[Recenzja] Shovel Knight: Plague of Shadows

Dodany obrazek

Po zbiórce na Kickstarterze panowie (a może i panie) z Yacht Club Games śpią na pieniądzach i kupili sobie wreszcie te upragnione jachty. Nie porzucili jednak studia i nadal robią gry – ciężko pracują nad swoim zakutym w zbroję i dzierżącym łopatę dzieckiem. Amerykanie planują wydanie trzech darmowych DLC, w których pokierować będziemy mogli trojgiem z rycerzy, których pokonać musieliśmy w oryginale. Jeden z tych dodatków właśnie ujrzał światło dzienne. Pobrałem go na swojego 3DS-a jak najprędzej się dało, sprawdziłem, jak gra się Plague Knightem, a teraz, z kronikarskiego obowiązku, spisuję wrażenia.

Jeśli nie wiecie, czym w ogóle jest Shovel Knight, to, no, wstydźcie się. Ale dobra, pokrótce wam opowiem. Wydana w tamtym roku pozycja to platformówka, w której obejmujemy kontrolę nad tytułowym Łopacianym Rycerzem. Musimy przebić się przez osiem siedzib wrogich rycerzy (i kilka pobocznych lokacji), by uratować Shield Knight, ukochaną naszego protagonisty. Wszystko to podano w 8-bitowej konwencji, z pikselowatą grafiką, chiptune’ową muzyką oraz duża dozą humoru. Z miksu tych składników wyszedł niemały hicior, który spieniężył się bardzo przyzwoicie, dzięki czemu Yachtianie mogą nadal bez pośpiechu go rozwijać.

Wracając do meritum – Plague Knighta zapamiętałem jako ukrywającego się za maską alchemika posługującego się materiałami wybuchowymi. I takim też pozostał w dodatku – główną bronią Rycerza Plagi są bomby ciskane we wrogów. Pomagają mu one także w eksploracji, bowiem dzięki nim dziobaty nicpoń może skakać bardzo wysoko. Same ładunki posiadają trzy cechy, których arsenał możemy zwiększać, kupując ulepszenia u współpracującej z nami czarownicy Mony. Możliwości jest mnóstwo – a to zamiast trzech bomb rzucamy jedną silniejszą, a to skracamy lub wydłużamy czas potrzebny do eksplozji, jeszcze innym razem zdecydować możemy się na zdalne detonowanie ładunków. Różne zestawy przydają się w różnych sytuacjach, a i osobiste preferencje każdego grającego wpłyną na to, czym dostaną po głowie oponenci.

Dodany obrazek

Główna baza Plague Knighta. Jest klimat

Nie zabrakło też różnej maści regaliów. Jeśli znajdziemy na planszy jeden z artefaktów, który w oryginalnej kampanii był używany przez Shovel Knighta, Plague Knight uzna go za śmiecia (artefakt, ale samego Łopacianego Rycerza też nie bardzo szanuje), jednak dzięki dżinowi będziemy mogli wymienić go na coś bardziej użytecznego dla naszego magika. Dodatkowa platforma, możliwość wysysania życia z wrogów, chroniąca przed kolcami bomba dymna… jest tego w cholerę. Ostatnia część ekwipunku to toniki, które tymczasowo zwiększają ilość punktów życia bohatera (a ma on ich mniej, niż Shovel Knight). Krótko podsumowując repertuar zagrań nowego protagonisty – dużo, zróżnicowanie, dobrze.

Rozczarowaniem może wydawać się konieczność zwiedzania tych samych lokacji, co w podstawce (fabuła oczywiście to uzasadnia). Ale tylko pozornie. Alchemik porusza się zupełnie inaczej, dzięki czemu tylko marudy będą narzekać na powtarzalność. Tam, gdzie Shovel Knight miał problemy – duże dziury do pokonania – Rycerz Plagi radzi sobie doskonale. Za to w miejscach, gdzie Łopaciak spisywał się świetnie, magik ma trudniej i musi znaleźć swój sposób na pokonanie przeszkody. Mimo wszystko, jeśli porównać sposób eksploracji obu bohaterów, to nowym kieruje się łatwiej, nawet jeśli jest on początkowo trochę trudniejszy do opanowania – nieco się ślizga, a ile razy wpadłem do dołu, do którego myślałem, że nie wpadnę, to nie zliczę. Udanym skokiem można pominąć cały ekran, wcześniej będący męczarnią. Dla mnie bardziej satysfakcjonujące było kombinowanie z podstawki, ale odpowiednie wymierzanie skoków alchemikiem też daje sporo frajdy.

