[Recenzja] Fire Emblem: Awakening

Fire Emblem – chyba każda osoba, która posiadała w w starych dobrych latach 90. NESa, kojarzy ten tytuł. Intelligent Systems odwaliło kawał dobrej roboty, łącząc elementy strategii turowej i RPG’a, tworząc bardzo przyjemny tytuł. Kwestią czasu było pojawienie się tego tytułu na nowych konsolkach od Nintendo.
Fire Emblem: Awakening jest już trzynastą grą z serii, a rynek zawojowała w kwietniu 2013 roku. Gdy kupowałem tytuł, pamiętałem, jak trudnymi grami były poprzedniczki i zastanawiałem się, jak panowie z IS to rozwiązali – czy zmniejszyli poziom trudności, narażając się na falę gniewu ze strony wieloletnich fanów, czy może jednak pozostawili go takim samym, odcinając się od przypływu gotówki od obecnych „casualowych” graczy.

Rozwiązanie przekroczyło moje oczekiwania i za nie twórcy powinni dostać oklaski. Połączyli oba typy graczy.
W grze początkowo mamy do wyboru 3 poziomy trudności – Easy, Hard i Lunatic, oraz 2 tryby – Classic i Casual. O ile skali trudności nie trzeba wyjaśniać (nie, Lunatic nie jest tak prosty, że zrobicie go śpiąc), to trzeba się zatrzymać przy trybach. We wszystkich poprzednich częściach FE, gdy postać umierała, to nie żyła. Koniec, wskrzeszeń nie ma. Dodatkowo, grę można było zapisać tylko i wyłącznie na ekranie mapy, pomiędzy misjami, nie w samej walce. To znacząco podnosiło poziom trudności, gdyż jeden zły ruch po godzinie walki kończył się całkowitą katastrofą i trzeba było zaczynać od nowa. Czasami nawet trzeba było poświęcić kogoś, aby powstrzymał tylne natarcie.
W tej części tak wygląda tryb Classic. Natomiast tryb Casual jest całkowitą odwrotnością – grę można zapisać w każdym momencie i po walce można wskrzeszać jednostki. Dobre rozwiązanie dla początkujących, włącznie z możliwością wyboru poziomu trudności, jednak weterani (w tym i ja) pewnie nawet się nie zastanawiali i od razu wzięli Lunatic Classic, dostając baty w tutorialu i śmiejąc się od ucha do ucha.

Mapa taktyczna

Nie zamierzam tutaj zanudzać historią, bo jest ona bardzo dobrze napisana i lepiej przeżyć ją samemu niż czytając moje wypociny. Ważny jest fakt, że nie spotkamy żadnych postaci znanych z poprzednich części.
Rozgrywka wygląda dokładnie tak, jak można sobie wyobrazić w taktyczne RPG – posiadamy swoich dzielnych wojów, którzy poruszają się po polach i musimy zmiażdżyć przewyższających nas liczebnie wrogów. Jeden woj, książę o imieniu Chrom (można powiedzieć, że to główny bohater), musi być zawsze w drużynie i nie może zginąć. Jak zginie, to przegrywamy. Standard.
Jednak to tylko pierwsze wrażenie – gra jest o wiele bardziej skomplikowana niż mogłoby się początkowo wydawać.
Po pierwsze – broń broni nierówna. Przypomina to nieco zabawę w kamień-nożyce-papier, gdzie jedna broń bije mocniej drugą, ale dostaje baty od trzeciej.
Po drugie – rodzaje jednostek. Oczywiście, kleryk będzie dostawał mocniej od rycerza niż koleś z tarczą, ale poza tym jednostki latające otrzymują więcej obrażeń od pocisków. Łucznicy nie kontratakują, gdy bije się ich z bliska.
Po trzecie – teren. Wszystko na mapie jest jednocześnie najlepszym sprzymierzeńcem, jak i najgorszym wrogiem. Fort regeneruje życie, gdy w nim jesteś, ale tylko z niego wyjdź, a zacznie generować wrogów, którzy wbiją Ci się w plecy. Góry powstrzymają jednostki naziemne, ale zasięgowe i latające będą w ciebie miotać bez szansy na podejście i zadanie ciosu. To tylko przykłady, a jest tego o wiele więcej.
Do tego dochodzi łączenie postaci w pary. W wyniku tego dołączamy jedną postać do drugiej. Postać dołączona nie może być w bezpośredni sposób zaatakowana, zapewnia bonusy statystyk postaci głównej oraz skille, o ile takowe posiada. Możliwości są nieograniczone – można tego używać jak ruch defensywny, zwiększając przeżywalność obu postaci; ofensywny, aby bolało przeciwników; bądź też jako formę ukrycia zranionego sojusznika przed wrogami. Na tym jednak nie koniec. W miarę jak 2 osoby walczą ramię w ramię, rośnie ich zaufanie wobec siebie. Im większe ono, tym lepsze bonusy otrzymują walcząc razem. Do tego, jeżeli walczy woj płci męskiej i żeńskiej, to po pewnym czasie się w sobie zakochują, jest cudowny ślub i do tego możemy spodziewać się potomka z umiejętnościami od rodziców (sorry, homoseksualiści nie są dopuszczeni do głosu).

