Donkey Kong powraca po raz trzeci. Po oryginale na Wii i porcie na 3DS-a przygody goryla i jego przyjaciół zawitały na Switcha. O ile sama gra Retro Studios jest jednym z najlepszych platformerów dostępnych na „Pstryka”, Donkey Kong Country Returns HD nie wnosi nic nowego, a wręcz przeciwnie – ze względu na kulejącą stronę techniczną nie jest lepsze od oryginału.
O nie, złe istoty zwane Tiki (niespokrewnione z Tiki z serii Fire Emblem. Chyba) wyskakują z eksplodującego wulkanu, hipnotyzują zwierzęta i kradną banany! Donkey Kong i jego przyjaciele są jednak odporni na sztuczki przeciwników i ruszają w pogoń za zapasem swojej ulubionej przekąski. Aby ją odzyskać, muszą przebić się przez osiem światów po kilka plansz każdy. Zaczynamy od dżungli, by zwiedzić także plażę, ruiny, klify czy fabrykę, a na końcu wulkan, gdzie urzęduje szef Tikich.
Pod względem rozgrywki Donkey Kong Country Returns HD to klasyczny platformer. Repertuar ruchów oślego goryla obejmuje skok, turlanie się oraz walenie łapskami o ziemię, które pozwala oszołomić niektórych przeciwników oraz zniszczyć elementy otoczenia. Mając na plecach kumpla Diddy’ego, którego znajdujemy w beczkach znajdujących się w niektórych etapach, możemy po skoku przez krótki czas unosić się w powietrzu dzięki jetpackowi.
Od czasu do czasu tradycyjne plansze ze skakaniem po platformach, huśtaniem się na lianach i wspinaniem po porośniętych zboczach przerywane są innymi etapami: raz poruszamy się na grzbiecie nosorożca i niszczymy wszystko na swojej drodze, innym razem jeździmy wagonikami, przeskakując z jednego na drugi, a jeszcze innym latamy na rakietowej beczce. Na zróżnicowanie rozgrywki narzekać nie można. Swoją drogą, poziomy są znacznie bardziej organiczne niż w takim Mario. Zamiast platform z nie wiadomo czego zawieszonych w nicości mamy mnóstwo naturalnych elementów, takich jak leśne ścieżki, platformy z drzew czy drewniane koła porośnięte trawą.
Na każdej planszy aż roi się od znajdziek. Oprócz monet, balonów (dają dodatkowe życie), bananów (100 daje dodatkowe życie) i serduszek uzupełniających nasze zdrowie trafiamy także na literki KONG oraz kawałki puzzli. Zebranie tych pierwszych w każdej planszy w danym świecie otwiera przed nami dodatkowy, trudniejszy niż zwykle etap (ukończenie ich wszystkich odblokowuje coś, czego nie chcę Wam zdradzać, ale warto to zrobić), a kolekcjonowanie tych drugich rozbudowuje naszą galerię o kolejne obrazki, dioramy i filmiki.
Łącznie w grze dostępnych jest kilkadziesiąt plansz, więc nie będę kłamał, że niektóre z nich nie zlały mi się ze sobą. Kilka zapadło mi jednak w pamięć: gdy będę już stary jak dziadek Cranky Kong i wnuki dzieci sąsiadów będą mnie pytać o najlepsze etapy, na pewno powiem im o planszy z unikaniem ataków ośmiornicy, plaży zalewanej wysokimi falami, przed którymi musimy chronić się za skałami, czy ucieczką przed hordą pająków. No i całej fabryce, bo to zdecydowanie najciekawszy świat.
Niektóre etapy będę pamiętał z kolei dlatego, że strasznie się w nich naumierałem. Donkey Kong to najtrudniejsza seria platformówek od Nintendo. W ostatnich światach zdarzyło mi się mieć spore problemy po prostu z ukończeniem plansz, by wspomnieć tylko Switcheroo z przełącznikami aktywującymi i dezaktywującymi platformy, przy których całkowicie zgłupiałem. Nie mówiąc już o próbie zebrania literek KONG w etapie, w którym pędzimy na rakietowej beczce, a zewsząd atakują nas walące się skały i kule ognia, które zabijają „na hita”.
Podobnie jak w wersji na 3DS-a przed rozpoczęciem rozgrywki możemy zdecydować się na tryb oryginalny lub nowoczesny. W tym drugim mamy jedno serduszko więcej, bardziej zróżnicowany wybór w sklepie Cranky’ego Konga (oprócz dodatkowych żyć czy papugi pomagającej w odnalezieniu brakujących puzzli możemy kupić także zielone balony ratujące przed upadkiem w przepaść albo miksturę zapewniającą niezniszczalność wózkowi i rakietowej beczce), a cały asortyment jest tańszy. To dobry wybór, jeśli chcemy mieć trochę łatwiej albo jesteśmy recenzentami. Jeśli wybitnie nie radzimy sobie z jakimś etapem, po kilku straconych życiach możemy skorzystać z pomocy Super Konga, który przejdzie za nas poziom.
No dobrze, sama gra jest bardzo udanym platformerem, choć słabszym zarówno pod względem rozrywki, jak i oprawy niż sequel, Tropical Freeze (brakuje nowych utworów Davida Wise’a, takich jak Busted Bayou czy Windmill Hills, oj, brakuje), ale we wstępie wspomniałem o problemach ze stroną techniczną. Cóż, port przygotowany przez polskie Forever Entertainment, pomijając rozdzielczość (720p w handheldzie, 1080p w docku), jest gorszy od oryginału. Jak do tego doszło? Otóż gra została przeportowana na silnik Unity, co poskutkowało kilkoma problemami.
Po pierwsze, czasy ładowania. Jak pokazuje analiza Digital Foundry, są one dwa razy dłuższe niż w oryginale. Gdybym o tym nie wiedział, pewnie bym tego nie zauważył, bo nie są aż tak długie, by mnie irytowały, ale informuję Was z kronikarskiego obowiązku. Po drugie, pojawiają się spadki fps, na przykład podczas walk z bossami, ale nie tylko. Po trzecie, brakuje niektórych efektów z oryginału, takich jak zachodzące słońce czy prawdziwie wybuchające beczki. Może to i pierdoły, ale port 15-letniej gry mający mniej szczegółów to skandal.
Wszystko to sprawia, że trudno mi polecić Donkey Kong Country Returns HD komukolwiek, kto miał do czynienia z oryginałem lub portem na 3DS-a, zwłaszcza że Nintendo życzy sobie za grę pełną kwotę. Dla mnie było to pierwsze spotkanie z tą odsłoną przygód oślego goryla i bawiłem się przednio, ale swój egzemplarz dostałem za darmo. Gdybym miał go kupić za własne pieniądze, to mając na uwadze wiek gry i jakość portu, na pewno bym tego nie zrobił.
Bardzo dobra gra, bardzo średni port.
Plusy:
- Donkey Kong jest królem dwuwymiarowych platformówek jak lew jest królem sawanny
Minusy:
- Strona techniczna gorsza niż w oryginale
- Cena