[Recenzja] Oniken

Szlachtowanie przeciwników w rytmie retro

Często lubimy wracać do czasów minionych i powspominać, jak to kiedyś było lepiej. W większości przypadków wizja przeszłości w naszej głowie jest wyidealizowana i nijak ma się do rzeczywistości. Pewnie sami tego nie raz doświadczyliście, kiedy próbowaliście uruchomić swoją ulubioną grę z dzieciństwa po latach. Taki powrót może być brutalny, raz-dwa można się odbić i zepsuć swoje idealne wspomnienie. Czasem jednak wystarczy przemęczyć się z felernym pierwszym wrażeniem i udaje się znów uchwycić to uczucie jak za dawnych czasów i wpaść w ten uzależniający wir rozgrywki.

Powroty do przeszłości twórcy gier próbują nam osładzać w postaci wszelkich remake’ów czy też tytułów hołdującym latom minionym, ale dodając do tego szczyptę współczesności. Zabieg nad wyraz logiczny i pożądany przez większość graczy. Jednak nie jest to recepta na udany tytuł dla każdego. Brazylijskie niezależne studio Joymasher zdecydowało się iść pod prąd i zrobiło grę, która jest idealną kopią trendów panujących za czasów 8-bitowców. W 2012 roku wydali oni pozycję pod tytułem Oniken na komputery osobiste. 7 lat później, w wersji Unstoppable Edition, który zawiera kilka poprawek względem oryginału, trafiła ona na Nintendo Switch.

Oniken jest platformową grą akcji, w której wcielamy się w legendarnego najemnika Zaku i wspólnie z ostatnim ludzkim ruchem oporu staramy się powstrzymać złowieszczą tytułową korporację. Fabuła jest tutaj tylko pretekstem do eksterminacji kolejnych przeciwników, a o jej przebiegu dowiadujemy się z całkiem fajnie zrealizowanych cut-scenek. Widać w niej liczne inspiracje hitami z przełomu lat 80/90. Już sam fakt, że główny bohater wygląda jak brat Kenshiro z Fist of the North Star z nieprawego łoża, daje nam to do myślenia, że zapożyczeń będzie całkiem sporo.

[Recenzja] Oniken

Mieliście kiedyś pad od NES-a w rękach? Jeżeli tak, to wiecie, że nie grzeszył on liczbą przycisków. Podobne ograniczenie zostało narzucone na sterowanie głównym bohaterem. Możemy wykonać tylko trzy akcje pojedynczym guzikiem: atak, skok, tryb berserk i kombinacją klawiszy rzut granatem. Arsenał manewrów Zaku wygląda dość ubogo, ale wcale to nie ujmuje rozgrywce.

Szlachtowanie kolejnych wrogów na modłę klasycznych Ninja Gaidenów jest satysfakcjonujące. O naszym sukcesie decyduje precyzja, odpowiedni timing oraz spora dawka cierpliwości. Przeciwnicy są tak rozplanowani, że trzeba do nich odpowiednio podejść, żeby wyjść z pojedynku bez szwanku. Dopiero jak rozpracujemy niemal do perfekcji dany segment planszy, będziemy mogli przejść do kolejnego etapu i powtórzyć ten proces, aż dotrzemy do bossa. Ci nie są aż tak straszni i zdecydowanie łatwiej jest ich pokonać, niż do nich dojść. Szefowie są całkiem fajnie zaprojektowani i czuć ogromną satysfakcję i zarazem ulgę, gdy widzi się cut-scenkę po skopaniu tyłka szefowi danego levelu.

Jak to przystało na gry z retro konsol, Oniken cechuje się wysokim poziomem trudności. Częste zgony i uczenie się plansz na pamięć są tutaj na porządku dziennym. Dlatego nie jest to gra, którą da się przejść w jednym posiedzeniu. Pełne skupienie i napięcie nerwowe podczas grania szybko męczą i czasem trzeba zrobić sobie przerwę, żeby podejść do niej ponownie, tym razem z czystą głową. Na szczęście po odblokowaniu nowej planszy można ją wybrać ponownie w menu i rozpocząć z pełnym życiem i wszystkimi kontynuacjami. Jest to jedyne odstępstwo od całej tej retro otoczki, ale z pewnością nikt nie będzie narzekał na taki zabieg.

[Recenzja] Oniken

Oprawa audio-wizualna gry dzisiaj nikogo nie powali na kolana. Dla niektórych może to też być bariera nie do przejścia. Nie jest to stylizowana grafika, która ma przypominać stare tytuły, a gra, która wygląda jak żywcem przeniesiona z czasów NES-a. To samo tyczy się ścieżki dźwiękowej. Na szczęście Oniken prezentuje oprawę, która plasowałaby go w kategorii tych lepszych tytułów 8-bitowych.

Dodaj komentarz