z myślą o kontrolerach ruchowych. Na szczęście lęk, mimo że niebezpodstawny, okazał się niepotrzebny. W Joy-Conach znajdziemy lepszy sensor ruchu niż ten, który oferowało Nintendo kilka lat temu, przez co nasze ruchy są bardzo dobrze sczytywane. Niestety zależy to też od gracza, który musi często pamiętać o natychmiastowym centrowaniu położenia kontrolera. W oryginalnej grze robił to za nas sensor obok telewizora, a tutaj wykonamy tę czynność manualnie, wciskając Y (bardzo dużą ilość razy). Po krótkim czasie da się do tego przyzwyczaić, ale polecam zrobić sobie miejsce przy pierwszym podejściu, aby nie strącić rzeczy dookoła Was tak jak pewien pan redaktor 🙂

Groose może i nie robi dobrego pierwszego wrażenia, ale już drugie, trzecie i czwarte są całkiem niezłe.

Jeśli jednak machanie kontrolerem przed ekranem nam nie leży lub gramy przenośnie, to odpowiedzialne za port studio Tantalus zadbało o odpowiednie sterowanie. Wychyły kontrolera zostają zastąpione przez wychylenia prawego analoga, a za pchnięcie mieczem i użycie tarczy odpowiadają wciśnięte gałki. W tym trybie również możemy sterować dowolnie kamerą, ale dopiero po przytrzymaniu L. Kamerze zdarzy się czasem zatrzymać pod danym kątem, gdy staniemy przy ścianie, ale nie jest to zbyt uciążliwe. Jako że to „port” o podwyższonej cenie, implementacja haptycznych wibracji mogłaby być lepsza, ale z jakiegoś powodu tego zabrakło. Dosyć mocno doskwierał mi z kolei brak mechaniki ponownego wzbicia się nad powierzchnię ze statuy ptaka. Jeśli przez przypadek polecimy nie tam, gdzie chcemy, to będziemy musieli od nowa wlecieć w dziurę w chmurach, a to skończy się stratą kolejnej minuty. Można to było łatwo rozwiązać w inny sposób, dodając jedną dodatkową opcję do wyboru.

Scrapper zrobi wszystko dla FI, więc jeśli trzeba coś przetransportować z powierzchni do Skyloft, można na niego liczyć.

Jeśli nie graliście wcześniej w Skyward Sword, a chcecie przeżyć klasyczną grę przygodową, to lepiej trafić nie mogliście. To nadal Zelda, więc nieważne, jak słaba część by to nie była, zabawa zawsze będzie stać na wysokim poziomie. Wydarzenia rozgrywające się w grze umiejscowione są na samym początku osi czasu zeldowego uniwersum. Dzięki temu dużo rzeczy dzieje się po kolei więc wszystko jest łatwo przyswajalne, a decydując się na ogranie innych części, powinniśmy czuć się jak w domu.

Historia rozpoczyna się w Skyloft, gdzie poznajemy Linka, Zeldę oraz resztę podniebnej ferajny. W trakcie obchodów święta pojawia się ogromne tornado, które zrzuca Zeldę na mityczną powierzchnię, a Link, poznając szczątkowe informacje o planie bogini na uratowanie świata, wyrusza w pogoń za przyjaciółką. W trakcie zabawy spotkamy i poznamy kilka ras, które urozmaicą odbiór świata Hyrule. Część z nich nam pomoże, a część stanie na naszej drodze – nudno na pewno nie będzie. Naszymi przeciwnikami będzie przede wszystkim fauna i flora oraz Bokobliny, które bez wytchnienia realizują polecenia swojego pana. Szkoda, że Tantalus nie popracował nad projektami walki z nimi, bo wyzwanie mocno trąci ruchem, przez co starcia niezbyt się wyróżniają i polegają przede wszystkim na zaatakowaniu wroga od niechronionej strony. Co innego starcia z bossami – tutaj każdego szefa trzeba pokonać odpowiednim sposobem (czasami jest ich kilka). W walce z nimi wykorzystamy nie tylko zdobyty oręż i narzędzia, ale i elementy otoczenia, a nawet części ich samych!

P.S. To miła odskocznia od bossów, które spędzały mi sen z powiek w ostatnich miesiącach, ponieważ w nieodpowiednim momencie zrobiłem forward roll.

