[Megarecenzja] Professor Layton vs. Phoenix Wright: Ace Attorney

Dlaczego mega? Bo bardzo długa. Postanowiłem, że gra tak wspaniała jak to, zasługuje na znacznie więcej miłości. 😉 Jeśli nie chcecie czytać wszystkiego, zostawiłem TL;DR w ostatnim akapicie. Dajcie znać, jeśli przypadła Wam do gustu, to najdłuższy tekst jaki w życiu napisałem do internetu.

Professor Layton vs Ace Attorney, owoc kooperacji Level-5 i Capcomu, aż dwóch lat potrzebował, by znaleźć swoje miejsce w Europie. Połączenie historii słynnego prawnika ratującego najbardziej beznadziejne rozprawy i profesora archeologii od początku wydawało się być świetnym pomysłem. Obie gry do siebie pasują jak ulał, szukanie poszlak dzięki Laytonowi i prezentowanie ich w sądzie to naturalne następstwa, a grając w Miracle Mask nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że na koniec przydałaby się jakaś rozprawa. Jako ogromny fan uniwersum Phoenixa Wrighta i osoba, która zaczęła wszystkie gry z Laytonem, ale skończyła tylko Miracle Mask, postaram się jak najlepiej przedstawić moje odczucia co do tej gry.

Historia zaczyna się, gdy pewna dziewczynka, Espella Cantabella przychodzi do londyńskiego biura naszego profesora z listem od jego dawnego ucznia. Wszystko wskazuje na to, że dziewczynka ta jest w sporym niebezpieczeństwie, a Carmine Accidenti prawie poświęcił swoje życie, by ją uratować. Istnieje podobno miasto, które nazywa się Labyrinthia i skrywa pewien wielki sekret. Nie ma go na żadnej z map i nie sposób się tam dostać. Niestety, czarownica pojawia się w biurze Laytona i porywa dziewczynkę. W pogoni za Espellą, Layton biegnie na Tower Bridge, gdzie pomaga Cantabelli dostać się na łódkę, a sam napotyka na książkę zatytuowaną „Historia Labyrinthia”, po której otwarciu pokazuje się ilustracja przedstawiająca jego i Luke’a na tle pewnego wysokiego budynku… Nagle z książki wydobywa się ostre światło, które porywa Laytona i jego asystenta do średniowiecznego świata rozpraw magicznych, rycerzy, inkwizycji i co najważniejsze, zagadek.

Tuż potem, Phoenix Wright, przebywający na wymianie prawniczej w Anglii dostaje nietypowe zlecenie od jednej nauczycielki. Jej uczennica, Espella Cantabella, dokonała napaści i kradzieży na statku, na który Layton kazał jej wsiąść. Darklaw, jej dydaktyk, prosi prawników o zaakceptowanie wyroku winnego jak najszybciej, jednak co złego to nie Wright! Przesłuchując świadków, Phoenix Wright z pomocą Mayi Fey dochodzi do prawdy związanej z przemytem drogocennych kamieni, oczyszczając Espellę ze wszystkich win. Prokuratorem w tej rozprawie jest Flynch, który zdrowo przypomina Payne’a. Jednak oczyszczona z zarzutów dziewczynka nie potrafi się cieszyć – jej oczy są puste i jest prawie wcale niekontaktowa. Po serii pochwał od nauczycielki dziewczynki, asystentka prawnika odnajduje na kanapie w sądzie książkę zatytułowaną „Historia Labyrinthia”. Nie trzeba mówić, że znalazł w niej ilustrację przedstawiającą siebie i Mayę na tle pewnego wysokiego budynku, po czym książka porwała ich do fantastycznego świata.

Sam prolog trwa dwie godziny i zawiera całą rozprawę, za co wielki szacunek dla twórców. Część Laytona mechaniką przypomina gry na 3DSa – jest przybliżanie, podczas przesuwania lupy przesuwa się i tło, same tła są dynamiczne. Mechanika puzli od Miracle Mask różni się tylko tym, że zamiast trzycyfrowego numerka przedstawiającego liczbę porządkową układanek, cyfry są tylko dwie. Tła niektórych układanek mają specjalnie przygotowane modele 3D, pozostałe mają animacje w tle. Część z Phoenixem Wrightem bazowana jest na Phoenix Wright: Ace Attorney. Każda rozprawa oferuje nam pięć szans utrzymania wiarygodności – wykrzykników, potem tarcz. Nie można obracać przedmiotów w 3D, a także nie wszystkie można analizować. Analiza przedmiotów pojawia się dopiero w Labyrintii i opiera się na przybliżaniu niektórych części dzięki szkłu powiększającemu. Muzyka z pierwszej części Ace Attorney wtóruje nam przez całą pierwszą rozprawę, jednak wszystko ulega zmianie w mieście zagadek.