No dobrze, to wszystko składa się na umiejętności taktyczne, a co z elementami RPG? Jest ich sporo.
Klasy – nieodłączny element. Jest ich masa – dosłownie. Każda postać zaczyna z jakąś klasą, z definicji niepowtarzalną. Wraz ze wzrostem poziomów, dostaje ona statystyki. Tutaj pojawia się pierwszy minus gry – nie tylko ilość statystyk otrzymywana co poziom jest losowa, ale również ich rozłożenie. Naprawdę, coś mnie trafiało, kiedy mój kleryk dostawał 2 punkty w siłę (klerycy nie mogą atakować wręcz), mój rycerz 2 w inteligencję, a postać, która normalnie służy tylko jako towarzysz do drugiej, dostaje +1 do wszystkiego. Litości. Tyle dobrze, że po osiągnięciu pewnego poziomu można zmienić klasę postaci, używając specjalnego przedmiotu. Używając jeszcze innego, możemy ulepszyć klasę, resetując jej poziom, jednak dając dostęp do znacznie większego arsenału umiejętności.
Naturalnie, każda klasa posługuje się jakimś typem broni – rycerz z magiczną księgą w ręce? Zapomnijcie, tarcza, miecz i z okrzykiem na ustach do boju. Ważny jest fakt, że bronie po jakimś czasie ulegają zniszczeniu – po prostu się rozpadają. Trzeba uważać, aby nie zostać w środku walki bez żadnego oręża, bo może się to skończyć źle (Vaike, patrzę na Ciebie).

W grze poruszamy się po mapie świata, przemieszczając drużynę z jednego miejsca misji do drugiego. Niestety, nie ma otwartej eksploracji ani nic w tym stylu. Poruszamy się od zadania do zadania, czasami cofając się, gdy w miejscu, w którym już ją wykonaliśmy pojawia się handlarz lub banda stworków do pobicia. Na mapie jest zawsze jedna misja z kampanii oraz czasami kilka pobocznych, w wyniku których możemy pozyskać nowych rekrutów, zdobyć ciekawe wyposażenie czy też po prostu rozwalić kilka łbów.
Problem pojawia się w momencie, w którym jesteśmy za słabi na nowego questa, a na mapie nie ma nic innego. Są na to dwa rozwiązania – kupno specjalnego przedmiotu, który generuje wrogów, bądź zakup pakietów DLC z Nintendo eShop dających dostęp do dodatkowych map, które możemy powtarzać w celu napełnienia sakiewki lub podbiciu kilku poziomów. Fani poprzednich części będą zachwyceni, bo są również dostępne pakiety ze starymi bohaterami, z którymi walczymy albo ramię w ramię, albo przeciwko nim.

Teraz nadszedł czas na moje narzekanie – poziom Lunatic. Jak napisałem wcześniej, wybrałem go od razu, szło mi całkiem całkiem do pewnego momentu (10. misja), w którym byłem po prostu za słaby. To nie mój brak zmysłu taktycznego, tylko moje postacie były po prostu za słabe, aby stawić opór, zwłaszcza, że przez początek gry trzeba polegać na Fredericku – jedynej postaci, która nie umiera od pojedynczego ciosu czegokolwiek. Żadnych misji pobocznych, stworki na poprzednich są zbyt mocne, a te z przedmiotu do sztucznego generowania nie dają prawie w ogóle doświadczenia. Jedyną, JEDYNĄ opcją jest zakup DLC, aby podlevelować (chyba, że jest się kimś na wzór Aleksandra Macedońskiego w kwestii taktyki). Nie tak powinien wyglądać ten poziom trudności. Fakt, powinien być wymagający, ale nie do tego stopnia, aby zmuszać graczy do zakupu misji.

Troszkę się rozpisałem. Czas na ocenę końcową, czyli dla ludzi „tl;dr”.
Fire Emblem: Awakening to genialny tytuł na konsolę od Nintendo, oferujący masę dobrej zabawy każdemu, kto chociaż trochę lubi RPG bądź strategię. Historia i muzyka są na przyzwoitym poziomie, graficznie prezentuje się bardzo okazale, cutscenki w 3D to majstersztyk.
Minusem jest poziom Lunatic (czyt. akapit wcześniej), brak możliwości powtórzenia misji czy jakiejkolwiek formy treningu postaci.

Brak komentarzy

  1. Historia to tez nic szczegolnego aby sie rozpisywac na jej temat – sztampa z ratowaniem swiata z moze dwoma zwrotami akcji, a same mapy nie dosc ze ciut male to i zadania na nich malo roznorodne sprowadzajace sie glownie do wyrznij wroga – przydaloby sie jakies zdobyciie i utrzymanie fortu/kanionu/pozycji,odpieranie wroga przez X czasu itd. Niektore postaci sa tak sztampowe/denerwujace ze to az boli (sumie mozna by zastapic makieta z tektury i nic by sie nie stracilo) ogolnie z recenzja sie raczej zgadzam ale dalabym 1/2 pkt. mniej.