Dodany obrazek

Wykonywanie takich kombinacji to już wyższa szkoła jazdy

Różne niż w podstawce są za to niektóre z pokoi opcjonalnych w siedzibach Rycerzy, a już zupełnie inaczej wyglądają oznaczone diamentem plansze opcjonalne, na których nazbierać możemy zielonych monet, potrzebnych do odblokowywania nowego arsenału, a także świecidełek, za które potem ten arsenały wykupimy. Wymagają one skorzystania z charakterystycznych zdolności Plague Knighta i przeważnie wymagają nieco pomyślunku oraz trochę lepszego opanowania możliwości naszego bohatera. Oba rodzaje miejscówek potrafią dać w kość, wkurzyć i spowodować rzucanie mięsem, ale to taka gra, że próbuję się, aż się uda, a potem konkluduje, że to w sumie nie było takie trudne.

Prostsze są za to walki z bossami. Na większość z nich wystarcza następująca kombinacja: zwiększ zdrowie dzięki tonikom, weź najbardziej wybuchowe bomby i wal ile wlezie. Problem miałem tylko z jednym z rycerzy, ale ostatecznie też go pokonałem. I też sposobem „na chama”. Pewnie da się to zrobić inaczej – dobierając odpowiednie właściwości bomb i tak dalej – ale skoro skutkuje metoda siłowa, to po co się męczyć?

Obecne są także wszystkie sympatyczne pierdółki z podstawki. Znów zbieramy arkusze z nutami, dzięki czemu tym razem nie bard, ale dziwaczny potwór Oolong zagra nam chiptune’a. Ponownie obejrzymy taniec Troupple Kinga, który tym razem nie da nam magicznych napojów, ale zmieni odzienie głównego bohatera. I tak dalej, i tym podobne – kto grał w podstawkę ten szybko załapie nawiązania, a kto nie, będzie miło zaskoczony sporą ilością gagów i easter eggów.

Zachęcać do kupna was nie będę, bo to wszystko jest za friko, ale jeśli nie macie jeszcze podstawki, to świetna okazja właśnie nadeszła – dwie kampanie w cenie jednej, nowy tryb wyzwań i kolejne przygody w drodze (King Knight! Spectre Knight!!!) dają razem minimum kilkanaście godzin dobrej zabawy. Ale jeśli jesteście cierpliwi i lubicie wydania pudełkowe, to możecie nawet jeszcze trochę pozwlekać – jeszcze w tym roku ukaże się pudełeczko z grą, a dla grających na konsolach Nintendo dostępne będzie także Amiibo Shovel Knighta. Chociaż mam już grę na 3DS-ie, to trudno będzie mi oprzeć się chęci kupna wersji na Wii U razem z figurką. Bo to chyba najlepszy z kickstarterowych projektów, który doszedł już do skutku i absolutna czołówka wśród indyków. Nie grzeszcie – bierzcie.

Brak komentarzy

  1. wyjaśni mi ktoś co w tej grze jest takiego ” fajnego ” że ma taki hype ? bo ja nie widzę nic poza okropną grafiką ? Ori and the Blind forest z PC (a wcześniej z X’klocka) oceniałem na 9\10 mimo że nie chciało mi się skończyć gry chociaż ” wiem ” że jest świetna, to tak tutaj nie widzę nic czym by się można było podniecać i dać za tego Shovela więcej jak 10-20zł ? yyy ?