Sądownictwo Labyrintii rządzi się innymi prawami. Zamiast prokuratorów mamy inkwizycję, Barnhama i Darklaw, muzyka w tej części zmienia się na orkiestrowe szlagiery napełniające moje uszy dawką radości, a cross-examination (czyli przesłuchanie) zmienia się w interrogation (czyli przesłuchanie). Każda rozprawa każe nam zadawać się z paroma świadkami na raz, w czym ma nam ułatwić nowe rozwiązanie gameplayowe, czyli obserwacja świadków. Łatwo dojść do tego, kiedy ktoś ma coś do powiedzenia, wtedy nie można przewinąć tekstu, a na koniec linii nad kimś pojawia się dymek, musimy do niego przewinąć i zapytać z czym związana jest jego reakcja. Czasami świadkowie reagują, a nie mają nic mądrego do powiedzenia, czasami jednak świadek nie zareaguje, a mimo to trzeba go zapytać. Kiedy nie mamy pomysłu na następny krok, możemy użyć jednego Hint Coina, eliminującego ilość dowodów, które możemy użyć, do połowy i pokazując na którym dokładnie zdaniu mamy przedstawić dowód lub przycisnąć świadka. Czyni to grę trochę zbyt łatwą, ale przecież hint coinów nie jest nieskończoność.

Po części profesora archeologii największą zmianą są puzle rozwiązywane z Wrightem. Czasami musimy rozwiązać zagadki stojąc jako Layton w sądzie, a raz pojawiło się coś, co się nazywa Contradiction Puzzle – gdzie trzeba było rozpracować, jak działa klucz zupełnie jak podczas walki w sądzie, jednak w stylu Laytona. Kolejną ciekawą zmianą jest to, że każdy z 5 głównych bohaterów (profesor, Luke, Maya, Wright, Espella) mają swoje własne animacje i teksty do rozwiązywania puzli. Niektóre postaci, jak Layton i Wright czy Luke i Maya, mają nawet animacje wspólnego rozwiązywania zagadek.

Niektórzy aktorzy głosowi odwalili kawał dobrej roboty. Do głosów Laytona i Luke’a przywykłem już wcześniej, ale musiałem dłuższą chwilę przyzwyczajać się do głosu Wrighta. Wright w tej grze brzmi jak typowy Amerykanin, zaś Maya Fey brzmi jak dla mnie trochę zbyt dojrzale, poza tym w jej głosie nie ma typowej Mayi, nadpobudliwej dziewczynki, która musi wszystko kliknąć, pokłócić się o drabinę schodkową (jest ten żart, no a jakże) czy zjeść dwa razy tyle, ile może zjeść normalny człowiek. Efekty dźwiękowe po stronie Laytona są jakby żywcem wzięte z gier na 3DSa, zaś po stronie Wrighta – z wersji GBA (i trylogii DS, bo takie same mieli). Ludzie, gdy się odzywają, używają, w zależności od tego, z jakiego uniwersum się wywodzą, albo efektów „udających” głos z Laytona 3DS, albo z Wrighta GBA (DS). Sceny z pełnym dubbingiem są dość rzadkie (jest ich tylko około 100), ale zawsze są solidnie wykonane. Każda taka scena zawiera około 10-15 kwestii i zdarzają się w momentach krytycznych dla rozwoju fabuły.

