[Recenzja] Paper Mario: The Origami King

Pier-Luigi w papierowym królestwie

[Recenzja] Paper Mario: The Origami King

Świat początkowo zanurzył się w euforii, gdy w czwartek 14 maja Nintendo niespodziewanie zapowiedziało Paper Mario: The Origami King. W końcu jest to jedna z najciekawszych serii spin-offów z wąsatym hydraulikiem. Jednak już po pierwszej zapowiedzi fanów ogarnął niepokój. Ewidentne było, że seria nie wskoczy w ramy pierwowzoru i nie będzie grą RPG, na jaką czekali fani. Nie jest to jednak nic złego, ponieważ obrana przez deweloperów droga po raz kolejny się sprawdziła, więc trudno uparcie nie akceptować jakości, jaką oddają w ręce graczy. Dlaczego Paper Mario: The Origami King jest grą świetną? O tym przeczytacie w dalszej części recenzji. Let’s-A Go!

Mario jest bohaterem, który gdzie się nie pojawi, traktowany jest jak celebryta. Nawet przez wrogów!

Grzybowe królestwo szykuje się do festiwalu Origami, więc dwaj lokalni celebryci, Mario wraz z bratem Luigim, wsiadają do swojego karta i ruszają w podróż celem wspólnej zabawy z przyjaciółmi. Gdy docierają na miejsce, zamiast tłumu Toadów na powitanie zastają pustki. Zaniepokojeni sytuacją ruszają do zamku, aby sprawdzić, czy księżniczka Peach wie, co się dzieje. Kiedy w końcu ja spotykają, okazuje się, że została złożona w origami i to samo proponuje braciom. Ci jednak nie przystają na ową propozycję, więc do akcji wkracza główny poskładany czarny charakter – Król Olly. Jego marzeniem jest złożyć całą krainę, tak aby to origami zapanowało nad światem. Zaczyna od poskładania zamku, co zmusza bohaterów do taktycznego odwrotu. W trakcie tej czynności Mario udaje się uniknąć złożenia, Luigi natomiast miał mniej szczęścia i zaginął. Naczelny hydraulik ląduje razem z Olivią, nową towarzyszką, w lesie, a po krótkiej przeprawie rusza ku miastu. Po ponownej wizycie w mieście okazuje się, że Król Origami przeniósł zamek na szczyt wulkanu i aby do niego dotrzeć, muszą odwiązać pięć wstążek oplatujących cała krainę. W tym celu Mario wykorzysta nową moc – 1000-krotnie złożone ramiona. Z ich pomocą część przeszkód okaże się tylko czasową niedogodnością.

Nie jest to historia na tyle głęboka, aby porywać serca i zapisywać się w annałach najlepszych growych opowieści, ale jest na tyle dobre, że na chwilę zapada w pamięci. Oczywiście w grze znajdą się poważniejsze momenty, które odpowiednio wzbogacają fabułę i pozwalają doroślejszym graczom przemyśleć to i owo. Historia jednak jest prosta, a bohaterzy (poza Mario) są na tyle wyraziści, że z przyjemnością idzie się do przodu.

Po całym świecie rozstawione są ławeczki. Jeśli na nich usiądziemy, nasze punkty życia się odnowią, a postacie przeprowadzą między sobą krótki, lecz zabawny dialog.

Przejdźmy do największej kontrowersji – głównego systemu walki. Ring Battle odbywa się na planszy w kształcie koła. Owo koło jest podzielone na 48 części, które ustawione są obok siebie w sześciu kolumnach i czterech rzędach. Zadaniem grającego jest odpowiednie przesunięcie fragmentów koła w taki sposób, aby zgrupować przeciwników w kształt umożliwiający pełne wykorzystanie broni. Zazwyczaj mamy na to od 2 do 3 ruchów, a kostki możemy przekręcać w poziomie lub przesuwać w pionie. Na wszystko mamy ograniczoną ilość czasu, który po upłynięciu rozpoczyna fazę walki. Mario stojący w środku koła początkowo ma dostęp do dwóch broni – butów i młotka. Buty poradzą sobie z przeciwnikami ustawionymi jeden za drugim, a młotek z tymi zgrupowanymi w dwie pary. Zatwierdzenie wyboru oręża lub przedmiotu rozpoczyna QTE, więc jeśli w odpowiednim momencie wciśniemy przycisk A, to zadamy większe obrażenia. System może wydawać się wymagający i monotonny, ale dla mnie taki nie był, ponieważ pojedynki z minionami nie trwają długo i nie jesteśmy zmuszani do walki z każdym przeciwnikiem, jakiego napotkamy.