    PS: mam wrażenie że na DS’ie z braku fajnych i ciekawych gier (poza kolejnymi wariacjami mario, zeldy itd) to nie ma czym się podniecać, dlatego takie ” Steamowe ” popierdółki rosną do rangi mega hitu na tej konsolce, kiedy tak naprawdę prezentują poziom (przynajmniej od strony technicznej) gry z komórek z 2006 roku… wtf

    PS: żeby nie było, kupiłem ostatnio Fire Emblem na mojego New XL’a, pograłem trochę i gra jest ok, ale nie ma się czym podniecać grałem w dużo lepsze rpgi na GBA lata temu, a Smash brosa odpaliłem jak na razie tylko raz…

  2. @Amphilyon Co jest fajnego? Świetna retro platformówka, która jest na tyle trudna, by stanowić wyzwanie, ale nie na tyle przesadzona, by ginąć 100 razy na godzinę (pozdrawiam Volgarr the Viking). Nie wiem, może to po prostu nie jest gra dla ciebie? Każdy chyba tak ma, że nie rozumie fenomenu niektórych świetnie ocenianych tytułów. Ja np. nie jestem fanem serii GTA albo Call of Duty i choćby dostawały same 10, to nie zagram, nie interesuje mnie to.
    Brak fajnych gier na 3DS-ie? Ponownie twoja opinia. Ja mam problem z finansowo-czasowym wyrobieniem się w ogranie wszystkiego, co mnie interesuje. 😛
    To, że tobie się coś nie podoba… cóż, może spróbuj czegoś nowego. Mi się znudziło granie na PC jakieś 3-4 lata temu, kupiłem 3DS-a, potem Wii U i bawię się świetnie. Może tobie spodoba się coś innego.

  3. „grałem w dużo lepsze rpgi na GBA lata temu”… wiesz wszyscy gracze z kilku-kilkunastoletnim stażem tak mówią, „aaa… na [tu wstaw nazwę konsoli, na której grali w młodości/dzieciństwie] to były dopiero gry, nie to co teraz”, pytanie na ile te gry były lepsze, a na ile to po prostu klimat beztroskich lat:)

  4. nigdy nie byłem maniakiem rpg, grałem w różne gierki, tak po prostu napisałem, w Fire emblem jak na razie po kilku h nie podoba mi się:

    zdobywanie poziomów, po co to ? +1 czy +2 do statystyki i nic poza tym, czasem jakiś pasywny skill wpada i to tyle, większość walki to zrobienie właśnie pasywnego skilla który kończy się najczęściej K.O. na przeciwniku i koniec walki, ogólnie albo czegoś nie wiem, albo co, ale wyboru w orężu czy jakichś skillach to ja tam właśnie nie widzę, prócz tych passywów które sprowadzają się jak na razie najczęściej do jednego K.O Hita… meh

    nie podoba mi się też prowadzenie za rączkę, tzn chapterami, wybieranie kolejnych i kolejnych chapterów i kolejnej walki, myślałem że będzie tu jakieś bardziej swobodne poruszanie się po jakiejś mapie świata i ogółem

    jak na razie jest średnio, serioo… i nie chodzi mi o żaden sentyment bo żadnego takiego nie mam, gta już mi się dawno znudziło o marnym COD nie mówiąc heh

    PS: aktualnie patrze w co ze starych gier mi się dobrze grało i nadal tak jest to, Digimon World 3, i jeżeli miałbym coś konfrontować z Fire Emblem, to Front Mission 3, który był dużo bardziej rozbudowany, zarówno pod względem walki i gameplay’u

  5. @AMPHILYON

    wyjaśni mi ktoś co w tej grze jest takiego ” fajnego ” że ma taki hype ?

    Shovel Knight = genialna muzyka. gra mnie nie interesuje (nie lubię platformerów). podstawka to ponad 2 godziny boskich chiptune’ów. dodatek to kolejne 40 minut muzyki. na bandcampie za „name your price”. uczta dla uszu. Art Through Adversity po raz 10 leci 🙂 za samą muzyke gra 10/10 i nie przesadzam.

    no i sorry, ale mówienie że statystki w Fire Emblem to nic takiego to herezja 😛 ewidentnie seria nie dla Ciebie. no i widać że nie wiesz jak skille działają, jak się je zdobywa, nie znasz podziału przedmiotów/klas, do tego nie liznąłeś wyższych poziomów trudności, ani nie miałeś postaci więcej niż możesz zabrać na misje 😉

Dodaj komentarz