[Publicystyka] Nintendowe mignięcia Elanczewskiego z dwa tysiące piętnastego

2015 był chyba najlepszym growym rokiem w moim życiu. A może i nie, krótka pamięć robi swoje. O dziwo stało się to w momencie, gdy przeszedłem na konsolową stronę mocy, skupiając się na 3DS-ie i Wii U, a PC-ta i laptopa używając do przeglądania internetu i takich tam.

Suche liczby – nie będzie. Szanuję ludzi wymieniających dziesiątki gier, ale to nie w moim stylu. Poza tym nie grałem w jakoś bardzo wiele tytułów, a jeszcze mniej ukończyłem (nawet pomijając te, których ukończyć się nie da). Mógłbym to nazwać pójściem w jakość zamiast w ilość, ale nie było to zamierzone, więc nie nazwę. Mimo wszystko, granie w gry to głównie Te Zapadające W Pamięć Momenty, których w tym roku trochę miałem. I o dziwo związane były one głównie z pozycjami, o których kupnie rok wcześniej nawet nie myślałem.

Monster Hunter 4 Ultimate – gest tryumfu

Potwór leży na glebie i można wycinać z niego cenne materiały, a po chwili wszyscy gracze unoszą ręce w geście tryumfu. A co było przedtem? Kilkanaście/kilkadziesiąt minut morderczej walki z gigantycznym monstrum, które jednym ciosem potrafi zabrać 3/4 paska życia. Albo i cały, jeśli ma się pecha.

Uwielbiam w tej grze to, że naprawdę czuć, że boss to boss, a nie jakaś pierdoła, którą można zabić klepiąc przyciski na pałę albo biegając w kółko. Współpraca kilku graczy to podstawa. Straszną frajdę sprawia uleczenie kompana, który gdyby nie ty, zjeżdżałby na wózku do bazy albo wygrzanie ogromnemu lodowemu skurczybykowi prosto z mojej ulubionej broni, Gunlancy, co powoduje u niego opad szczęki. Dosłownie!

Bardzo ładny Ukanlos, jeszcze z pełnym uzębieniem (link do obrazka, żeby nie było, że kradnę: http://www.deviantart.com/art/ukanlos-arctic-brute-wyvern-200623576)

Najlepsze jest to, że takie chwile występują tu… masło maślane, niemal co chwilę, bo praktycznie każda walka na późniejszym etapie gry to pojedynek na śmierć i życie. Nie zawsze wygrany, ale próbuje się dalej, bo potrzebuję klejnotu z tego potwora do nowej broni czy zbroi i nie ma przebacz – kiedyś cię dopadnę.

Kilkaset godzin monsterhunterowania na koncie, a nadal nie mam szans z niektórymi okropieństwami. Ale od czego jest 2016 – zanim trafi do nas Monster Hunter X zapewne minie trochę czasu, więc może jeszcze się uda. Zabawne, że po zagraniu w demo kilka miesięcy temu uznałem ten tytuł za zupełnie niewarty uwagi, a pełną wersję kupiłem tylko dzięki koledze, który ostatecznie grał w ten tytuł znacznie mniej niż ja. Lubię takie niespodzianki.

Splatoon – witaj pod moim wałkiem

Nie lubię wszelakich CoD-opodobnych FPS-ów (ale ich nie hejtuję czy coś – po prostu omijam), ale Splatoon to co innego. Jako duże dziecko mocno czekałem na tę kolorową strzelankę i… nie zawiodłem się!

Z kilkunastu dostępnych początkowo broni warto było wybrać coś, co należałoby dobrze opanować, wymasterować. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Sprzedawca podał mi go, a ja, zanim jeszcze zapłaciłem, trząsłem się na samą myśl o tym, co zrobię z nim podczas zabawy z innymi. Wyglądał tak:

I zaczęło się. Razem z moim wałeczkiem pozwalającym jednym ciosem spłaszczyć każdego przeciwnika, a dodatkowo zamienić się na kilkanaście sekund w siejącą postrach kałamarnicę, przeszedłem z amatorskiej klasy C- aż do dodanej po pewnym czasie rangi S. Mówiąc bardziej obrazowo – z klasy jedenastej udało mi się awansować do drugiej i jedynie pierwsza, naprawdę elitarna pozostała poza moim zasięgiem (co się zapewne nie zmieni, bo aż tak dobry nie będę, a i kolejne updaty jakby nieco osłabiły moją ulubioną broń). Ale te mecze, podczas których biegając między kontenerami na mapie Port Mackerel kosiłem Squida za Squidem i kończyłem mecz ze statami 11 załatwionych/1 raz załatwiony dały mi mnóstwo radochy. Żadna pecetowa gra w ostatnich latach nie zapewniła mi takiej czystej, nieskrępowanej rozrywki.