W grze zasiądziemy za sterami pojazdów. Powyższy butochód świetnie sprawdzi się na zimnych piaskach pustyni.

Znacznie ciekawiej prezentują się walki z bossami. Również odbywają się na kole, jednak twórcy zadbali o to, aby każde starcie było unikalne. Od potyczek z minionami odróżnia je przede wszystkim fakt, że to Boss jest wewnątrz koła, a celem gracza w każdej rundzie jest ułożenie najlepszej drogi dla Mariana, która doprowadzi go do środka planszy. Na kole przeciwników zastępują wtedy:

  • Strzałki – wskazują kierunek, w którym pobiegnie Mario
  • Serca – leczą nas
  • Koperta – zawiera podpowiedzi, jak pokonać bossa
  • Skarb – po otworzeniu wylatują z niego specjalne pola na kole
  • Power-upy – podwójne obrażenia lub podwójny atak
  • Atak – przeprowadzamy atak za pomocą broni lub przedmiotów
  • ON – uruchamia magiczne pola
  • Magiczne pola – specjalne ataki wykorzystujące moc Vellumentali lub tysiąckrotnie złożonych ramion

W trakcie takich potyczek dochodzą nowe reguły, które zazwyczaj objaśnia nam Olivia. Weźmy na przykład pierwszego bossa przedstawionego w materiałach promocyjnych – Jean-Pierre’a. To tak naprawdę pojemnik z kolorowymi kredkami wewnątrz. Kredki służą mu do ataków typu ziemia-ziemia, więc niczym rakiety namierzają kilka pól i jeśli wąsacz na nie stanie, to zostanie nimi trafiony. Innym przykładem niech będzie Wodny Vellumental. W trakcie walki tworzy on wodne tajfuny, które czyszczą całą kolumnę, jeszcze przed pierwszym ruchem hydraulika, ze wszystkich dostępnych ruchów. W trakcie tych starć trzeba być szczególnie uważnym, bo łatwo coś przeoczyć, a jeśli zbyt długo będziemy się zastanawiać, to boss może się uleczyć.

Osobiście przypadł mi ten sposób walki do gustu – na pewno jest bardziej angażujący od wyboru najlepszej akcji, niczym w jRPG-ach. Pojedynków można częściowo uniknąć, ponieważ największym hobby Mariana jest przywalenie we wszystko młotkiem. Można tak przyładować Goombom, że Ci znikną, zostawiając małą ilość monet. Wraz z postępem w grze siła uderzenia wzrasta, więc możemy w ten sposób pominąć większą liczbę walk. Kolejnym ułatwieniem podczas walki jest opłata za pomoc Toadów. Po tym. jak sypniemy w nich złotym kruszcem, ci odwdzięczą się, atakując przeciwników, uleczą hydraulika, rzucą mu przedmioty lub bronie. Oprócz tego w walce z szeregowymi przeciwnikami poprzestawiają za nas koło, a w walce z bossami ułatwią dojście do nich poprzez projekcję obranej przez nas ścieżki. Jeśli po tylu ułatwieniach gracz nadal będzie miał z tym problemy, to w opcjach może przestawić kilka suwaków, co jeszcze bardziej ułatwi starcia.

Jako że Paper Mario nie jest już przede wszystkim grą RPG, tylko grą przygodową z elementami RPG, w produkcji znajdziemy wiele elementów zręcznościowych. W grze pojawiają się także mini-bossowie. Są to przeciwnicy, z którymi nie zawalczymy w walce falowej, tylko rozprawimy się z nimi tak, jak powinno się to robić w grze zręcznościowej. Unikamy ataków i atakujemy potwora po tym. jak wykona schemat danych ruchów. Rozgrywka nabiera wtedy dodatkowej głębi, co bezpośrednio przekłada się na pozytywne wrażenia z gry.

