[Recenzja] Cyber Shadow

Cyberciachanie w retrostylu

Panowie lub panie w pidżamach z kataną na plecach i shurikenami w portkach to zawsze chodliwy temat. Jak dodamy do tego jeszcze stylistykę cyberpunkową, to już w ogóle klękajcie narody. Chyba nie wymyślono nic bardziej kozackiego niż cybernetyczny ninja. Może kiedyś  ktoś podchwyci pomysł na stworzenie mecha-piratów albo cyber-husarzy, ale i tak to nie będzie to samo. Chociaż ci ostatni istnieją naprawdę i dzielnie walczą na zbezczeszczonej ziemi Internetu. Wracając do meritum, pod koniec zeszłego miesiąca na rynek trafiła debiutancka gra fińskiego studia MechanicalHead Studios pod tytułem Cyber Shadow. Chociaż słowo studio jest tutaj na wyrost, bo praktycznie za całość jest odpowiedzialna jedna osoba. Trzeba przyznać, że efekt jest całkiem zadowalający, ale ocenę zostawmy na koniec i zanurzmy się w świecie wykreowanym w umyśle Aarne Hunzikera.

W grze wcielamy się w tytułowego Shadowa, który zostaje wybudzony z letargu, aby stanąć do walki z okupantami techno-metropolii Mekacity i przy okazji uratować swój klan przed całkowitą zagładą. Dość ciężkie brzemię jest na naszych barkach już od samego początku. Sprawy na pewno nie ułatwia też to, że sam bohater w początkowych etapach nie jest jakoś niepowstrzymaną maszyną do zabijania. Wraz z postępami w fabule, protagonista zyskuje na sile dzięki nowym umiejętnościom, a malutkie tlące się światełko nadziei, które widzieliśmy na starcie, zaczyna płonąć coraz żarliwiej. Cyber Shadow jest reprezentantem platformowych gier akcji w stylu klasycznej trylogii Ninja Gaiden. I bardzo dobrze, że twórca nie poszedł w kierunku metroidovanii, bo odnoszę wrażenie, że ostatnio jest więcej tego typu gier, niż prostoliniowych zręcznościówek.

Sterowanie bohaterem jest bardzo responsywne i to jest bardzo ważna cecha, bo plansze aż roją się od przeszkadzajek, przepaści i cyberzłomu. Dobra precyzja jest więc wymagana. Ogólnie plansze są bardzo dobrze zaprojektowane. Na początku gra uczy nas, jak korzystać z nowo nabytego skilla. Jeżeli nie opanujemy tego w wystarczającym stopniu, to nie uda nam się ukończyć tutorialowego fragmentu levela. A później jest jeszcze tylko gorzej, więc zrozumienie, jak działają umiejętności i jak możemy je wykorzystać, jest kluczowe. Na szczęście nie jest to aż tak trudne, jakby mogło się wydawać, ale z pewnością nad opanowaniem jednej zdolności spędzicie trochę czasu. Początek jest w miarę łatwy, bo i nasze ruchy są ograniczone tylko do skoku i ciosu. Wraz z postępem i odblokowaniem nowych umiejętności, gra zaczyna nabierać rumieńców, ale wzrasta też poziom trudności. Jednak przebrnięcie przez poziom, efektywnie łącząc umiejętności, jest mega satysfakcjonujące. Jakby tego było mało, to prawie na końcu każdej planszy czeka na nas duży złodupiec, który tanio skóry nie sprzeda. Walki z bossami to egzamin sprawdzający naszego skilla w grze. A te potrafią być bardzo ciekawe. Bój z robotem utylizującym przeszkody w tunelu podczas ucieczki w pociągu, czy też batalia z wielkim wodnym cybersmokiem są tak kapitalne, że z pewnością zostawią ślad w naszej pamięci długotrwałej.

Nie musicie się martwić, że poziom trudności będzie przegięty. Jest trudno, a liczba zgonów u niejednego gracza przekroczy 200, ale w grze zastosowano diabelski wynalazek w postaci chekpointów. Powtarzanie etapów po śmierci nie będzie więc frustrującym doświadczeniem. Punkty kontrolne są w miarę rozsądnie rozmieszczone, a co więcej pełnią one też rolę sklepików, w których możemy nabyć tymczasowe ulepszenia. Przeważnie mamy w nich dostęp do 3 usprawnień, dwa są zawsze stałe i są to: automatyczne uzupełnienie życia oraz spirit pointsów, które służą jako zasób do korzystania z umiejętności. Najciekawszą rzeczą jest trzeci upgrade, który daje nam w zależności od etapu dostęp do innego przedmiotu, który w domyśle ma nam ułatwić przebicie się przez następny fragment planszy. Jednym razem może to być tarcza kontrująca, a w innym miejscu możemy otrzymać malutkiego drona, który wraz z naszym atakiem będzie wypuszczał pocisk w kierunku wroga. Jak widać, nie taki diabeł straszny, jak go malują, ale i tak umierać będziemy często i gęsto.

Retro-grafika i cyberpunkowy klimat zawsze są dobraną parą. Zwiedzanie zakamarków Mekacity i nie tylko jest bardzo przyjemne dla oka. Co więcej, muzyka świetnie potęguje audiowizualne doznania. Przemierzanie doków portowych podczas ulewy, ucieczka przed zabójczym bioorganizmem wśród pulsującej na różowo tkanki otaczającej zimny metal, a to wszystko w rytm cybernetycznej muzyki chiptune’owej. Gra, mimo że jest tylko w 2D, to potrafi wywrzeć dobre wrażenie na graczu. Pixelart zawarty w grze nawet za kilka lat będzie nadal dobrze się prezentował.

Ogólnie Cyber Shadow jest bardzo dobrą grą, ale niektóre elementy tej pozycji sprawiają wrażenie generycznych. Czasami mamy uczucie déjà vu, że coś takiego gdzieś widzieliśmy. Gra nie odkrywa gatunku na nowo, ale raczej czerpie garściami z jego całego dorobku. Trochę szkoda, że twórca tutaj trochę nie zaszalał i nie zawarł jakiegoś patentu, który byłby charakterystyczny i wyróżniający na tle innych akcyjniaków. Fajny pomysł miała ekipa odpowiedzialna za The Messengera, bawiąc się konwencją międzygeneracyjną 8- i 16-bitowego świata, a tym samym zmieniając zasady w drugiej połowy gry. Samego Posłańca stawiam poziom wyżej niż recenzowanego Cyber Shadow. Ale miejmy też to na uwadze, że grę zrobiła jedna osoba i spod jej palców wyszła dopracowana i dobra gra.

4 komentarze

Dodaj komentarz