Gdyby tylko Link mógł wyjść z tym „mieczykiem” poza pokój, Master Sword nie byłby nam potrzebny.

Z czym jeszcze kojarzy się każda kolejna odsłona cyklu? Z eksploracją. Mimo że to prawdopodobnie najbardziej liniowy tytuł w serii, to jest jej tutaj sporo. Liczne fragmenty map są zablokowane do momentu, gdy zdobędziemy odpowiednią umiejętność lub przedmiot. Oczywiście wprowadza to kolejny element backtrackingu, którego i tak jest tutaj całkiem sporo (niemal każdą lokację pokonujemy dwa razy), ale odblokowane skróty sprawiają, że nie trwa to długo i na dłuższą metę nie frustruje. Na każdej mapce spotkamy owady, które możemy złapać po wykupieniu siatki, a następnie sprzedać lub użyć do ulepszeń potionów. W skrzyniach ze skarbami możemy za to odnaleźć szereg przydatnych przedmiotów: części serduszek (po zdobyciu czterech zwiększy się poziom maksymalnego życia Linka); materiały z potworów, które przydadzą nam się do ulepszeń u kowala (bardzo przydatne, bo ułatwiające przeprawę przez świat); a także kluczowe przedmioty, bez których nie pchniemy fabuły do przodu.

Jeśli wcześniej graliście tylko w Breath of the Wild, to dungeony w Skyward Sword mogą Wam się spodobać. W przeciwieństwie do tych osadzonych w otwartym świecie te w SS mocno się od siebie różnią i łatwo jest dojrzeć inspiracje twórców japońską literaturą. Sama eksploracja nas nie znudzi, bo twórcy zadbali o ciekawe narzędzia, które istotnie wpływają na kolejne wydarzenia. Ciekawie prezentują się minigierki, które zabiorą nam trochę czasu, jeśli zdecydujemy się ukończyć grę w 100% (jazda wagonikami na czas rządzi). Poza główną historią czekają na nas też misje poboczne, które rozpoczniemy w naszym latającym hubie (Skyloft), a których ukończenie pomoże nam w spełnieniu marzenia pewnego strasznego typa. Skyloft nie jest jedyną unoszącą się wyspą, a na niebie znajdziemy także inne, z własnymi mieszkańcami lub skrzynkami bogini. Latanie w trybie ruchowym może być trochę uciążliwe, dlatego szkoda, że nie udało się go połączyć ze sterowaniem przyciskami.

Skupiając się tylko na wypełnieniu przepowiedni, grę ukończymy w około 25 godzin, a jeśli będziemy chcieli zobaczyć wszystko, to możemy dołożyć do tego kolejne 10-15 godzin. Po uratowaniu świata otrzymamy dostęp do trybu Hero, który znacznie utrudni powtórną przygodę.

Dobre uczynki zamieniają się w SS w kryształy, które pozwalają spełnić każde marzenie. Nawet zamienić potwora w człowieka!

Podsumowując — The Legend of Zelda: Skyward Sword HD jest grą bardzo dobrą, ale tylko takim sobie „portem”. W porównaniu do takich remake’ów, jak Crash, Spyro czy Tony Hawk, deweloper nie wysilił się za bardzo. Jeśli posiadacie Wii lub Wii U, to niewiele stracicie, nabywając pierwotną wersję (i zaoszczędzicie 2/3 hajsu). Natomiast jeśli jest to Wasza pierwsza styczność z podniebną przygodą i nie macie poprzednich konsol Nintendo, to sprawdźcie zwiastun i lećcie do sklepu. Ten tytuł ma wszystko, czego moglibyśmy wymagać od gry z serii o krótkospodnistym — mnóstwo postaci, których nie da się nie lubić (The Legend of Groose), dungeony pełne unikalnego klimatu, 60 FPS-ów pozwalających zapomnieć, że gracie na Switchu, oraz fabułę, jakiej próżno szukać w pozostałych częściach cyklu.

83 Recenzent
Criterion 1
Użytkownicy (1 głos) 80
Recenzje użytkowników Zaloguj się, żeby oddać głos
Sort by:

Be the first to leave a review.

