W ostatni weekend mieliśmy okazję po raz pierwszy zagrać w Splatoona 3. Jakie są opinie naszych redaktorów po przedpremierowym Splatfeście? Poniżej przeczytacie zarówno wrażenia osób, którzy dopiero zaczęli swoją przygodę z serią, jak i takich, którzy na splatowaniu zjedli kartridż od drukarki.
Sent
Moje wrażenia ze Splatfestu zacznę od ważnej uwagi – po pierwsze, nie znoszę shooterów na konsolach. Już choćby przez leworęczność mam z nimi pod górkę, zaś tak zachwalane żyroskopy tyleż mi pomagają, co i przeszkadzają w celowaniu. Po drugie – był to dla mnie pierwszy poważny kontakt z serią. Moje wrażenia są więc pisane z perspektywy totalnego nowicjusza. Weteranów serii odsyłam do wpisu Elana.
Jaki więc jest ten Splatoon 3? O dziwo całkiem niezły. Główne założenia rozgrywki sprawiają, że nie trzeba AŻ TAK przejmować się tym, że nie umie się celować na padzie. Seria poszła po ścianie zamiast po przeciwniku? No trudno, to nadal może pomóc wygrać, bowiem liczy się zamalowany obszar. Na plus zaliczam również spory wybór broni. Każdą gra się nieco inaczej, można więc dopasować je do swojego skilla. Moimi ulubieńcami zostały aerograf oraz rolka, ponieważ pierwszy wymagał celowania jedynie mniej-więcej w stronę przeciwnika, zaś druga biegnięcia w jego stronę. Mecze są szybkie, intensywne i przygrywa w nich naprawdę chwytliwa muzyka. So far, so good.
Czy coś mnie jednak wkurzało? Niestety, całkiem sporo. Ponieważ grałem tylko z losowymi ludźmi, dużo zależało od głupiego szczęścia. Jeśli mieliśmy w teamie trzy rolki, a przeciwnik same aerografy, wynik był prosty do przewidzenia. Podobnie wyglądała kwestia doboru graczy pod względem umiejętności. Były takie mecze, gdzie pomimo mojego totalnego braku ogaru i ginięcia co 10 sekund jechaliśmy przeciwnika 78% do 18%. Były też takie, gdzie dostawałem trzy złote medale, a i tak dojechano nas do 18%. Równie niezbalansowany wydaje mi się ten nowy tryb 4 vs 2 vs 2. Jeśli uda się obronić macguffina na środku, wygrana to spacerek. Jeśli ma się same rolki i macguffina się straci (co nie jest trudne, bo przeciwnik potrzebuje na to raptem kilku sekund) – o wygranej można zapomnieć. Ostatni zarzut to nasi prowadzący w studio oraz mapy. Ci pierwsi gadają po prostu za dużo i nie mówią nic ciekawego, przerywając nam jedynie zabawę. Mapy zaś… nie są złe, ale strasznie irytuje ich rotacja. Czekać godzinę, by móc w końcu zobaczyć inną planszę? Nudzi się to strasznie szybko.
Czy więc poleciłbym tę grę? Za darmo, w ramach Splatfestu lub triala, nawet nie ma się co zastanawiać. To naprawdę całkiem przystępny i świeży drużynowy shooter. Za pełną cenę? Wydaje mi się, że też warto dać mu szansę… gdyby nie ten cholerny płatny multi. Jeśli ktoś z niego korzysta regularnie, można tę wadę pominąć. Jeśli ktoś olał NSO (jak ja), robi się to już 300 zł dla jednej gry, gdzie jeszcze trzeba będzie odnawiać co jakiś czas subskrypcję. Osobiście więc na razie sobie odpuszczę, ale Splatfest spodobał mi się na tyle, że na pewno będę teraz uważniej śledził serię.
Autor87
A więc mówicie, że mogę bezkarnie babrać ściany farbą i nikt mi za to nic nie zrobi? Wchodzę w to!
