[Recenzja] Demetrios – The BIG Cynical Adventure

Raczej rzadko sięgam po ambitne produkcje z gatunku przygodówek point’n’click – znacznie chętniej po proste tytuły okraszone niezbyt wyszukanym poczuciem humoru. Ace Ventura, Wacki czy Głupki z Kosmosu to tytuły, które dobrze obrazują mój wysublimowany smak. Za Demetrios zabierałem się z nadzieją na luźny tytuł, który da mi okazję do odpoczynku po pracy i pośmiania się.

Jeszcze przed rozpoczęciem rozgrywki gra pozwala nam wybrać poziom… „humoru toaletowego”. Do wyboru są trzy opcje, które odpowiadają natężeniu chamskich, prostackich dowcipów, które czekają na nas w grze. Jako hardkorowy gracz, wybrałem kafelek z obrazkiem kupy i napisem „Gimme all of it!”. Z jednej strony to miłe, że gra daje taki wybór. Z drugiej zaś, wydaje mi się to zupełnie zbędne – po produkcję sięgną raczej tylko i wyłącznie osoby zainteresowane takim rodzajem humoru.

Tytuł wita nas krótką komiksową cutscenką, w której Bjorn (główny bohater), będący sprzedawcą antyków, zostaje napadnięty, a z jego mieszkania znika stara kamienna tabliczka (i ostatnie parę groszy na przeżycie). Szybko okazuje się, że kamienna tabliczka nie jest jedynie bezwartościowym głazem, więc Bjorn podejmuje działanie, aby ją odzyskać (tak naprawdę bardziej interesuje go karta kredytowa i banknoty, które skradziono przy okazji). Komiksowe scenki przewijają się przez całą grę i są bardzo dobrze zrealizowane – w zabawny sposób przekazują wszystkie informacje o tle historii.

Jako że policja niezbyt kwapi się pomóc naszemu bohaterowi w odzyskaniu własności, dzielny antykwariusz sam musi zawalczyć o swoje. Na szczęście są osoby gotowe pomóc Bjornowi – urocza sąsiadka Sandra i jej córka, „już nie tak urocza” Caroline, będą w mniejszym lub większym stopniu towarzyszyć nam przez całą grę. I blondynka, i bachor będą pożywką dla zabawnych lub zaskakujących dialogów. Postacie są ciekawie napisane i mają swoje charaktery. Świat Demetriosa raczej nie jest zapełniony życzliwymi ludźmi. Banda zgredów i szemranych typów tylko czeka, żeby nas orżnąć z ostatniego grosza albo ma zwyczajnie gdzieś nasze problemy. Cóż, życie to nie bajka i Fabrice Breton (twórca gry kryjący się za studiem Cowcat) coś najwyraźniej wie na ten temat. Grunt, że dialogi czytamy z bananem na twarzy i sporadycznymi wybuchami śmiechu. Jedyne, do czego mogę się przyczepić, to pewien brak spójności postaci na przestrzeni całej gry. Relacja z paniami ewidentnie ewoluuje to w jedną, to w drugą stronę i spodziewałbym się, że w kolejnych lokacjach będzie to podtrzymane. Niestety miałem wrażenie, że w którymś momencie wspólne relacje zostały „wyzerowane” i poświęcone na rzecz śmiesznych dialogów.

Sama rozgrywka to najczystszej postaci point & click – snujemy się po różnych lokacjach i zbieramy śmieci, z których korzystamy, gdy nadchodzi odpowiedni moment. Na szczęście twórca nie zdecydował się na dodanie grze dodatkowego humoru przez absurdalne zastosowania przedmiotów. To, co robimy z naszymi fantami, jest zazwyczaj logiczne. Co dla mnie równie ważne, jednocześnie jesteśmy w posiadaniu kilku przedmiotów; nie da się nazbierać niepotrzebnych w tym momencie rzeczy, które nie wiadomo kiedy i do czego się przydadzą. Dodatkowo gra wrzuca poszczególne przedmioty do oddzielnych katalogów, jeśli musimy uzbierać jakiś zestaw (np. składniki na ciasto). Dzięki temu wszystko jest bardzo przejrzyste. Większość zagadek zdecydowanie da się rozwiązać samemu po chwili poszukiwania i zastanowienia, ale jeśli trafimy na problem, Bjorn może zjeść ciasteczko. A nawet trzy – przy czwartym niestety się porzyga… Każde ciasteczko to drobna podpowiedź, która pomaga nam ruszyć do przodu. Ciasteczka poukrywane są zwykle w apetycznych miejscach (np. w starej skarpecie) a ich odnalezienie zwykle skwitowane jest zabawnym komentarzem Bjorna.

Bardzo podobały mi się również zabawne opisy i anegdotki na temat oglądanych przez nas rzeczy. Co ciekawe, opisy zmieniają się w zależności od tego, jaki jest aktualny cel naszego bohatera. Nie chcę dawać przykładu, żebyście sami mogli być zaskoczeni nowym komentarzem Bjorna, ale podkreślę jeszcze raz – naprawdę warto sprawdzić niektóre rzeczy kilka razy!

W grze pojawia się kilka mini gierek i łamigłówek. O ile te pierwsze nie są zbyt męczące i stanowią miły przerywnik od klikania kursorem, to te drugie, niestety, kilka razy dały mi się we znaki. Wskazówki do ich rozwiązania są czasem baaardzo nieczytelne. Na szczęście nie ma tego tak dużo, żebyśmy co chwila grzęźli i głowili się nad jakimiś układankami. Większość z nich jest dobrze zaprojektowana.

Sterowanie – działa. Nie ma tu dużej filozofii, ale wszystko można spartolić. Na szczęście w Demetriosa gra się intuicyjnie i przyjemnie zarówno joyconami, jak i w trybie dotykowym. Ja najczęściej spędzałem czas z grą, trzymając w ręku sam ekran.

Czas na przysłowiową łyżkę kupy w beczce piwa. Niestety gra jest ciut nierówna. Zdarzają się nużące dłużyzny w dialogach, które niewiele wnoszą do fabuły i nie mają wartości humorystycznej. Końcówka gry to większe nagromadzenie łamigłówek i trudniejszych zagadek (czyt. nieintuicyjnych zagadek), które zmuszały biednego Bjorna do przejadania się ciasteczkami. Zdarzyło mi się również doświadczyć kilku gliczy. Na szczęście nie było to nic, co psułoby rozgrywkę w znaczącym stopniu lub uniemożliwiało jej kontynuowanie. Żadna z tych wad nie wpłynęła znacząco na odbiór produkcji – grało się bardzo przyjemnie i cały czas miałem ochotę kontynuować przygodę.

Dodaj komentarz