Starzy bohaterowie serii w znacznej części zachowują swoje cechy z oryginalnych serii. Phoenix Wright, podobnie jak w Justice for All, opiekuje się Mayą pomimo przeciwności losu. Poznajemy Wrighta jako piekarza, zajmującego się produkcją chleba od wielu lat, a jego prawnicze zapędy ułatwiają mu realizację swojej profesji. Profesor Layton jak zwykle rzuca się w samo centrum akcji, by pomóc Espelli, prezentuje swoje umiejętności walki mieczem, a także służy jako mentor Phoenixowi Wrightowi w sądzie, który ironicznie, powinien wiedzieć więcej. Luke już nie jest pupilkiem profesora, jego zachowanie zmienia się w trakcie gry. Szybko integruje się z Mayą i staje się jej dzielnym rycerzem, wychodząc nawet na nocne zrywy w poszukiwaniu kotki Espelli. Espella Cantabella jest uroczą, miłą dziewczynką z problemami. Nie ma akceptacji społeczeństwa, ludzie się jej boją i jedynie trzy osoby ją rozumieją – Phoenix Wright i Maya Fey, pracownicy piekarni od paru lat oraz szef tej piekarni, ciocia Patty, która od wielu lat pozwala Espelli w niej nocować. Prokurator, czy raczej inkwizytor Barnham jest wyraźnie bazowany na Simonie Blackquilu, bez przerwy nawiązuje do walk mieczami i rozstrzygnięcia boju o sprawiedliwość. Jego szefowa, Darklaw, jest najwyższym inkwizytorem w mieście, najbardziej mi się spodobał jej wygląd (no jest 9/10) i nie raz nam namiesza podczas rozpraw. Storyteller jest panem Labyrintii, na każdej paradzie ludzie nie mogą się nacieszyć jego widokiem. Dla każdego mieszkańca miasta Storyteller pisze historię dotyczącą jego przyszłości, która zawsze okazuje się sprawdzać.

Chciałem jednak trochę dłużej rozpisać się o Mayi – w tej grze Maya jest jeszcze bardziej nieokiełznana, niż w oryginalnej trylogii Ace Attorney. Zestawiona jest w kontraście do Luke’a, wielokrotnie Luke sugeruje, że zaopiekuje się Mayą, która przecież jest od niego starsza o około 10 lat. Szalone pomysły Mayi są powodem wielu nieporozumień, dla przykładu to jej wina, że znalazła się wraz z Wrightem w Labyrintii. Jednak, ta rezolutna dziewczynka ma dobre serduszko, w jednej z rozpraw jej kluczowy wkład pozwolił jednemu bohaterowi zachować swoje życie. Jest także przekonana, że co by się nie zdarzyło, Wright i tak jest w stanie odwrócić rozprawę do góry nogami, dopingując go do walki nawet w najbardziej rozpaczliwych momentach. W części poszukiwania poszlak, Maya uwielbia się posługiwać pewnym tekstem, „Zvarri!”, ciekawe skąd on pochodzi… Moim nieskromnym zdaniem, Maya jest najlepszym bohaterem pierwszoplanowym w tej grze.

Wracając do kota, gdy go po raz pierwszy zobaczyłem, skojarzyło mi się z Ghost Trickiem, jest narysowany w podobnym stylu, co bohaterowie owej gry. Cały klimat gry przypomina Ghost Tricka, rozprawy dzieją się bezpośrednio po zbrodni, a więc w nocy. Wszechobecna w sądzie oświetlanym tylko pochodniami i piecem dla wiedźm ciemność przywodzi wrażenie miłego deja vu.

Do grafiki w tej grze trzeba się przyzwyczaić. Modele wszystkich postaci są mniejsze, w porównaniu do Miracle Mask tak jakoś wszyscy są chudsi (i brakuje Emmy Altavy, tak, brakuje Emmy Altavy), w porównaniu do Ace Attorney Maya Fey jest bardziej pyzata, a Wright wyższy. Modele na ekranie prezentują się fantastycznie, jednak jest z nimi delikatny problem. Na ekranie na raz może się prezentować tylko 3 bohaterów. Nigdy nie jest pokazane więcej, a czasami gdy widać trójkę, to gra zaczyna tracić framerate, spadając nawet do 10 klatek na sekundę. Płynność grafiki jest jedyną rzeczą, do której mogłem się przyczepić od strony graficznej, bo jak mówiłem, wszystko wygląda pięknie. Postaci z uniwersum Laytona ciekawie korelują z postaciami w stylu Wrighta. Główni bohaterowie tej gry, Storyteller, Espella i inkwizytorzy pasują do uniwersum Ace Attorney, a większość Labyrintii została narysowana przez Level-5.

Muzycznie gra stoi na niesamowicie wysokim poziomie, jednak nie jest to najlepszy soundtrack z gier na 3DSie. Oprócz odwiecznych „1000 hitów na akordeon wujka Laytona” pojawia się cała gama instrumentów, odgrywających orkiestrowe kompozycje zawsze, kiedy tego potrzebujemy. Pojawiają się też utwory nagrane za pomocą pozytywek, które oczywiście zwiększają odczucia płynące z tej gry.