Mario Kart 8 – Luigi patrzy na ciebie z pogardą

Wii U zawitało pod moją strzechę dopiero w tym roku. Tak się złożyło, że była to wersja z ósmą odsłoną ścigałek od Nintendo, a poprzednie siedem, z racji tego, że moją ostatnią (i jedyną, Pegasusa nie licząc) konsolą Japończyków był Game Boy Color, ominęło mnie. Skończyło się to tak, że jeździłem tu tyle, co normalny człowiek we wszystkich poprzednich częściach razem wziętych.

W przypadku tego tytułu trudno o jeden najważniejszy moment. Może przejazd legendarną trasą Rainbow Road z wersji z konsoli Nintendo 64 w rytm tej muzyki? Może oglądanie powtórek, w których ryłem z zaanonsowanych w tytule akapitu pogardliwych spojrzeń zielonego hydraulika? A może jechanie jako drugi, rzucenie na aferę zielonej skorupy i obserwowanie, jak jakimś cudem trafia ona w poruszającego się przede mną konkurenta, dzięki czemu to nie on, a ja kończę wyścig na pierwszym miejscu? Nie podejmę się wyboru.

Xenoblade Chronicles – Mechonis, ale ty tu muzykę zapuściłeś

Chyba moje największe odkrycie. Dzięki komuś tam, kto zdecydował się na wrzucenie tej zupełnie mi jeszcze kilka miesięcy temu nieznanej pozycji do Virtual Console na Wii U. To najlepsze jRPG w moim życiu. Być może dlatego, że w wiele klasyków nie grałem, ale na tę chwilę tak właśnie jest, a zdanie zawsze można kiedyś zmienić.

Świetny system walki? Wciągająca jak huragan Katrina fabuła? Interesujący towarzysze? Tak, owszem, ale najlepszym, najbardziej wyrytym w mojej korze mózgowej momentem Xenoblade’a jest wejście do środka Mechonisa. Od razu po dotarciu do wnętrza mechaniczego giganta zaczęło grać coś takiego:

https://www.youtube.com/watch?v=HNVtPpJP5JQ

Stanąłem jak wryty. Cała gra ma kapitalną ścieżkę dźwiękową, ale tutaj twórcy soundtracku, konkretnie trio Ace+, przeszli samych siebie. W Xenobladzie muzyka zmienia się, gdy zacznie się walka, więc musiałem zręcznie manewrować i unikać wrogów, by cały czas grało mi to cudo. Trudno wyobrazić mi sobie coś bardziej pasującego do wnętrza kilkudziesięciokilometrowego stalowego kolosa. Co prawda potem jest Agniratha i jej żałobna pieśń, a i jeszcze… dobra, o muzyce z tej gry zrobię któregoś dnia osobny wpis, bo mógłbym tak pisać i pisać.

Dla zainteresowanych – rozmowa Iwaty z autorami soundtracku: http://iwataasks.nintendo.com/interviews/#/wii/xenoblade/0/0

Wpis zaczyna robić mi się nieco za bardzo muzyczny, ale ja już tak mam, że oprawa dźwiękowa to dla mnie jeden z najważniejszych elementów każdej pozycji. Ale jeszcze trochę o muzyce, bo…

Xenoblade Chronicles X – Sawano próbuje udowodnić, że da się lepiej (i mu się to nie udaje, ale…)

Po ograniu pierwszego Xenoblade’a mój hype train na kontynuację osiągnął trzecią prędkość kosmiczną i opuścił Układ Słoneczny. Stało się tak zwłaszcza dlatego, że ktoś życzliwy umieścił na youtubie OST z gry (w końcu w Japonii ukazała się ona kilka miesięcy wcześniej) i niestety na niego trafiłem. Od tego czasu słucham go codziennie.