W pewnym momencie poczujemy wiatr we włosach, przemierzając wody Wspaniałego Morza.

Drugą wielką kontrowersją jest brak punktów doświadczenia. Nie oznacza to jednak, że w grze nie rozwiniemy Mario. Deweloper zdecydował się wykorzystać do tego serca, które zwiększają liczbę punktów życia, oraz podstawową siłę ataku. Część z nich dostaniemy w trakcie rozwoju historii, a część znajdziemy rozwiązując sekrety lub wykonując poboczne czynności. Zwiększona podstawowa siła działa również na przeciwników poza walką, dzięki czemu szybko wyczyścimy sobie drogę z kolejnych minionów.

Głównym surowcem napędowym są tutaj ukochane przez wszystkich Toadów złote monety. Pieniążki możemy zdobywać na kilka różnych sposobów. Najlepszą i podstawową opcją jest wychodzenie zwycięsko z pojedynków falowych – monety sypią się wtedy setkami! Oczywiście jak to w każdej przygodzie Mario bywa, monety znajdziemy na każdej mapce w trakcie eksploracji. Jedne w latających kostkach, inne przykryte liśćmi. Całkiem sporą ich ilość można zdobyć, łatając dziury powstałe z ataków GIGA minionów. Jeśli nie jesteśmy zainteresowani lizaniem ścian i odblokowaniem wszystkiego. co dostępne w grze, to monet nigdy nam nie powinno zabraknąć. Jeśli jednak zdecydujemy się wymaksować produkcję, wtedy w sklepie zastaniemy przedmioty i znajdźki, na które wydamy dziesiątki tysiący monet. Przedmioty, które możemy zakupić, wspomagają gracza na różny sposób. Dzielą się na takie, które mają swoje zastosowanie w walce, oraz na te, które się przydają do eksploracji. Te pierwsze wspomogą Mario. zapewniając mu leczenie, zmniejszenie otrzymywanych obrażeń lub zwiększenie ilości czasu na rundę. Te drugie z kolei pomogą wzmocnić partnerów, zmienią kosmetycznie jeden z elementów lub pomogą poszukiwaczom odnaleźć wszystkie sekrety.

Na arenie nie jesteśmy sami – za odpowiednią cenę wesprze nas masa Toadów.

Wcześniej wspomniałem, że Mario do walki używa młotka i pary butów. Te podstawowe nigdy się nie niszczą, ale już po chwili przestają być najlepszym wyborem. Szybko dostajemy możliwość nabycia nowego oręża. Podstawowe wersje możemy zastąpić coraz to silniejszymi modelami. Jeśli przeciwnik ma na górze kolce/rogi, to wybranie innych butów niż tych z żelaza skończy się dla nas źle. Trochę jestem w tym miejscu zawiedziony, że tak naprawdę mamy tylko dwie bronie, co przekłada się na małą ilość wzorów, w jakie możemy ułożyć przeciwników. Twórcy śmiało mogli dodać do gry więcej specyficznego oręża. Wiązałoby się to pewnie ze zwiększeniem poziomu trudności, a jednak każda gra z uniwersum Mario skierowana jest do młodszej publiczności. Tę pustkę postarano się załatać za pomocą przedmiotów. Są nimi power-upy znane z klasycznych części: kwiatek pozwalający nam miotać kulami ognia lub lodu, ogon zamieniający Mario w szopa oraz klocek POW, który zadaje obrażenia wszystkim nielatającym przeciwnikom. Poza klockiem w trakcie gry trafimy na świecące wersje przedmiotów, które zadadzą większą ilość obrażeń przeciwnikom. Każdy przedmiot będziemy mogli zakupić w jednym z licznych sklepów na świecie, ale wiele z nich będziemy znajdować grając, więc możemy zaoszczędzić trochę grosza. Sam nigdy nie czułem potrzeby ich użycia i dopiero pod koniec gry zacząłem się nimi bawić. Przyspieszyło to kilka dłuższych pojedynków, bo jednak zadają one więcej obrażeń od podstawowych broni.