A jest ich pełno. Fabularnie ta gra to mistrzostwo. Autentycznie, płakałem. Jest to jedna z 3 gier na 3DSa, na której płakałem. Pozostałe dwie to Bravely Default i Virtue’s Last Reward. Jedna sekcja wymaga głębszej zadumy nad znieczuleniem społeczeństwa, nad tym, że śmierć każdego człowieka boli. Pozwala się zastanowić co będzie, gdy kogoś z naszych bliskich pewnego dnia zabraknie. Ale płacz to nie jedyna emocja, jaką wzbudziła we mnie ta gra, byłem także podekscytowany głębokim rozwojem wątku fabularnego, jeszcze bardziej niż w Dual Destinies i jeszcze bardziej niż w Miracle Mask. Ciągle dochodzi coś jeszcze głębszego, coś co przeoczaliśmy od samego początku. Na szczęście, jak w każdej bajce, wszystko dobrze się kończy.

Mimo to, pierwsza część wydaje się być dość przewidywalna i aż do skończenia rozdziału 3 raczej nic się nie dzieje. Potem gra nie pozwala się oderwać od ekranu, nawet na chwilę. Przez pierwszą połowę gry aktywnie wrzucałem zrzuty ekranu na Miiverse, jednak jak widać, przestałem gdzieś na początku trzeciej rozprawy – po prostu nie mogłem już dalej trwać w oczekiwaniu. Zarówno części Laytona, jak i Wrighta są ważne dla fabuły, czasami część Laytona przecina rozprawę, tworząc dodatkowy efekt tego „mamo ja chcę już wiedzieć”. W tej grze można stosować mylne pojęcia „mniejsza połowa” i „większa połowa”, gdyż ostatnie 15 godzin z 25-godzinnej przygody upłynęło mi szybciej, niż poprzednie. Grając w pierwszą część gry wydaje ci się, że jest ona przewidywalna. Z początku bez problemu jesteś w stanie przewidzieć co stanie się dalej – na przykład postać nazwana „Kira” (czyli zjapońszczony wyraz „killer”) musi być mordercą.

Czasami ma się wrażenie, że puzle zwalniają grę. Jednak nie są aż tak uciążliwe, w głównym wątku fabularnym jest ich tylko 70, z czego po zakończeniu gry miałem rozwiązaną zaledwie połowę z tego. Picarty nie mają aż tak wielkiego znaczenia jak w Miracle Mask, wystarczy mieć 3400 (czyli jakieś 50 puzli i wszystkie rozprawy na przynajmniej jednej tarczy) by wszystkie bonusy odblokować. Puzle, które pojawiają się w rozprawach to coś z innej beczki, rozwiązywanie ich to czysta przyjemność, bo wiadomo, że zagadki te, czy sam sposób ich rozwiązywania (to też jest ważne) będą kluczowe dla rozwoju fabuły.

Ostatnia rozprawa to punkt kulminacyjny gry, wygląda zupełnie, jakby zarówno Level-5 jak i Capcom myśleli całymi dniami w domach jak bardzo wybuchnąć mój mózg zakończeniem. To nie jest DL-6, gdzie obecna rozprawa jest powiązana do nierozwikłanego zdarzenia sprzed 15 lat. Ostatnia rozprawa zawiera tony, tony nawiązań do poprzednich rozpraw w grze, a także spraw, które zdarzyły się w świecie Labiryntii przez ostatnie 10 lat – nie jednej, a paru. Kiedy myślisz, że wszystko jest już jasne, profesor Layton zgłasza kolejny sprzeciw i rozprawa toczy się dalej. Ale nie jest to uciążliwe, moim zdaniem takie zagranie to strzał w dziesiątkę, bo nigdy nie wiesz ile jeszcze się zdarzy. Gra jest znacznie dłuższa, niż się na początku wydaje, jest dłuższa niż Miracle Mask, trochę dłuższa niż Dual Destinies i chyba nawet mogę stwierdzić, że fabularnie jest mocniejsza od obu z nich.

