[Recenzja] Kao the Kangaroo (v1.2)

Dzielny, waleczny torbacz wyrusza na kolejną przygodę, by odnaleźć siostrę, tatę, kopać tyłki i żuć gumę. Ale guma już mu się skończyła.

Kao is back! Dzięki staraniom Tate Mutlimedia po dość długim okresie czekania, pod koniec maja tego roku, w nasze ręce oddana została kolejna przygoda dzielnego torbacza.

Więc dlaczego recenzja pojawia się zatem dopiero teraz? Cóż… gra cierpiała na parę problemów, które wtedy dość skutecznie psuły radość z rozrywki. Nie żeby teraz była to już absolutnie bezbłędna gra, co to to nie, ale chciałem poczekać i dać jej szansę.

Co wniósł patch 1.2? Przede wszystkim naprawił coś, co sprawiało, że gra z automatu lądowała na straconej pozycji – system zapisu postępu. Nic mnie tak bardzo nie irytowało jak fakt, że aby kontynuować przygodę, nie mogłem wyłączyć gry, bo nigdy nie było do końca wiadomo, w którym momencie gra zapisała postęp i jak daleko wstecz mnie cofnie. A ile razy można przechodzić te same poziomy tylko dlatego, że gra nie zapisała postępu?

Na szczęście w końcu doczekaliśmy się patcha 1.2, który rozwiązał problem z zapisem rozgrywki i mogliśmy stanąć do potyczki.

Runda 1: Fabuła

Kangurek Kao nie uraczy nas żadną chwytającą za serce historią. Przyśniło się nam, że nasza siostra została porwana, więc postanawiamy wyruszyć na jej poszukiwania. Będziemy zwiedzać różne zakamarki naszej krainy: od lokalnej dżungli, po lodowcowe spa, na jakiejś wulkaninczo-mrocznej wyspie kończąc. Po drodze odblokujemy parę nowych zdolności, pokonamy kilku bossów i na końcu zmierzymy się z wielkim złym.

Oklepane? Zdecydowanie, na równi z porywaniem co chwilę pewnej księżniczki. No ale w tego typu grach historia to tylko dodatek. Właściwa zabawa jest umieszczona w zupełnie innym miejscu.

Runda 2: Grafika

Grę ogrywałem na Switchu, głównie na TV, choć zdarzyło mi się i chwilę pograć przenośnie. Grafika jest całkiem OK. Jest kolorowo, ładnie. Nic nam się nie zlewa, widać jakieś szczegóły, jakieś wzory czy urozmaicenia. Nie jest to coś, co rzuci nas na kolana, jak Xenoblade czy Bravely Default. Ale nie jest to też poziom grafiki, jaki zaprezentował nam GameFreak w Pokemon Legends: Arceus. Dla mnie to taki średniak. Coś, co akceptuję i dość szybko przestaję zwracać uwagę.

Runda 3: Udźwiękowienie

Tu niestety mam problem, przynajmniej w wersjach 1.1 i 1.2, jakie ogrywałem. Podobno jest to spowodowane jakimś błędem, a że trafiłem do grupy „wybrańców”, to przez większość gry towarzyszyła mi cisza, okraszana tylko do czasu do czasu dźwiękami podskoków czy uderzeń. Choć czasami nawet i tego nie było. Zmiana ustawień w opcjach nic nie dawała. Restart gry na wersji 1.1 oznaczał utratę losowej ilości postępu w grze, a w przypadku 1.2 pomagał na bardzo krótko. Widać nie byłem godny tego, by usłyszeć coś więcej. Mogę mieć tylko nadzieję, że wy będziecie mieli więcej szczęścia, a ścieżka dźwiękowa w miarę dopasowanego do tego, co się dzieje na ekranie. I że zostanie to naprawione w jakimś kolejnym patchu.

Runda 4: Gameplay

Gra nie jest skomplikowana. Niemal wszystkie umiejętności naszego torbacza są dostępne już od początku i potem, przez resztę gry, uczymy się je już tylko wykorzystywać je coraz lepiej. Mamy atak ogonem, atak piąchą, przetoczenie się, super-atak, skok, podwójny skok… Standard.