Kilka momentów:

Opening gry, w której obcy niszczą Ziemię po to…

…. bym na planecie Mirze, która jest nowym domem ludzkości, mógł eksplorować:

Zieloną krainę Noctilum, pełną ogromnych zakręconych korzeni, a także przerośniętej fauny i flory

Niby-snieżny, tajemniczy kontynent Sylvalum

Albo znajdujący się na krańcu świata, skrajnie nieprzyjazny ognisty Cauldros

Doszło do tego, że, gdy chciałem przejrzeć coś na komputerze, leciałem do odpowiedniej lokacji, upewniałem się, że drużyny nie załatwi mi jakiś okoliczny wysokopoziomowy stwór i zostawiałem grę na idle’u, słuchając sobie muzyki. I przy okazji wychodzi tu największa wada nowego Xeno. Gdy mamy już latające mechy, lotom nie towarzyszą unikalne dla każdej lokacji kompozycje, a jeden, ciągle ten sam popowy utwór. Straszna szkoda, że nie można zmienić tego w opcjach.

Co do tytułu – Sawano nie stworzył lepszego soundtracku od tego, co kilka lat temu przy pierwszym Xeno zrobiło wspomniane Ace+, a także Yoko Shimomura, Manami Kiyota i Yasunori Mitsuda. Ale równie świetny, choć inny – jak najbardziej.

Czy to wszystko?

Nie no, w tylko pięć gier to nie grałem. Krótkie migawki:

Super Smash Bros. świetną bijatyką jest. Kupiłem grę dwa razy, dwa razy sprzedałem, a pewnie kupię i trzeci, bo Bayonetta

Pokemon Alpha Sapphire/Omega Ruby to niestety kolejne gry z serii z żenująco niskim poziomem trudności. I jakieś takie bardziej infantylne się to wszystko zrobiło

Pokemon Shuffle to nowotwór i gra, którą jechałem, po czym wydałem na nią 20 złotych, żeby sobie trochę pograć

Mercenaries Saga 2 to najlepszy z najtańszych tytułów w eshopie. Teraz jest jeszcze tańszy, bo promocja – polecam!

Chrono Trigger to wielkie RPG, którego jednak nie udało mi się w tym roku ukończyć, bo… sam nie wiem. Ale zrobię to w 2016

Podobnie stało się z Majora’s Mask, za co jest mi wstyd jeszcze bardziej

Tri Force Heroes to solidne dwywymiarowe zeldowanie, ale nic ponadto

Za to Wind Waker HD jest moją pierwszą Zeldą na konsoli stacjonarnej i chcę kontynuować ten marsz dalej. Niestety, limitki Twilight Princess już wykupione…

Pikmin 3 pokazuje, że da się zrobić świetną strategię na konsole. I to, że jęki topiących się Pikminów mogą śnić się po nocach…

Cukierkowa grafika Yoshiego nie powoduje, że gra jest cukierkowo prosta, zwłaszcza wtedy, gdy chce się zebrać wszystkie włóczki. Czego, nie chwaląc się, dokonałem

Dwa pierwsze Golden Suny są tak dobrymi grami, że nawet granie w nie na kilkudziesięciocalowej plazmie nie odejmuje im uroku, a nawet go dodaje

W temacie tworzenia ciekawych plansz do Mario jestem zielony, a społeczność, tworząc pierdyliard samoprzechodzących się i żałośnie skonstruowanych etapów trochę mnie zawiodła (ale i tak staram się ograć co ciekawsze, bo jest tam kilku ludzi z talentem nie mniejszym od Miyamoto)

Etrian Odyssey Untold to gra, przy której wannabe kartograf, czyli ja (pewnie i tak magazyn za 1500, ale jeszcze się łudzę), może się spełnić, rysując te wszystkie podziemia jak najdokładniej się da

FAST Racing Neo faktycznie jest takie fast, że Captain Falcon zwraca ostatni posiłek, ale ta gra oszukuje

Hyrule Warriors udowadnia, że jestem jednych z tych durni, który zagra we wszystko, co chociaż otarło się o Zeldę

