[Recenzja] Pokémon Sword/Shield DLC Part 2 – The Crown Tundra

Drugi epizod dodatkowej przygody

Pokémon Sword/Shield DLC Part 2 – The Crown Tundra

Chyba jestem dziwakiem. Bo przecież to naturalne, że „hejci” się każdą nową odsłonę Pokémonów. Bo za łatwe, za infantylne, zbyt mało pracy włożone w projekt, za dużo wycięli, 3D ssie no i ogólnie lepsze to już było i nie wróci. A jednak ja przy nowej odsłonie kieszonkowych potworów bawiłem się całkiem dobrze. Jasne, do ideału wiele zabrakło, a graficznie to olbrzymi archaizm, lecz wprowadzenie innowacji (w serii) w postaci Wild Area, czyli lokacji ze względną swobodą eksploracji dawało nadzieję. Gdy Game Freak zapowiedział nadchodzące bliźniacze dodatki DLC, miałem przeczucie, że idea zostanie rozwinięta. I nie pomyliłem się. Po moje odczucia z rozgrywki w pierwszą część dodatku o nazwie The Isle of Armor odsyłam do stosownego materiału. Natomiast dziś weźmiemy na tapet wydaną niedawno drugą część o nazwie The Crown Tundra.

The Isle of Armor zaskakiwał rozwinięciem idei swobodnej eksploracji, które dosłownie rzucało nas na kolana po latach skamieniałego prowadzenia za rączkę i wyreżyserowanej kamery. W Crown of Tundra odczucie to jest niecno mniejsze, gdyż na pierwszy plan wysunięto nowy, przyjemnie zbalansowany tryb Multiplayer i „polowanie na Legendy”, które można nazwać motywem przewodnim dodatku.

Po dotarciu do nowej lokacji zostajemy powitani przez zimny, śnieżny klimat, który dominuje w znacznej części nowego kontynentu, co idealnie kontrastuje z cieplejszymi miejscówkami z The Isle of Armor. Rozgrywka została podzielona na 2 części – misje fabularne oraz walki wieloosobowe w trybie Dynamax Adventures.

Naszym wirtualnym Wergiliuszem, prowadzącym nas przez historię jest Peony – były lider Sali gimnastycznej, którego marzeniem jest spędzenie wakacji w towarzystwie ukochanej córeczki (Peonia). Ta jednak ma inne plany (uważa to za obciach) i postanawia przerzucić na nas ciężar ich wspólnej wędrówki. Cringowe scenki, które tutaj wchodzą na jeszcze wyższy poziom to już chyba wizytówka serii. Peoni okazuje się podróżnikiem i odkrywcą – zlecone zostają nam trzy podstawowe zadania z kategorii „Przygoda”. Pierwszym z nich jest rozwikłanie zagadki miasta Freezingtown, a dokładniej legendarnego Pokemona Calyrexa. Drugim zadaniem jest namierzenie i złapanie znanego ptasiego trio w wersji Galariańskiej – Pokemonów Zapdos, Articuno i Moltres. Stworki te przemierzają podniebne przestworza Wild area, The Isle of Armor i The Crown Tundra co zmusza nas do odwiedzenia znanych miejsc. I wreszcie trzecią misją podróżniczą okazuje się odkrycie pradawnych grobowców legendarnych Pokemonów z „Regi” w nazwie. Najpierw należy zlokalizować daną świątynię, a następnie, aby dostać się do środka, rozwiązać krótką zagadkę np. wstawić do drużyny odpowiedniego Pokemona.

Spora część nowych lokacji pokryta jest warstwą białego puchu

Na tym jednak atrakcje rozgrywki fabularnej się nie kończą, gdyż czeka nas jeszcze jedna misja zlecona przez jedną z najmłodszych profesor w historii serii – Sonię. Powierza nam ona zadanie odnalezienia trzech legendarnych Pokemonów poprzez zbieranie śladów na terenach kontynentu Crown Tundra. Patent łudząco przypomina poszukiwania Alolańskich Diggletów z Isle of Armor, choć warto zaznaczyć, że jest zdecydowanie mniej żmudny.