[Recenzja] Paper Mario: The Origami King
W grze czeka nas sporo wyzwań, szczególnie na podwodnej wyspie.
Najlepszym elementem Paper Mario: The Origami King jest zdecydowanie świat, który aktywnie tworzą bohaterowie. Inteligent Systems przygotowało dla graczy miejsce, o które sami będą musieli zadbać. Po przełożeniu zafundowanym przez króla Olly’ego część świata jest trochę rozdarta. Mario, używając worka konfetti (leci ono niemal ze wszystkiego, czemu brakuje odporności na uderzenia młotka), może postarać się go naprawić. Czasem są to tylko dziury w ścianach, które możemy zignorować, ale czasami są to przeszkody, bez których zasklepienia nie ruszymy dalej.

Zapowiedź mogła zmieszać graczy w jeszcze jednym aspekcie. Wydawać się mogło, że będzie to gra z otwartym światem, jednak tak nie jest. Poruszamy się po sporych lokacjach wypełnionych przeciwnikami i sekretami do odnalezienia. Nie możemy rozwiązać spraw według własnego widzimisię, ponieważ gra polega głównie na podróży z punktu A do punktu B. Mimo to w żadnym momencie nie poczułem, że podążam wzdłuż jakiegoś tunelu (poza tym w kopalni). Mamy również dwie większe strefy, które dają nam małą namiastkę otwartości świata, ale tylko w swoim obrębie: wielkie morze, na którym odblokowujemy wyspy w dowolnej kolejności, oraz pustynię, którą zwiedzamy zgodnie z własnymi planami.

Poza główną historią w grze czeka na nas kilka innych aktywności. Łowienie ryb, poszukiwania zatopionych skarbów czy arena na wyspie gigantów nie są co prawda duża odskocznią, ale pozwolą na chwilę oderwać się od podążania wzdłuż wstążek. W grze znajdziemy również masę sekretów do odszukania. Warto szczególnie zadbać o odnalezienie dużej liczby Toadów. Mogą się oni chować w wielu niespodziewanych miejscach, zgnieceni lub złożeni w różne stworzenia. Po uderzeniu młotkiem wracają do swojej naturalnej postaci i wzmacniają armię Maria, gotową do pomocy w walce. Możemy ich także wymienić na grafiki koncepcyjne w muzeum. Oprócz grzybów na mapach znajdziemy jeszcze ukryte klocki z monetami i przedmioty kolekcjonerskie (120 sztuk). Ostatnim elementem, który pozwoli nam wymaksować dany poziom, jest załatanie wszystkich dziur. W muzeum katalogujemy wszystkich spotkanych wrogów, grafiki koncepcyjne, przedmioty kolekcjonerskie, trofea (zdobywamy je za wykonanie określonych zadań, na przykład 200 wygranych walk), całą faunę i wszystkie motywy muzyczne. Moim ulubionym eksploracyjnym sekretem są ukryte kawiarnie, w których swój wolny czas spędzają miniony, opowiadając o trudach życia oraz o nadziejach na lepsze jutro.

Jeśli chodzi zaś o bohaterów, to o ile na pierwszy rzut oka mogą wydawać się irytujący i infantylni, tak deweloperzy zadbali, by w trakcie gry można było zbudować z nimi ciekawe i pełne wartości emocjonalnych relacje. Główne skrzypce gra tutaj Olivia, która po raz pierwszy spotyka się z wieloma rzeczami i sytuacjami, co jest bardzo urocze i często zdarzenia wywołane jej reakcją mają inny przebieg, niż sama zakładała. Oprócz Oliwki w trakcie naszej przygody dołączy do nas kilku innych kompanów, którzy wesprą nas w postępie historii oraz w walkach z poskładanymi minionami. Każdy z bohaterów otwiera się na Maria i Olivię, więc często dowiadujemy się o ich życiu oraz o tym, co nimi kieruje. Szczególnie spodobała mi się tutaj historia Booby’ego, który jest Bob-ombem. Twórcy musieli się tutaj nagimnastykować, ponieważ nie za bardzo mogli tworzyć i nazywać nowe unikalne postacie. Kombinując, wyszli z tego z tarczą. Za przykład niech przyjdzie wcześniej wspomniany Bob-omb. Nie ma tak naprawdę imienia i nie różni się niczym od innych Bob-ombów, ale wszyscy wiedzą, że to Bobby, dlatego że Olivia ciągle się myli i tak jest jej wygodnie. Może bohaterowie nie byliby tacy fajni w odbiorze, gdyby zdecydowano się na poważniejsze podejście do tematu. Humor został tutaj postawiony na pierwszym miejscu i to był to bardzo dobry wybór, bo świetnie wpasował się w realia opowiadanej historii. Nawet taki stary koń jak ja co kilka minut uśmiechał się pod nosem, rozbawiony doskonałymi żartami (dobra znajomość języka angielskiego wymagana).