  2. – Dla treningu zawsze można przyzywać zespoły ze spotpassa
    – Lunatic jest jeszcze normalnym trybem, nienormalnym jest Lunatic+ gdzie jak się wrogowie ze złymi skillami zrespią to można zacząć od nowa
    – Wielkość mapy nie poraża, ale zawsze w wersjach na przenośne konsole mapy były okrojone, nie to co np w FE4 gdzie mapę się 2 godziny przechodziło (4-5 zamków)
    – Fakt brakuje trybów z innych części, chociażby wspomnianej obrony przez x tur
    – Co do fabuły, to bądźmy poważni, w takie gry się dla nich nie gra 😉
    – I na koniec jak to nie ma postaci z innych serii ? Cały Spotpass a jeśli chodzi o główną fabułę to jest Tiki (via FE1, 10, 11)

  3. No nie do końca się mogę zgodzić że fabuła jest nieważna, to jest mimo wszystko RPG/strategia fantasy, więc historia albo chociaż świat przedstawiony muszą być w miarę dopracowane.
    Gierka świetna, w mojej ocenie 8 na 9, był to mój pierwszy FE i przebiłem znacznie 60 godzin (fantastyczny motyw z posiadaniem dzieci!).
    Jeśli chodzi o trening – tak jak wspomniano wyżej, prowizorycznie można polować na randomowe grupki risenów + kupować reeking boxy, albo wrzucać na mapę drużyny z poprzednich części FE, ale tryb treningu z prawdziwego zdarzenia (tak dobry że balansujący na granicy cheatu) znajduje się w płatnych DLCkach… Znak czasów.

  4. Minusy tego FE na tle całej serii ? 1 muzyka, oceniam po przesłuchaniu kilka razy 4/5 płytowego soundtracka na spokojnie. 2 dlc. które i tak kupie bo chce FE 14, niech zarabiają!

    Największy plus tego FE na tle całej serii ? 1. łatwe i czytelne budowanie relacji pomiędzy postaciami (przy większości FE wystarczało mi czytanie dialogów supportowych po ukończeniu gry) 2. możliwość farmienia.

    mimo wszystko osobiście daje 10/10 bo to przecież fire emblem.

  5. „(nie, Lunatic nie jest tak prosty, że zrobicie go śpiąc)”
    O Ty śmieszku ( ͡° ͜ʖ ͡°)
    „Ważny jest fakt, że nie spotkamy żadnych postaci znanych z poprzednich części.”
    Właściwie to spotkamy dokładnie wszystkie 😉
    „Jedyną, JEDYNĄ opcją jest zakup DLC, aby podlevelować”
    Jeden DLC był darmowy, a poza tym można kupować w grze te przedmioty, które summonują risenów w określonych miejscach, nie są aż tak drogie. Poza tym nawet przemieszczenie postaci o jedną kratkę daje ogromne skutki.

    Dobra, fajniusia recenzja. Jednak wydaje mi się, że i tak nic nie przebije Fire Emblem 7, ta epickość Hektora, ta LYNDIIIS i ten wątek fabularny że niby gra już mogłaby się skończyć a jednak JEDZIEMY DALEEEJ przeważają na korzyść tej gry. 😀

    „Minusy tego FE na tle całej serii ? 1 muzyka, oceniam po przesłuchaniu kilka razy 4/5 płytowego soundtracka na spokojnie.”
    …żartujesz, prawda…?
    Soundtrack z Fire Emblem Awakening miażdży. Po prostu miażdży. Jest tak bardzo różnorodny, z jednej strony https://www.youtube.com/watch?v=tw03z6_6bRE , z drugiej strony https://www.youtube.com/watch?v=-x_BCJG80DA , a wogle najlepsze to jest już https://www.youtube.com/watch?v=Ro0fu3rS2z8 i nic mnie nie przekona że jest inaczej 😛

    „mimo wszystko osobiście daje 10/10 bo to przecież fire emblem.”
    Mimo tego, jak bardzo wspaniała jest ta gra, więcej niż 9/10 nie dam. Niestety, wszystko zrujnowały ostatnie dwa chaptery, kiedy po budowie tak gigantycznego hype’u i wskrzeszeniu Grimy idziesz na Grimę przeżyć walkę swojego życia… A tu smoczek będący kwadratową areną, rzuca się na Ciebie raptem parę przydupasów i wygrywasz grę w trzeciej turze idąc Robin x Chrom na koniku bez przerwy w przód przy okazji kosząc ludzi na drodze Vaikiem którego atak jest absurdalnie wysoki lub Morganką, która jest silniejsza niż Lucina i Chrom razem wzięci… ;_;

Dodaj komentarz