Wzorem The Isle of Armor, w dodatku Crown Tundra mamy jeszcze większą swobodę poczynań. Praktycznie od razu po zleceniu nam zadań, mamy możliwość odbicia w dowolną stronę na mapie, zwiedzenia lokacji w dowolnie ustalonej przez nas kolejności lub olania wszystkiego i skupieniu się na trybie multiplayer w Dynamax Adventures. Dla mnie to spory atut, bo nie przepadam za grą na szynach w RPG’ach. To dobry kierunek rozwoju serii i mam nadzieję, że zostanie jeszcze bardziej rozciągnięty w kolejnych generacjach.

Wśród nowych Pokemonów przywitamy m.in. Galarian Slowkinga

Co ciekawe, dla kontrastu z The Isle of Armor walki z trenerami należą tutaj do rzadkości. Skupiono się niemal w 100% na poszukiwaniu i łapaniu Legend. Wyjątkiem jest jedynie nowy, Galariański turniej ligowy (Galarian Star Tournament) zorganizowany przez byłego Championa – Leona. Otrzymujemy do niego dostęp po ukończeniu wątku Calyrexa. Waki prowadzone są dla odmiany w trybie dwuosobowym. Wyznawcy pokemonowego lore’u powinni być usatysfakcjonowani, bo wśród partnerów mamy możliwość wyboru wielu ulubionych postaci, jak Nessa czy Marnie. Jednakże poza kilkoma krótkimi dialogami walki nie różnią się zbytnio między sobą. Sprawy nie poprawia fakt, że poziomy Pokemonów nie skalują się, więc mój ultra shiny Azumarill (flex) na lvl100 powalił jednym ciosem praktycznie każdego przeciwnika. Jeżeli czyimś marzeniem była walka w parze z jakimś trenerem z wątku fabularnego, od teraz może je zrealizować.

Wraz z dodatkiem Crown Tundra Pokedex powiększył się o kilka nowych wpisów. Nie jest tego dużo, bo raptem 8 nowych legend i Galarian Slowking, lecz lepsze to niż nic. Dodatkowo powraca niemal 120 Pokemonów z poprzednich generacji, co daje już niemałą liczbę nowych wpisów do uzupełnienia w Pokedexie. Wśród nich znajdziemy ulubione stworki pokroju Dragonite’a, Nidokinga, Magmara czy znienawidzonego Zubata. Oprócz tego powracaja Legendy ze wszystkich części serii takie jak Mewtwo, Lugia, Palkia czy Necrozma. Część z nich klasycznie jest ekskluzywna dla Sword lub Shield, co wymusza wymianę między graczami.

Galarian Star Tournament to okazja do zobaczenia wielu znajomych twarzy

Dynamax Adventures to chyba najjaśniejszy aspekt nowego DLC i zarazem tryb, który mocno mnie zaskoczył. Jest to zupełnie nowa forma potyczki multiplayer, która jest całkiem nieźle zbalansowana pod kątem graczy o różnym stopniu zaawansowania i zapewnia sporo rozrywki, „uzależniając” znanym mechanizmem „gacha”. Nie jest to tryb, przy którym spędzimy 8h bez przerwy, lecz bardziej kilka rundek w komunikacji miejskiej albo przed pójściem spać. Robimy jednak to na tyle regularnie, że człowiek po czasie się uzależnia i powstaje syndrom „jeszcze jednej gry” z uwagi na atrakcyjność nagród. Stawką są nie tylko unikalne Legendy z poprzednich generacji, lecz także zasoby nowego surowca (Dynite Ore), za które kupimy przydatne, nowe przedmioty, takie jak Ability Patch, pozwalające na zmianę Zdolności naszego pokemona na tę Ukrytą (Hidden Ability).