Chcę więcej takich platformówek jak Shantae i Shovel Knight

Deus Ex i Mass Effect 3 smakują na konsoli lepiej, niż na PC

Muszę kupić Bravely Default

Podsumowanie

Jak dobrze widać, w tym roku stałem się typowym, hermetycznym Nintendofagiem i…. zupełnie tego nie żałuję. Mam nadzieję, że nie wyszło na to, że jestem jakiś zaślepionym fanem jednej firmy, bo nie jestem. Jasne, zagrałbym w Wiedźmina 3, bo grałem we obie poprzednie części i wiem, że zatonąłbym w tym świecie. Pewnie, sprawdziłbym Fallouta 4, bo to w końcu najnowszą odsłona jednej z moich ulubionych serii. Ale jakoś tak wyszło, że skupiłem się na tylko dwóch konsolach, a i tak nie dałem rady ograć wszystkiego, czego bym chciał, więc nie chciałem robić sobie kolejnego kłopotu w postaci PS4. Tego jest po prostu za dużo, ale taki urodzaj mi odpowiada.

Czego bym sobie życzył i w co chciałbym zagrać w 2016? Czekam na kilka tytułów (nowa Zelda, Etrian Odyssey Untold 2, Story of Seasons i masa innych), chcę pograć w kilka posiadanych, do których muszę wreszcie przysiąść (a nad takimi Fire Emblem: Awakening, SMT: Devil Survivor Overclocked albo świeżym Project Zero trochę czasu mi zejdzie), ale liczę też na niespodzianki podobnego kalibru, co w roku 2015. Może to właśnie dlatego tak dobrze mi się grało przez te 365 dni, bo nie miałem zbyt wielu oczekiwań i dawałem się ponieść a to temu, a to tamtemu tytułowi?

8 komentarzy

  1. Fajnie się czytało tę osobistą dygresję na temat growy 2015 🙂 Rozbawiły mnie niektóre wpisy z 'Czy to wszystko?’ zwłaszcza z docinką o Hyrule Warriors (coś w tym jest) i 'muszę kupić BD’ na końcu 😀 Komentuję również dlatego ponieważ pierwszy, wprowadzający akapit = miałem podobnie jak w zeszłym roku zająłem się 3DSem (tyle, że na lapku już od dawna w nic nie gram). Od gier mam konsolę N. i to mi wystarczy a jeśli dodać do tego gry, przy których miło spędzę czas tym lepiej.

  2. swietne podsumowanie, bardzo przyjemnie sie czyta 🙂 prawda moja gra roku jest ORAS (ktorego Ty zjechales:-) w zyciu nie pomyslalem ze zaczynajac przygode z pokami rok temu od tego tytulu do tego stopnia mnie wciagnie to dziecinne badz o badz uniwersum. tym bardziej ze momenty zwatpienia i ponad pol roku przerwy byly.

    Moje odczucie z 2015 jest dosc podobne – Ninty to platformy z mniejsza liczba gier, ale majacych swoj unikalny urok, grywalnosc i przystepnosc. Szczegolnie zas mocno stoja RPGami i Virtual Console. Choc w 2015 gralem o wiele mniej niz w poprzednich latach, to byl jednym z lepszych growych rocznikow ever, przede wszystkim dzieki N.

  3. Nowe Poksy to dla mnie takie 8/10. X/Y były pierwszymi odsłonami w 3D, stworki z różnych generacji od samego początku, całkiem fajny świat. Były łatwe, ale nie aż tak. W ORAS tych nowości było jeszcze mniej albo nie były ciekawe dla mnie – na przykład szukanie unikalnych Pokemonów z DexNavem jakoś mnie nie wciągnęło. Ale przeszedłem, ze 40-50 godzin nabiłem, czyli nie jest źle.

    Chociaż boli mnie, że kiedyś (1 i 2 generacja) klimat tej gry to było coś dla każdego, a teraz widać, że celują bardziej w nastolatków, i to tych młodszych. Może paradoksalnie gorsza oprawa i ogólne mniejsze skomplikowanie gry wychodziło jej na plus? Ewentualnie po prostu nostalgia. 😛

Dodaj komentarz