[Recenzja] Tank Troopers

Do domu wrócimy, w piecu napalimy... i po sieci nie pogramy

W ostatnich latach fani militariów dostali wiele gier, które zaspokajają ich żądzę zasiadania za sterami wielkich maszyn. Najdobitniejszym przykładem jest tu wyprodukowane przez białoruskie studio Wargaming.net World of Tanks, które, choć darmowe, przynosi twórcom mnóstwo pieniędzy dzięki mikrotransakcjom. Nintendo podeszło do tematu czołgów nieco inaczej. Za Tank Troopers musimy zapłacić na wstępie, a przy tym w grze brakuje pewnego sposobu rozgrywki, który definiuje bardziej znanego odpowiednika z pecetów i konsol konkurencji.

3DSDS_TankTroopers_07_enGBO co chodzi? Tank Troopers wita nas „fiukaną muzyką”, przywodzącą na myśl Czterech pancernych i psa albo propagandowe filmy z czasów I wojny światowej. W menu wyboru opcji znajduje się tryb single oraz multi, jednak po kliknięciu tego drugiego czekało mnie niemałe niemiłe zaskoczenie – w grze nie można stoczyć pojedynku przez internet. Lokalny multiplayer? Proszę bardzo – trzy tryby (drużynowy, Free-for-All i Bomb Battle, polegające na przetransportowaniu bomby do bazy przeciwnika), do 6 graczy jednocześnie, wszystko działa jak w zegarku. Jest nawet Download Play, dzięki któremu do zabawy wystarczy jedna kopia gry (choć wszyscy otrzymują wtedy ten sam czołg i kierowców). Zabawa po sieci? Nic z tego. Nie muszę chyba mówić, że w polskich warunkach, gdzie jeżdżąc po Warszawie z konsolą w stanie uśpienia złapałem przez kilka lat jakieś 3 Streetpassy, znacznie ogranicza to potencjał pozycji. Szkoda, bo jeśli pamiętacie choćby wydane kilka lat temu Steel Diver, łodziami podwodnymi mogliśmy rozbijać się także po internecie.

3DSDS_TankTroopers_10_enGBKiszka kiszeczka, bo w Tank Troopers gra się całkiem przyjemnie. Dzięki składającej się z 30 misji kampanii możemy zasiąść za sterami kilkudziesięciu różniących się prędkością czy manewrowością maszyn (niektóre są wzorowane na prawdziwych modelach, jak Panzer I czy T-34!) i skorzystać z umiejętności kilkunastu kierowców. Zdolności wojaków zaczynają się na typowo ofensywnych talentach, takich jak możliwość oddawania większej liczby strzałów czy zadawania poważniejszych obrażeń, a kończą na przyspieszeniu, automatycznej naprawie maszyny czy staniu się na pewien czas niewidzialnym, by zajść wroga od tyłu. Każda z umiejętności ograniczona jest paskiem, ale nie musimy czekać na jego wypełnienie do końca, by użyć danego skilla.

Poszczególne zadania trybu single nie ograniczają się jedynie do zestrzeliwania przeciwników, choć jest to mimo wszystko cel większości misji. Od czasu do czasu musimy jednak obronić budynek lub pojazdy transportowe, wygrać wyścig, pomierzyć do balonów czy doczołgać bombę czy dwie do bazy przeciwnika (co było chyba najbardziej frustrującym z celów, bo ładunki wybuchowe, które wprawiamy w ruch albo za pomocą strzelania w nie, albo popychania, potrafią zachowywać się dość nieoczekiwanie. Krótko mówiąc – kląłem). Misje są ograniczone czasowo, ale nałożone limity są sensowne. Zostaniemy też ocenieni za styl, w jakim poradzimy sobie z wyzwaniem oraz dostaniemy trochę kasy, by wykupić czołgi, kierowców i palety kolorów, których możemy użyć czy to w kampanii, czy w trybie wieloosobowym.

Sterowanie maszynami rozwiązano udanie. Trzymając A jedziemy do przodu, wciskając B cofamy się, możemy też raz kliknąć „up” lub „down” na krzyżaku, a maszyna będzie poruszać się sama w wybranym kierunku. Po napotkaniu wroga celujemy w niego circle-padem (możemy wspomóc się także sterowaniem ruchowym, ale jeśli nie lubicie machać konsolą, możecie wyłączyć tę opcję), co najlepiej uczynić po przejściu w tryb artyleryjski, w którym obracamy jedynie wieżyczką, dzięki czemu namierzenie oponenta jest łatwiejsze.

Podsumowując, Tank Troopers to dobra gra na rynek japoński, gdzie 3DSy ma mnóstwo ludzi, a mały multiplayerek w pociągu czy metrze nie jest takim ewenementem jak w Polsce (i, jak podejrzewam, wielu innych krajach Zachodu). Brak trybu sieciowego praktycznie skreśla produkcję dla tych, którzy nie mają znajomych/członków rodziny z konsolą. Chyba że około 30 złotych za samą kampanię nie wydaje wam się wygórowaną kwotą. Jak to mówił Socucius Ergalla z Morrowinda: „Choice is yours”.

Grę dostarczył ConQuest Entertainment– oficjalny dystrybutor Nintendo w Polsce.

Brak komentarzy

Dodaj komentarz