Zachęcony zwiastunem „Attack of the Friday Monsters! A Tokyo Tale” postanowiłem doładować swoje eShopowe konto trzydziestoma dwoma złotymi i przekonać się na własną rękę, czy tytuł jest godny uwagi. Właściwie to nie miałem innego wyjścia, bo w momencie kupowania gry w Internecie nie było żadnych jej recenzji. Owszem, zawsze można było poczekać, ale bardzo spodobała mi się muzyka i klimat trailera, dlatego zaryzykowałem. Teraz trochę żałuję.
Gra polega przede wszystkim na chodzeniu po dzielnicy Tokyo i rozmawianiu z napotkanymi osobami. Wcielamy się w rolę chłopca o imieniu Sohta, który dopiero co wprowadził się do okolicy. Po raz pierwszy mieszka w miejscowości, w której znajduje się siedziba stacji telewizyjnej. Gdyby tego było mało, to właśnie tutaj nagrywany jest serial telewizyjny z olbrzymimi potworami (coś na kształt Godzilli). Ale to jeszcze nic. Co piątek mieszkańcy dzielnicy, w której mieszka Sohta, mogą obserwować walki olbrzymów na żywo. Olbrzymy zaś rozsiewają po świecie świecące kulki, po których zebraniu dostaje się karty do gry.
I to właściwie tyle. Fabuła nie jest zbyt porywająca, mimo iż po krótkim opisie może wydawać się ciekawa. To krótka, bo zaledwie dwuipółgodzinna przygoda, która przypomina trochę bajkę dla dzieci. W dodatku przedstawiona historia jest niejasna i czasem nie wiadomo, co tak naprawdę się dzieje. Jedyne, co ratuje grę, to ładne, ręcznie malowane tła i wyjątkowo śliczna, żywa muzyka. Niestety, momentami ma się wrażenie, że utwory odtwarzane są losowo, bo często w ogóle nie pasują do sytuacji. Nie zdążymy się też nimi długo nacieszyć, bo sceny są krótkie i po chwili muzyka cichnie i słychać tylko dźwięki otoczenia. Efekt 3D w grze jest praktycznie nieobecny, co można tłumaczyć ręcznie malowanymi tłami. Irytujący jest za to sposób sterowania. Każda scena przedstawiona jest pod innym kątem, przez co po przejściu w nowe miejsce musimy się chwilę zastanowić, w którą stronę iść. Często zmiana planszy jest niespodziewana i gdyby nie mapa na dolnym ekranie, poruszanie się po świecie byłoby naprawdę uciążliwe. Jeśli zaś chodzi o grę w karty, to jest to po prostu lekko podrasowana wersja gry w „papier, kamień, nożyce”. Właściwie to można by odłączyć tę część gry od reszty, rozbudować ją i powstałaby ciekawa popierdółka na kilkuminutowe rozgrywki. W „Attack of the Friday Monsters! A Tokyo Tale” pełni raczej rolę wypełniacza czasu, ale nie robi tego specjalnie dobrze, bo podczas przechodzenia gry miałem okazję zagrać w karty jakieś trzy, cztery razy.
Zalety:
- Przyjemna, orkiestralna muzyka
- Realistyczne efekty dźwiękowe
- Ręcznie malowane krajobrazy
- Pojawiająca się od czasu do czasu narracja w języku japońskim
Wady:
- Dziwna, niejasna i infantylna fabuła
- Praktycznie brak efektu 3D
- Niedopasowanie muzyki do poszczególnych scen
- Sterowanie
- Trochę zbyt wysoka cena w stosunku do długości gry
Jeszcze kilka dni temu również myślałem nad zakupem tej gry. Zwiastun naprawdę zrobił na mnie wrażenie. Cóż, przynajmniej teraz wiem, że kupując prawdopodobnie zrobiłbym błąd.
O, nareszcie nie wideorecenzja i na dodatek recenzja mniejszego tytułu. Miło się czytało jednak dopatrzyłem się dwóch małych błędów – „którka” i „utwory odtwarzana są losowo”. Mam nadzieję, że takie artykuły o grach z eshopu bedą pojawiać się częściej 🙂
Literówki poprawione, dzięki. 🙂
Nie jest przesądzone, że komuś się ten tytuł nie spodoba. Na „Nintendo Life” grę oceniono na 8/10 powołując się na nostalgię do czasów świetności filmów o walczących olbrzymach. Gdyby rozbudowano ten tytuł do rozmiarów pełnoprawnej gry, to mogłoby być naprawdę interesująco. 🙂
Niby powinno się sugerować recenzją ale za tą cenę warto sprawdzić samemu 😉 Może akurat przypadnie do gustu.