[Recenzja] Kirby: Battle Royale

Jaki wydawca, taki Battle Royal

Kolejny słoneczny dzionek w Krainie Snów. Różowy kulek imieniem Kirby właśnie odbywa swoją popołudniową drzemkę. Wtem podmuch wiatru przynosi ze sobą kartkę, a ta wpada prosto w łapki sympatycznego stworka. Okazuje się, iż jest to zaproszenie na organizowany przez króla Dedede turniej, którego główną nagrodą jest okazały tort marzeń. Różowy łakomczuch bez wahania wyrusza do zamku, by zmierzyć się z rywalami w zaciętym Cake Royale. Tak oto zaczyna się nasza wielka przygoda w Kirby: Battle Royale. Chociaż z tą „wielką” to chyba trochę mnie poniosło. [Recenzja] Kirby: Battle Royale

Battle Royale nie jest typową grą z uroczym pożeraczem w roli głównej. Choć Kirby zachowuje w niej większość umiejętności znanych z platformowych odsłon serii (skakanie, rzucanie przedmiotami, unoszenie się w powietrzu), rozgrywka opiera się na rywalizacji we wszelkiej maści konkurencjach, odbywających się na dość ograniczonych arenach. Twórcy produkcji przygotowali trzy tryby zabawy: Story Mode, Battle Mode oraz Online Multiplayer.

Tryb fabularny to tak naprawdę rozbudowany samouczek, w którym poziom trudności rośnie wraz z wykonywanym przez nas postępem. Sama historia nie gra tu większej roli i ciężko mieć o to jakiekolwiek pretensje – w końcu to prosta gra imprezowa, której jedynym celem jest pokonanie rywali i zajęcie najwyższego miejsca podium. Przybywszy do zamku króla Dedede, Kirby zauważa, że wszyscy uczestnicy turnieju wyglądają niemal identycznie jak on, różniąc się jedynie swoim kolorem. Okazuje się, iż Dedede skonstruował drukarkę wydającą na świat kolejne kopie różowego łakomczucha. Niewzruszony Kirby wpisuje się na listę uczestników konkursu i staje do walki ze swoimi naśladowcami.

By spełnić marzenie różowego stworka, musimy przebrnąć przez pięć lig: ligę początkujących, ligę brązową, srebrną, złotą oraz platynową. Szansę na awans zyskujemy po zebraniu odpowiedniej ilości punktów – te stanowią gratyfikację za odnoszone w pojedynkach sukcesy. Z każdą kolejną ligą, próg punktowy podnosi się, a wrogowie stają coraz bardziej podstępni. Im większy majątek na koncie, tym więcej strojów do dyspozycji. Każdy przebranie nadaje różowemu kulkowi unikatowe umiejętności. To, czy użyjemy miecza, bomb czy parasolki, może zarówno ułatwić nam drogę do zwycięstwa, jak i znacznie utrudnić zadanie.

[Recenzja] Kirby: Battle RoyaleSzkoda tylko, że od początku do samego końca mamy do czynienia z selekcją tych samych mini-gier. Deweloperzy z HAL Laboratory przygotowali zaledwie dziesięć krótkich konkurencji, występujących w nieznacznie różniących się od siebie wariacjach. W konsekwencji, już po kilkudziesięciu minutach spędzonych z grą, zaczynałem przysypiać. Poziom trudności pokazał “jakieś tam” pazurki dopiero po dotarciu do ostatniej ligi. Musiałem więc wytrzymać prawie 3 godziny niemalże bezmyślnego pokonywania identycznych wyzwań, odseparowanych od siebie słodką, acz irytującą po krótkim czasie animacją zwycięstwa, której nie mogłem ani pominąć, ani przyspieszyć.

Nie dość, że turniejowe konkurencje występują w „przytłaczającej” liczbie dziesięciu mini-gier, nie należą one do najciekawszych. Pojedynek player vs. player, w którym czwórka graczy walczy ze sobą na małej, pustej, pozbawionej jakichkolwiek urozmaiceń planszy jest chyba najlepszym przykładem lenistwa (?) twórców Battle Royale. Oczywiście nie brakuje tu przyjemnych mini-gier, do których z chęcią wracałem, jednak po pewnym czasie, ich również zacząłem mieć dość. Dziwnym trafem, to własnie te mniej fajne konkurencje trafiały mi się najczęściej. Ilość meczy, jakie rozegrałem w wyjątkowo grywalnego Slam Hockey’a czy Flagballa w trakcie całego Story Mode, mógłbym pewnie policzyć na palcach jednej ręki.

Apple Scramble to jedna z ciekawszych konkurencji przygotowanych przez twórców Kirby: Battle Royale. Dwie drużyny rywalizują ze sobą, strącając z drzew jabłka, po czym zrzucają je do swoich „piwniczek”. Od czasu do czasu na gałęziach pojawia się złoty owoc, przynoszący znaczne większą ilość punktów. Konkurenci przeszkadzają sobie nawzajem, podbierając jabłka, używając przemocy fizycznej, zrzucając rywali w przepaść.

Od strony graficznej, Kirby: Battle Royale prezentuje się naprawdę nieźle. Podobnie jak w przypadku pozostałych gier z uroczym żarłokiem, na kolorowy, cukierkowy świat różowego kulka patrzy się z dużą przyjemnością i ciężko doszukiwać się tu jakichś bugów, spadków animacji czy innych bzdetów. Co ciekawe, Nintendo po raz kolejny zrezygnowało z wykorzystania trójwymiarowych funkcji ekranu swojej kieszonsolki. A szkoda, bo w wielu mini-grach, te z pewnością znalazłyby swoje zastosowanie.

Do kogo skierowany jest nowy Kirby? Ciężko powiedzieć. Fani party-games mogą czuć się zawiedzeni, miłośnicy różowego bohatera również. Jedyną grupą, której Battle Royale może przynieść trochę frajdy będą pewnie najmłodsi i niezbyt doświadczeni gracze. Pozostali będą rozczarowani brakiem zawartości i poczucia jakiegokolwiek wyzwania. Kirby: Battle Royale jest jak praca domowa odpisana w trakcie pięciominutowej przerwy – pożycza fragment od Smasha, drugi kawałek od Mario Party i tworzy z nich jedno, chaotyczne, i przede wszystkim, za krótkie wypracowanie.

Grę dostarczył ConQuest Entertainment – oficjalny dystrybutor Nintendo w Polsce.

4 komentarze

  1. Mario Sports zawiera uproszczone edycje gier Mario tenis i Golf
    Jeśli ktoś chce kupic jedną grę z kilkoma dyscyplinami to MSS nie jest złą alternatywą.

    Ja miałem szczęście kupić tą grę w dniu premiery za 30zł (zapewne przez pomyłkę sklepu)

Dodaj komentarz