O ile wiedziałem, że czym jest Splatoon, tak sam nigdy nie zagrałem w żadną z poprzednich części. Do weekendowego wypadu ze światową premierą Splatfestu nie trzeba było mnie wcale namawiać. Od ponad dwóch lat, jak regularnie wciągnąłem się w zabawę ze Switchem, na naszym serwerze Discord ciągle słychać, jak to się wszyscy świetnie bawili na Splatfestach w Splatoon 2. Patrząc na to, co działo się wczoraj, myślę, że te czasy mogą powrócić, bo Splatoon 3 zapowiada się świetnie.
O tym, co ostatecznie znajdzie się w grze, napisałem w podsumowaniu ostatniego Directa, ale już grając w tak mocno ograniczonym sofcie, widać, że nie jest to kolejna gra multi, do której Nintendo podeszło po macoszemu. Tutaj z każdego kąta wylewa się jakość. Ta mityczna jakość Nintendo, która kiedyś była standardem, a teraz trafia się raz na jakiś czas. Już sama wizyta w Splatsville wypadła zachęcająco. Pełno w nim NPC-ów i avatarów graczy wyświetlających grafiki narysowane przez fanów. Czuć, że to gra, która będzie się opierać na społeczności i już nie mogę się doczekać, aż znowu wrócę na ulice pełne neonów.
O ile gra nie chciała mi dać pograć przy pierwszych próbach (dwa razy kogoś wyrzuciło z lobby, więc musiałem spróbować trzeci raz), tak jestem pozytywnie zaskoczony, jak sprawnie i płynnie się w Splatoon 3 grało. Dawno nie ogrywałem tytułu na Nintendo Switch, który chociaż trochę nie miał problemu z optymalizacją. Tutaj ten problem nie istnieje. O ile mamy dobre łącze z internetem, to powinniśmy się dobrze i spokojnie bawić.
Rozgrywka przypadła mi do bardzo do gustu, a mapki wydają się dosyć zróżnicowane. W „becie” mieliśmy dostęp tylko do kilku mapek, ale mimo że podobne, to wymagały trochę innego podejścia do rozgrywki. Przetestowałem kilka broni i jestem zdumiony, że tak prosta gierka może mieć w sobie tyle taktycznej zagwozdki. Całkowicie inaczej grało mi się z łukiem, a inaczej z wypluwarkami atramentu. Jestem pełen nadziei na starcia w pełnej wersji i jak najszybsze odkrycie mojej ulubionej pukawki z farbą.
Tylko taki jeden główny problem mi się rzucił w oczy. Opóźnienie wydaje się dosyć spore – możliwe, że jest to spowodowane małą ilością graczy i niezbyt zoptymalizowanym matchmakingiem. Mam nadzieję, że po premierze będzie lepiej. Wtedy też zacznę moją zabawę z progresem, bo w demku nie było zbytnio czego odblokować. Tak, ja na pewno zagram, bawiłem się świetnie, a obietnica masy zawartości już w 1 dniu premiery jest tym, czego oczekuję od gier multi.
Elan
Rzuciłem się na Splatoon 3: Splatfest World Premiere jak wygłodniały sęp na padlinę. I nic dziwnego, bo od ostatniego Splatfesta w Splatoonie 2 ani razu nie wcielałem się w dziecko-kałamarnicę. Gdybym miał krótko podsumować swoje wrażenia, to dostaliśmy właściwie to samo, co w „dwójce”. Jest co prawda kilka usprawnień, ale nie wpływają one znacząco na rozgrywkę.
2 zespoły po 4 graczy, 3 minuty rozgrywki, a wygrywa ta drużyna, która zamaluje więcej podłoża – w zasadach splatfestowych meczów nic się nie zmieniło. Po wyeliminowaniu wszystkich zawodników drużyny przeciwnej na ekranie pokazuje się napis „Wipeout”, który sygnalizuje, że można przejść do ofensywy… i to chyba tyle z nowinek. Poza tym, że tym razem do wyboru mamy trzy drużyny zamiast dwóch (w przypadku tego Splatfesta były to kamień, papier i nożyce), gra się w to tak samo.