Niestety chociaż brzmi to dość prosto i standardowo, to wkradło się tu jeszcze kilka błędów. Na przykład podwójny skok to coś, co napsuło mi trochę krwi, bo nie działał do końca tak, jak można by się tego było spodziewać czy zakładać. W teorii podwójny skok powinien nam pomagać dostawać się do niektórych trudniej dostępnych miejsc; w praktyce okienko, w którym trzeba go wykonać, by doskoczyć, było mocno nierównomierne. Często miejsca wyglądały na niedostępne nawet z podwójnym skokiem tylko dlatego, że minimalnie za późno próbowałem wykonać drugi podskok. Jeśli robiłem to zbyt wcześnie lub zbyt późno, to brakowało mi piksela czy dwóch, by doskoczyć do platformy, która jest jak najbardziej w zasięgu, i radośnie spadałem w przepaść. To frustrowało, zwłaszcza w momentach, gdy w innych podobnych miejscach nie wymagało to aż tak dużej precyzji i dokładności. Mam nadzieję, że to też jest u twórców na liście rzeczy do poprawienia.

Każda plansza to też kilka rodzajów znajdziek poukrywanych na planszy. W każdym etapie do znalezienia są literki: K, A, O, pewna ilość diamentów, zwoje z dodatkowymi informacjami oraz runy niezbędne do odblokowywania kolejnych poziomów. Pomijając runy niezbędne do postępu w grze, nie odczułem żadnej różnicy pomiędzy ukończeniem danego świata na 100% czy też nie. Może będzie to widoczne dopiero na sam koniec, jak całą grę zrobi się na 100%? Nie wiem. Przyznam się uczciwie, za tymi kilkoma brakującymi przedmiotami w ostatnich światach nie chciało mi się już przetrząsać plansz kolejny raz.

Na każdej z plansz ukryte są też wejścia do specjalnych poziomów, będących krótkimi wyzwaniami polegającymi na przykład na pokonaniu wszystkich przeciwników czy też po prostu dojściu do końca poziomu. To tutaj też udało mi się kilka razy wypaść poza planszę i nie zginąć. Widać system kolizji nie zadziałał najlepiej. Szczęśliwie można te levele opuścić bez żadnych konsekwencji. Nie musimy ich też od razu kończyć. Po znalezieniu pierwszego z nich w naszym punkcie wypadowym pojawia się specjalna „studnia” umożliwiająca wybieranie każdego z odkrytych już wyzwań.

Koniec każdego świata zazwyczaj oznaczał też spotkanie się z bossem. I w sumie jak w prawie każdej platformówce potyczka składa się z kilku etapów, a naszym zadaniem jest wypatrzenie sposobu, jak pokonać przeciwnika i potem brutalnie eksploatować tę podatność. Pomijając walkę z pewnym Gorylem, gdzie musiałem odbijać rzucane przez niego we mnie przedmioty, gdzie wielkie znaczenie miał precyzja, schematy były dość łatwe do zauważenia i wykorzystania.

Alternatywnie problemem może być fakt, że system kolizji nie zawsze działał jak należy, przez co kilka razy zdarzyło mi się wypaść poza planszę i nie zginąć albo schować się w teksturach. Twórcy zapowiedzieli już jednak poprawki do systemu kolizji.

 

Werdykt:

Nowy Kangurek Kao jest nadal, jeszcze, grą dość nierówną. Opierając się na patchu 1.2, widać, że zabrakło tu nieco większej ilości czasu na to, by dopieścić grę. Twórcy starali się dostarczyć nam jak najbardziej kompletny produkt, ale czegoś po drodze zabrakło i trudno powiedzieć, czy czasu, czy raczej umiejętności.

W tym momencie gra jest już jak najbardziej grywalna i dostarcza sporo przyjemności, ale nadal trzeba brać poprawkę na to, że tu i ówdzie mogą pojawiać się jeszcze jakieś mniejsze lub większe błędy.

 

70 Recenzent
Plusy
  • Kao is back!
  • Jest po polsku
  • Jest humor
  • Duża ilość ubranek
  • Minusy
  • Błędy, błędy, nadal jeszcze sporo różnych drobnych błędów
  • Humor i nawiązania nie zawsze trafią do młodszego odbiorcy
  • Ale w sumie po co te wszystkie ubranka?
  • Criterion 1
    2
    3

    Dodaj komentarz