[Recenzja] Fire Emblem Warriors (New 3DS)

Siekanie na małym ekranie

Fire Emblem Warriors to gra z gatunku hack n’ slash, powstała w efekcie współpracy Koei Tecmo i Intelligent Systems. To skrzyżowanie dwóch niezwykle popularnych i jakże różniących się od siebie marek – Dynasty Warriors oraz Fire Emblem – skutecznie upchniętych do jednego kartridża. Jest ona kolejną po Hyrule Warriors produkcją, w której znana marka Nintendo zapożycza rozgrywkę charakterystyczną dla serii Dynasty Warriors. Wcielając się w najpopularniejszych bohaterów cyklu, takich jak Lucina, Robin, Camilla czy Tiki, stawiamy czoła hordom nieprzyjaciół podczas intensywnych starć na polach bitwy.

 Siadając do tej gry miałem sporo obaw. Wcześniejszy miks Zeldy i radosnego siekania „na prawo i lewo” wszystkiego co się porusza nie przypadł mi szczególnie do gustu, mimo że na Wii U prezentował się on naprawdę ładnie i wydawał się grywalny. Natomiast to, co zaserwowano nam jakiś czas później jako „odgrzewany kotlet” na 3DS-ie chwilami wołało o pomstę do nieba. Największą bolączką Hyrule Warriors Legends było tempo działania. O ile na konsolach z rodziny „new” było to w miarę stabilne 30 klatek na sekundę, o tyle rozgrywka na starszych konsolach (3DS, 3DS XL, 2DS) była jakimś nieporozumieniem – działała koszmarnie wolno i bardzo szybko zamieniała się w pokaz slajdów.

A jak wygląda sytuacja w przypadku Fire Emblem Warriors? Cóż… widać, że Nintendo poszło po rozum do głowy i wyciągnęło wnioski z całej tej wielkiej fali krytyki, z jaką zderzyło się Hyrule Warriors Legends i postanowiło uczynić FE Warriors pozycją ekskluzywną dla sprzętów z rodziny New 3DS (New 3DS, New 3DS XL, New 2DS XL) oraz Nintendo Switch. Osobiście uważam, że to dobre rozwiązanie – gra na starych konsolkach działałaby prawdopodobnie jeszcze gorzej, niż przywołany wcześniej Link i spółka.

Akcja gry rozgrywa się w opanowanym przez ciemność państwie Aytolis. Dwójka głównych bohaterów – książęce rodzeństwo Rowan i Lianna – uciekają z podbitego przez mroczne siły królestwa. Używając magicznej tarczy podarowanej im przez matkę, szukają sprzymierzeńców wśród bohaterów z innych światów, by wspólnymi siłami odzyskać opanowany przez zastępy wrogów zamek.

Tyle wstępu fabularnego. A jak jest w praktyce? Ci, którzy grali w Hyrule Warriors powinni wiedzieć czego się spodziewać – mórz przeciwników, radosnego siekania na prawo i lewo, grindu, grindu i jeszcze raz grindu. Rozgrywka w Fire Emblem Warriors to w dużym skrócie przebijanie się przez hordy generycznych przeciwników, wzbogacone od czasu do czasu silniejszym wrogiem, który ma nad sobą pasek z życiem i jakąś imienną „etykietkę”. I nawet da się to lubić.

Sama rozgrywka nie odbiega znacząco od tego, co znamy już z Hyrule Warriors, choć nie mogło oczywiście zabraknąć dodatków związanych ściśle z Fire Emblem. Mamy więc dobrze znany już trójkąt broni, plus tradycyjne mechanizmy, jak na przykład łucznicy zadający większe obrażenia jednostkom latającym. W trakcie rozgrywki nasi bohaterowie będą zdobywać nowe poziomy doświadczenia, które pozwolą im na podniesienie swoich statystyk, by jeszcze skuteczniej eliminować kolejnych wrogów, a po osiągnięciu odpowiedniego poziomu oraz spełnieniu określonych warunków będziemy mogli zmienić im klasę na bardziej zaawansowaną. Będziemy im również odblokowywać różne zdolności, począwszy od możliwości używania lepszej broni, poprzez pasywne umiejętności usprawniające obronę, na odblokowywaniu kolejnych kombinacji ataków kończąc.
Gra oferuje też kilka ułatwień, by ograniczyć i tak dość wysoki poziom grindu. Bo chociaż bohaterowie, którymi bezpośrednio w danej chwili nie sterujemy też walczą i zdobywają poziomy, to robią to zwykle o wiele wolniej od postaci przez nas kontrolowanej i bardzo szybko zostają o kilka(naście) poziomów z tyłu. By oszczędzić nam konieczności ręcznego nabijania im brakujących poziomów, możemy wydać trochę zebranych pieniędzy i podszkolić ich, tak by podskoczyli o kilka oczek i dogonili naszych czołowych herosów.

Zaplecze wygląda naprawdę imponująco i w pewnym momencie można zacząć spędzać więcej czasu przygotowując się do misji, niż na wykonywaniu samej misji.