[Recenzja] Paper Mario: The Origami King
Kołowy tryb walki pozwolił twórcom wprowadzić wiele specjalności. Powyżej reguły się zmieniły i wzięliśmy udział w grze w PAPIER, KAMIEŃ, NOŻYCE.
Mario to najważniejsze uniwersum Nintendo, więc czego można się spodziewać po oprawie audiowizualnej? Na tym polu nigdy nie mogło być mowy o porażce. Gra wygląda prześlicznie! Świat został złożony w stylu origami i niemal każdy element, jaki napotkamy w grze, wygląda tak, jakby ktoś go właśnie poskładał. Góry, drzewa, domy, postacie… wszystko wygląda bardzo spójnie. Kolory wylewają się z ekranu i jeśli miałbym się do czegoś przyczepić, to gdy odblokujemy grafiki, możemy sprawdzić tam pewne koncepcje, na których oświetlenie i rozmycie nadaje grze jakiejś magii. Szkoda, że nie udało się przenieść tego efektu do końcowego produktu, bo bym przyznał w tej kwestii najwyższą notę.

W pierwszych wrażeniach odnośnie gry wspomniałem, że zawodziła mnie trochę muzyka. Musiało minąć kilka kolejnych godzin, zanim się do niej przekonałem. Najbrudniejszą robotę wykonały tutaj utwory słyszane w trakcie pojedynków z bossami. Gdy w moje uszy wleciały gitarowe riffy i inne szarpanie strun, to poczułem się w pełni ukontentowany. Nie zrozumcie mnie źle, muzyka to kwestia gustu jeszcze bardziej niż grafika, więc jestem pewny, że wielu z was spodoba się dużo szybciej niż mi. To prawdopodobnie najładniejsza gra od Nintendo, jaką dostaniemy w tym roku, a wysoka jakość w sferze audio/wideo wylewa się tutaj hektolitrami z ekranu i z głośników.

6 komentarzy

  1. Świetna recenzja. Tytuł jest zdecydowanie ciekawy i z tego co podają różne źródła jest mocno dopracowany, wypełniony eastereggami i smaczkami dla fanów. Mimo to na obecnym etapie życia, nie mam zbytnio ochoty na tego typu tytuł. U konkurencji mam spore zaległości mimo, że staram się być na czasie. Walka o czas wolny trwa. Może skusiłbym się gdyby gra była w trochę niższej cenie.

  2. Czytałem w Internecie sporo opinii, które nie zostawiły na tej grze suchej nitki, a tutaj całkiem pozytywna recenzja. Różnica jest taka, że tutaj było grane, a u ekspertów od wszystkiego z Internetu nie do końca. Jeszcze raz przeczytam, że warto kierować się opinią graczy, których spora część wystawia na Metacritiku ocenę 0, bo tak, to mój okres połowicznego rozpadu znacznie się skróci.

  3. Bo nie oszukujmy się, gra jest całkiem niezła. Ładna, nieźle udźwiękowiona, przepełniona humorem.
    Dużym problemem jest trochę zmarnowany potencjał na walki, pomijając walki z bossami są w większości są bezsensowne i nie dają nic (ok, dają monety i confetti). Dodatkowo brak expa pogłębia problem walczenia z mobkami, no bo sumie po co? Rozwijasz się poprzez zwiedzanie i odkrywanie a nie walkę.

Dodaj komentarz