Wracając do porównania z Dual Destinies, gra oferuje nam aż 49 cutscenek różnej długości – to ponad 2 razy tyle, co w piątej przygodzie Wrighta bez DLC. W porównaniu do Dual Destinies gra jest też znacznie trudniejsza. Wspomniana wcześniej mechanika pytania pozostałych świadków podczas przyciskania może doprowadzić do nerwicy (którą tak wszyscy kochamy z oryginalnej trylogii) i bez hint coinów sporo się trzeba nagłowić. By dodatkowo podnieść poziom trudności, twórcy mogli dać przesłuchania z dużą ilością stwierdzeń wypowiedzianych przez świadków. Jest w grze raptem jedno przesłuchanie z 10 stwierdzeniami – i nie jest ono na końcu gry. Oczywiście brakuje mechaniki z Dual Destinies, nie ma Magatamy, nie ma Mood Matrix, Braceleta też nie – jednak Maya Fey potrafi zastąpić wszystkie te bajery swoimi szalonymi pomysłami.

Po zakończeniu gry dostajemy do dyspozycji menu DLC, jak to już charakterystyczne dla Laytona, wszystkie dodatki są darmowe. Pierwsza kategoria DLC to dodatkowe historie po roku od rozwikłania zagadki Labyrintii. Wright i Maya wracają do Londynu na herbatkę u Laytona, każda z 12 opowieści zawiera jedną układankę i niszczy czwartą ścianę, bezczelnie ją demoluje, na przykład Darklaw wspomina o tym, że gra Layton vs. Wright sprzedała się w 5 milionach kopii na całym świecie, albo Maya dziękuje wszystkim za granie w ich grę. Maya nawiązuje też do „pewnego osobnika, który zrobił sobie określony limit napojów na każdą rozprawę”… Zabawne historyjki tłumaczą nam co się stało przez rok od rozwikłania zagadki miasta przez Laytona i Wrighta, przedstawiają nam historie większości postaci drugoplanowych, ale jednak, niestety, obecnie do pobrania są tylko 4 takie historie, następne nadal dochodzą. Drugie menu DLC pozwala nam rzucić okiem na concept arty, na przykład pierwszy design Espelli, Layton narysowany w stylu Ace Attorney czy Wright narysowany w stylu Laytona. DLC w tej grze w trzech słowach to: idealnie wykonane rozwiązanie.

TL;DR: Podsumowując, ta gra miażdży. Jest genialna. Nie perfekcyjna, ale jest najlepszą grą zarówno z Laytonem, jak i Wrightem. Jeśli przejdziemy przez wolny wstęp, nie będziemy mogli odwrócić głowy od ekranu, dopóki nie nadejdzie rozwiązanie fabuły. Bardzo głęboka i wielowątkowa fabuła, świetna muzyka, klimat ciemności, tajemnicy, zagadek (i Ghost Tricka), całkiem porządna grafika (nie licząc wszechobecnych slowdownów) i powrót Mayi Fey to największe zalety tej gry. Każdy, kto ograł przynajmniej po jednej grze z każdej serii powinien po nią chwycić i nawet jeśli naszymi ulubionymi postaciami są Emmy Altava (to moja) czy Athena Cykes (no to też moja), to i tak będziecie się bawić fenomenalnie w tym świecie.

Nasza ocena: [rating:9/10] 9/10

Brak komentarzy

  1. Mam ten sam dylemat co kolego suicune90 😉
    Jeśli nigdy nie miałem styczności z tą serią, to czy lepiej porywać się na ten tytuł czy zainteresować się poprzednimi częściami?
    I czy gra poprzez swoją tematykę, nie jest miejscami ciężka jeśli chodzi o język?
    Pozdrawiam

  2. Można grać bez stycznosci z poprzednimi odsłonami Ace Attorney. Żadnych spoilerów tam nie ma. 🙂 Samouczek opcjonalny. A język nie jest specjalnie trudny. Niektóre postaci używają „przestarzałych” wyrazów, bo Labirynthia, w której dzieje się akcja, jest jakby średniowieczna, ale nic z czym nie można by sobie było poradzić. 🙂

  3. Kurka, przecież to nie DS, gdzie ilość miejsca na nośniku była dość mocno ograniczona, wszystkie dialogi powinny być udźwiękowione. Niema przygodówka w dzisiejszych czasach to zawsze kwestia braku funduszy na voice-acting, co w przypadku takiej gry jak Layton na pewno nie jest wytłumaczeniem. Pomijając ten „detal” – muszę mieć!

  4. Mkbest wszystko ładnie wytłumaczył. 😉
    @SpokoWap – Powiedz to twórcom Pokemonów czy Zeldy. 😀
    Ja przywykłem do gier bez voice actingu, bo grałem w poprzednie części na DSie, a tam voice actingu nie było prawie wcale, więc mi to nie przeszkadza. 😉

Dodaj komentarz