Jest jednak jedno „ale” – w połowie wydarzenia dostępne stały się Tricolor Battles, czyli starcia 4 vs 2 vs 2: pomiędzy 4 zawodnikami drużyny prowadzącej w Splatfeście oraz po parze zawodników z drużyn przegrywających. Czwórka z ekipy wygrywającej odradza się na środku mapy i próbuje odeprzeć napierających z dwóch stron przeciwników. Chciałbym napisać więcej o Tricolor Battles, ale zagrałem w nie może trzy razy. Mimo oddzielnej opcji w menu zazwyczaj i tak gra dołączała mnie i kolegę do zwykłego starcia 4 vs 4.
Spróbowałem dwóch nowych broni głównych. Tri-Stringer to łuk, który po naładowaniu wypuszcza trzy strzały. Do efektywnego malowania się nie nadaje, a przeciwników też ubić nim ciężko. Drugie nowe narzędzie splatowania to Splatana, czyli katana ciskająca farbą. To ciekawa broń, z którą na pewno zapoznam się dogłębniej w pełnej wersji. Większość Splatfestu spędziłem z dwoma Rollerami, czyli popularnymi wałkami. Gra się nimi tak samo jak poprzednio, tyle że zostały sparowane z innymi broniami dodatkowymi i specjalnymi.
No właśnie, bronie specjalne – dostaliśmy kilka nowych. Najwięcej czasu spędziłem z Big Bubblerem. Tworzy on barierę, w której można się schronić przed przeciwnikami na kilka czy kilkanaście sekund, a jednocześnie do nich strzelać. Wygląda na bardzo przydatny, ale był dostępny jedynie na Splat Rollerze, który nie ma zbyt dużego zasięgu ataku. Rzucony w odpowiednim miejscu może jednak znacznie pomóc innym członkom drużyny, którzy używają broni zasięgowych. Najczęściej ginąłem zaś od Reefslidera, czyli rekinka, który najpierw sunie przez jakiś czas w linii prostej, splatując przeciwników, a na koniec wybucha, też splatując przeciwników.
Podczas Splatfestu zobaczyliśmy kilka nowych map. Grałem na nich jednak zbyt krótko, żeby się o nich rozpisywać (dwie zlewają mi się w pamięci w jedną). Większość sprawia wrażenie dość wąskich i zmuszających do utrzymywania środka. Oprócz nowych map dostaliśmy też dwie z części pierwszej: Museum D’Alfonsino oraz sporo mniejsze niż w oryginale Mahi-Mahi Resort.
Podczas przedpremierowego Splatfestu znacznie częściej niż w „dwójce” pojawiały się starcia x10, które dają 10 razy więcej punktów dla naszej drużyny. Za ich wygrywanie dostajemy yyy… małże, które yyy… chyba zwiększają szansę na pojawienie się meczu x100? Nie jestem pewien, po co się je zdobywa. Jeśli chodzi o jakość połączenia, to o ile w trakcie gry z „randomami” nie miałem żadnych problemów i wszystko śmigało jak Inkling w atramencie, tak podczas zabawy z kolegami z naszego discordowego serwera dość często trafialiśmy na „connection errory”, skutkujące koniecznością tworzenia nowego pokoju. Poza tym Nintendo nadal nie ogarnęło, co zrobić, żeby nie wyrzucało ludzi z pokoju przy zmianie map w rotacji.
Krótko mówiąc, niby nic nowego, ale pewnie i tak spędzę ze Splatoonem 3 trzycyfrową liczbę godzin, bo gameplay tej serii po prostu mnie wciąga. Nowe mapy i bronie na pewno odświeżą zabawę i zmuszą do poszukiwania kolejnych ulubionych zestawów broń główna + poboczna + specjalna, a Splatfesty sprawią, że znów będziemy zwoływać się na naszym discordowym serwerze na wspólne granie. Trzeba jednak pamiętać, że podczas Splatoon 3: Splatfest World Premiere mieliśmy okazję uczestniczyć tylko w Splatfeście, a pełna wersja to znacznie więcej trybów rozgrywki. Na pełną ocenę gry należy więc jeszcze poczekać.
Ale będzie grane!
Super się grało.
Zmian niestety nie za wiele, więc sama seria powoli zaczyna przypominać Fifę z kosmetycznymi aktualizacjami co odsłonę.
Ale to splatoon, więc kupi prawie każdy z moich znajomych i będzie grane.