User Avatar
Verified

Show more
{{ pageNumber+1 }}

7 komentarzy

  1. Nie grałem w tę część, ale przekonuje mnie stwierdzenie „Jeśli posiadacie Wii lub Wii U, to niewiele stracicie, nabywając pierwotną wersję (i zaoszczędzicie 2/3 hajsu).”, ponieważ posiadam Wii U. A tak serio, to trochę szkoda kupować taki sobie remaster za pełną cenę.

  2. Taki to troche paradoks, ze Skyward Sword wiele osob odrzucil i zarzekali sie, ze nie wezma go do rak dopoki nie bedzie sterowania nieruchowego na przyciskach, a z ogolu recenzji remastera wysuwa sie wniosek, ze o dziwo lepiej sprawdza sie sterowanie ruchowe, historia,wiec jakby zatoczyla kolo:p ja Skywarda ogralem na Wii i nie widze potrzeby kupowania wersji na Switcha w chwili obecnej, targetem pewnie sa glownie nowi gracze, dla ktorych to bedzie tak naprawde byc moze nawet pierwsza klasyczna Zelda 3d, jesli zaczeli przygode z seria od BotW, ktory mocno odmienil cala serie stawiajac bardziej na eksploracje niz same lochy.

    • „targetem pewnie sa glownie nowi gracze, dla ktorych to bedzie tak naprawde byc moze nawet pierwsza klasyczna Zelda 3d”

      No właśnie. Sporo osób, które poza Breath of the Wild nie miały wcześniej styczności z serią, może być zawiedzionych Skyward Sword, bo klasyczne Zeldy to jednak trochę co innego.

      • Ja grałem we wcześniejsze Zeldy i dopiero BotW raczyłem przejść. Podobała mi się eksploracja tego otwartego świata, króciutkie dungeony w kapliczkach i styl graficzny.
        Poprzednich Zeld jakoś nigdy nie byłem w stanie ukończyć (najbliżej pewnie byłem w Okarynie Czasu ale zatrzymałem się na Świątyni Wody XD)

  3. Ja zrobiłem coś co jest przeciwne mojej naturze i zamiast planować Skyward Sword na Wii na które przecież z myślą było projektowane i stworzone – skusiłem się na premierę na Nintendo Switch. Chyba ta oprawa HD i poprawa sterowania mnie skusiła. Nadal nie wiem czy żałuję a niedługo kończę grę. Jest super, dobrze się bawię. Obraz gry jest świeży i właśnie. To świetna okazja by poznać tradycyjną Zeldę 3D w takim odnowieniu w HD. Nie mam WiiU i Wind Waker, Twilight Princess przeszedłem właśnie na Wii w lutym tego roku (cudowna gra) i Skyward Sword miał być następny. (Brakuje mi kilka gier Zelda do ukończenia wszystkich).
    Recenzja jest w porządku, podpowie tym, którzy myślą o podniebnej przygodzie w przyszłości, sporo informacji. Co do samego portu mi akurat się podoba, że za dużo nie naruszali względem oryginalnej wersji. Usprawnienia wizualne, kontrola gry pod Switch’a. Może też dlatego, że gra jest całkiem jeszcze aktualna w różne rozwiązania i od początku poza sterowaniem, czasem traconym na niemożliwość przyspieszenia tekstu i częste rozmowy z Fi to dobrze zachowany duch całej tej historii. Gra się naprawdę przyjemnie. Przechodzenie z etapu do etapu nie jest toporne nawet bez specjalnego amiibo, latanie sprawia dużo frajdy. Fajne są też ulepszenia przedmiotów np: latający beetle, uwielbiam się nim posługiwać. Dobra, nie będę się już rozpisywać. Skyward Sword to kolejna wyśmienita przygoda i gra Zelda. Fani serii powinni być zadowoleni.

  4. Myślałem, że będzie więcej narzekaczy, że to „tylko” klasyczny port. Ja zaliczam się do tej grupy, która uważa sterowanie przy pomocy motionplus za bardzo dobrze działające i wygodne. Grę pokonałem ze 2 razy za czasów Wii więc premiera nie dla mnie 🙂 Ale miło, że Nintendo odświeżyło tego klasyka.
    Fajna recenzja, dzięki za tekst!

Dodaj komentarz