Muszę przyznać, że testowałem już różne formy „wspólnych gier” w wykonaniu Game Freak i ten patent wydaje mi się najlepszy. Czterech graczy wpada do losowo wygenerowanej jaskini. Każdy z nich może użyć tylko jednego, randomowo wygenerowanego przez system Pokemona na sztywno przypisanym poziomie i z określonym movesetem. Wewnątrz jaskini odbędziemy 3 walki (typu Max Raid Battles znane z podstawki) ze zwykłymi pokemonami oraz Legendą, pełniącą funkcję szefa. Po każdej z odbytych walk mamy możliwość złapania pokonanego Pokemona i jeden z graczy podmienienia go na swojego. Kto pierwszy ten lepszy. Zapytanie, dlaczego ktoś miałby to robić? Dlatego, że po odbyciu każdej walki punkty HP i PP ataków się nie odnawiają, więc podmiana to czasami jedyna szansa na podreperowanie zdrowia.

Ptasie trio powraca w zupełnie nowych piórach

Rozgrywka została odrobinę przyspieszona względem Max Raid Battles, usunięto bariery oraz skondensowano animacje łapania Pokemonów. Aby było ciekawiej, z początku widzimy jedynie typ pokemona i zarys sylwetki, co wymusza planowanie strategii i dobór odpowiednich Pokemonów na start, pod kątem ataków i typów. Gdy Pokemon, z którym walczymy, wyeliminuje nas 4 razy lub minie 10 tur, jesteśmy zmuszeni do odejścia z jaskini z kwitkiem. W trakcie wędrówki mamy możliwość wyboru ścieżki, jaką podążymy przez głosowanie.

Jest to o tyle ważne, że na jej terenie są rozlokowane jagody odnawiające HP, Naukowiec umożliwiający wymianę Pokemona na innego oraz Podróżnik rozdający przedmioty typu Life Orb czy Evolite. Do złapania pozostaje prawie 50 legend, więc jest co robić. Niektóre z nich są ekskluzywami dla danej części (Sword lub Shield), lecz można hostować danego Pokemona dla innych graczy. Mimo że z początku wybór Legend jest losowy, jest też opcja zapisania wybranego Pokemona i rozpoczęcia konkretnej misji.

Wybór właściwej ścieżki często ma strategiczne znaczenie dla powodzenia całej misji

Wszystkie elementy zebrane do kupy dają sporo możliwości budowania „oręża” przed przystąpieniem do finałowej potyczki z bossem jaskini, co czyni rozgrywkę interesującą praktycznie w każdym przypadku. Dla przykładu w trakcie jednej z misji, w której trzeba było upolować Mewtwo, od samego początku, konsekwentnie używałem Hauntera, który w kwestii statystyk jednak trochę odstaje od w pełni wyewoluowanego Pokemona. W trakcie wędrówki udało nam się jednak zahaczyć o Podróżnika, który miał w plecaku Wide Lens. Dzięki temu atak Hypnosis, który normalnie ma dość kiepskie szanse na wykonanie, działał za każdym razem. Całkiem niezły Speed Hauntera pozwalał mi konsekwentnie usypiać Mewtwo, co chroniło od obrażeń pozostałych towarzyszy. Sprawę zakończył Hex, czyli superefektywny atak typu Ghost, który zadaje 2x obrażeń, gdy przeciwnik jest pod wpływem statusu. Takich i innych kombinacji jest tutaj bez liku. Trzeba mieć trochę szczęścia, ale i dostrzegać nadarzające się szanse.

Pierwsze chwile po odpaleniu nowego dodatku

Tryb ten, moim zdaniem, ma spory potencjał, który pozostaje jednak niewykorzystany. Poza Legendami w Dynamax Adventures ukryte zostały startery z Hoenn z ich Hidden Abilities, których w inny sposób w Sword/Shield nie zdobędziemy. Szkoda, że autorzy nie popchnęli tego patentu dalej, wrzucając do puli inne Pokemony z unikatowymi atakami i zdolnościami, niedostępne do znalezienia gdzie indziej. Przy przejściu z 7 na 8 generację wiele ataków Pokemonów przepadło w próżni z uwagi na brak dostępu do tutorów znanych z Ultra Sun i Ultra Moon. Byłaby to niezła furtka do ich przywrócenia i dodatkowy asumpt do dalszej gry. Moim zdaniem niegłupią ideą wpływającą na żywotność byłoby także publikowanie czasowych eventów z określonymi Pokemonami np. tydzień z Shiny starterami albo innymi z Pokemonami z unikalnymi atakami/przedmiotami. Możliwości są tutaj spore. Szkoda, że to tylko możliwości.