Siekając kolejnych bezmózgich przeciwników będziemy odblokowywać nowych bohaterów. Zwykle sprowadzi się to do pokonania ich w walce w czasie misji, obejrzenia cutscenki, w której postacie wyjaśniają nieporozumienie i voila! Kolejny heros zasila nasze szeregi. Tak więc poza kilkoma pierwszymi misjami, zabieramy z sobą 3-4 dodatkowych bohaterów, pomiędzy którymi będziemy mogli się przełączać, a cała reszta będzie samodzielnie kręcić się po mapie i ew. czekać na nasze rozkazy. Z czasem odblokujemy tez misje w trybie History Mode, czyli teoretycznie będziemy mogli wg opisu wziąć udział w epickich wydarzeniach z przeszłości (w praktyce więcej tego samego co do tej pory).

O grafice nie można powiedzieć złego słowa. Jak to u Nintendo bywa, jest ona na odpowiednim poziomie. Choć nie mogłem się uwolnić od przekonania, że niektórzy bohaterowie, podczas cutscenek wyglądają nieco inaczej niż w swoich oryginalnych grach (a może po prostu mi się wydaje). Wszystko działa ładnie i płynnie. Widać, że developer przyłożył się i wykorzystuje zasoby i moc oferowaną przez New 3DS – moc, której staremu wariantowi czasami brakowało.

Warstwa dźwiękowa? Cóż… muzyka i tło są jak najbardziej w porządku. Co najważniejsze nie drażni ani nie rozprasza. Niestety angielskie głosy brzmią jakoś tak… dziwnie, dlatego polecam pobranie dostępnego za darmo japońskiego voice-actingu. Niestety liczą sobie one ok. 9200 bloków (ponad 1GB danych). Zmiana na język japoński sprawiła, że niektóre postacie zaczęły brzmieć nieco naturalniej, ale być może to tylko moje wrażenie.

Z grą mam tak naprawdę tylko jeden, acz niemały problem. Jest strasznie monotonna. Nie byłem w nią w stanie

grać dłużej niż 60 – 90 minut dziennie.
I nie, problemem nie jest to, że ta gra to praktycznie grind-fest. Grindowanie nie jest mi obce. Swego czasu potrafiłem przez 6-7 godzin łupać potwory w Monster Hunterze, bo potrzebowałem jakiegoś elementu. I pomimo irytacji, że nadal nie zdobyłem niezbędnego do ulepszenia czegoś przedmiotu, nie byłem znudzony. A tu, niestety, pograłem chwilę i miałem dość. Nie ważne, że czekał na mnie kolejny rozdział, nowy kawałek historii czy cokolwiek innego. Nie chciało mi się i już.

Grę dostarczył ConQuest Entertainment – oficjalny dystrybutor Nintendo w Polsce.

6 komentarzy

  1. Bo to jest bardzo dobra gra z serii Warriors. No i sam Fire Emblem lepiej mi klimatem pasuje do rozgrywki niż Hyrule Warriors. Dla mnie gra jest świetna (55h w grze), ale pisze to fan tej formuły gry. Ale ja piszę o wersji na Switcha, a jak rozumiem recenzja jest z New3Ds-a. Jej nie miałem w rękach, ale z tego co pokazał gameplay na YouTubie, to wersji na N3ds-a kupować nie warto, chyba, że komuś już naprawdę warriorsów brakuje.

    Co do samej gry, trójkąt broni ma znaczenie, nie są to jakieś mikre bonusy, podobnie inne zależności jak np. wspomniani łucznicy (po prostu niszczą wszystko co lata, wliczając w to gracza), ale też pegazy będące specjalistami od zabijania magów itd. System 4 postaci którymi można sterować nie jest ozdobą i naprawdę warto, a często trzeba z niego korzystać, podobnie jak z konieczności wskazywania celu npc-om. Choć nie uniknięto paru klonów to generalnie klasy postaci się znacząco różnią, więc dla mnie monotonii, nie ma, bo nie znam powodu dlaczego miałbym kolejne misje przechodzić tym samym składem postaci. No i co dla mnie istotne misje robi się w zależności od typu od 4 do 15 minut więc spokojnie można sobie pyknąć rundkę w przerwie czy w drodze, choć mi lepiej się gra na większym ekranie.

    Z wad to z pewnością wspomniane klony (ale nie jest tego tak dużo, zważywszy, że niektóre postacie mają zupełnie inną specjalizację mimo tego samego podstawowego moveseta.), czy też zbyt duża ilość postaci walczących mieczem w stosunku do pozostałych broni (to się odbija na zapotrzebowaniu na konkretne materiały i bronie). Słowem będziesz miał 500matsów na lance i 0 na miecze.

    I tu cały pies jest pogrzebany, że jest to porządny Warriors, więc jak ktoś oczekiwał dobrej gry z tej serii to otrzymał bardzo dobrą i może kupować w ciemno, jak ktoś nie lubi to raczej zdania nie zmieni.

  2. Ja na razie odpuściłem sobie ten tytuł. Grywałem czasami w gry z serii Warriors (głownie na Vicie) i ogółem fajnie się to pykało, ale te tytuły mają to do siebie że są strasznie monotonne i otoczka Fire Emblem która notabene jest mi i tak dość obojętna, raczej tego nie zmieni.

Dodaj komentarz