Pokemon Sword/Shield DLC Part 2 – The Crown Tundra
Aby dostać się do świątyni, należy rozwiązać prostą zagadkę

Pod względem poziomu trudności tryb ten jest, moim zdaniem, bardzo dobrze zbalansowany. Lepiej niż klasyczne walki multiplayer 1vs1 czy 2vs2, gdzie różnica między perfekcyjnie wybreedowanymi Pokemonami z max IV i po EV treningu, używane przez prosów, a casualowymi z singla, które używane są przez nowicjuszy, to niebo a ziemia. Jasne, nawet przy odrobinie wiedzy na temat serii i strategii, także w tym trybie można złapać wszystko, lecz nie znaczy to, ze jest łatwo. Ja miałem problem z Zygrade, do którego podchodziłem kilka razy. Bo bez kilku Pokemonów w składzie z atakami lodowymi szanse na wygraną są niewielkie. Zygrade po zbiciu do 50% HP przemienia się w perfekcyjną formę i dodaje brakujące punkty HP. Nie mówiąc o chainowaniu ataków, które biją we wszystkie Pokemony jednocześnie. A przegrana boli, bo misje trzeba powtarzać.

Istnieje także możliwość wyboru „Endless Dynamax Adventure”. W trybie tym toczymy walki w jaskini do czasu, aż nie zostaniemy wyeliminowani. W nagrodę za nasze starania dostajemy większą ilość Dynite Ore, lecz nie możemy zatrzymać żadnego ze złapanych Pokemonów.

Pokémon Sword/Shield DLC Part 2 – The Crown Tundra
Dynamax Adventures zaskakuje syndromem „jeszcze jednej gry”

Na zakończenie warto nadmienić o obecności nowych części garderoby, które tym razem dostajemy od różnych NPC np. postaci Designera lub Peonii. Znajdziemy tu wzorzyste bluzy, swetry z logo Legend lub futurystyczne okulary i monokle od przeciwników z poprzednich części serii (Ghetsis).

Chyba jestem dziwakiem. Bo w Pokémon Sword/Shield zainwestowałem więcej godzin niż w kilka poprzednich generacji razem wziętych. I jedyne czego mogę żałować to, że nie wstrzymałem się z zakupem do listopada 2020. Bo uwierzyłem, że od teraz poprawionych wersji fizycznych już nie będzie. A tu psikus, bo wyjdzie także poprawiona wersja z całą zawartością na kartridżu. I takim osobom, które dopiero teraz sięgną po całą zawartość, z całego serca zazdroszczę, bo otrzymają napompowany ficzerami tytuł na setki godzin ze wciągającym, nowym spojrzeniem na tryb Multi. Nieważne, czy jesteś farmerem zakochanym w hodowli zwierzątek, kolekcjonerem-perfekcjonistą z manią uzupełnienia całego Dexa, wojownikiem siedzącym w tabelkach przy starciach 1v1, czy po prostu graczem cisnącym periodycznie dwie, trzy rundki w Dynamax Adventures przed snem – każdy tutaj znajdzie coś dla siebie. Całościowo gra prezentuje się obficie, a dodatek zapewnił mi już ładnych +20 godzin rozgrywki. A przede mną jeszcze breedowanie tego shiny Dragonite’a z Hidden Ability, kompletowanie Dexa i Legend. No bo przecież „Gotta Catch 'Em All”.

4 komentarze

  1. Jeżeli nie masz dostępu do Nintendo Online to pozostałych 3 graczy w Dynamax Adventures zastąpią boty. Jeżeli z kolei nie interesuje Cię Dynamax Adventures w ogóle to zależy czy potrzebujesz te kilka nowych Legend i Pokemonów powracających ze starych części. Sama rozgrywka fabularna w Crown Tundra to kilka godzin rozgrywki.

Dodaj komentarz