Podsumowanie roku 2019 według MyNintendo

Rozliczamy kończący się rok w bardzo obfitym i zacnym gronie

Koniec roku to czas podsumowań, również dla naszej redakcji, która postanowiła wyrazić swoją opinię na temat kondycji Nintendo w ostatnich 365 dniach. Do zabrania głosu zaprosiliśmy również naszych użytkowników. Zapraszamy do lektury.

 

mrvalgard – rok obfitości RPG

Początek roku zaczął się mocno – wydaniem remastera Tales of Vasperia, uznawanego przez wielu za jedne z najlepszych, jeśli nie najlepsze Talesy. Potem niestety było słabiej, tu i ówdzie wrzucono słaby port jak Fairy Fencer, czy przerzucono indyka jak Wargroove (swoją drogą ciepło przyjętego przez fanów Advance Wars). Dalej zaczęto spamować „Fajnalami” w dość osobliwej kolejności (FF IX, VII), a z Korei Południowej przypłynął do nas w miarę udany klon Diablo w konwencji „cute anime girl” – Remilore. W marcu pojawiła się wyczekiwania przeze mnie, osobliwa produkcja – The Caligula Effect: Overdose. Po słabym przyjęciu na Vicie obiecywała jeszcze więcej zawartości (poza możliwością rekrutowania do drużyny wszystkich – blisko 500 NPC) w postaci nowej, ciekawszej ścieżki historii. Jednak ani scenarzysta Persony 1&2, ani przerzucenie gry na Unreal Engine 4 nie pomogły pozbyć się jej monotonii.

Wraz z sezonem wiosennym pojawiły się kolejne „Fajnale” – X i XII, tym razem w pudełkach (choć X-2 dla kolekcjonerów wymagało importu z Azji). Dostaliśmy też port bardzo udanej Dragon’s Dogmy – drużynowego RPG z widokiem TPP w mrocznych, gotyckich klimatach. Szybko jednak dało się odczuć posuchę przed targami E3, które skupiały całą uwagę mediów. W czerwcu otrzymaliśmy jeszcze The Last Remnant zapomnianego, ale udanego bękarta serii FF. Pojawiło się też istotne – zwłaszcza dla kolekcjonerów i graczy mających sentyment do SNES-a – Collection of Mana, zawierające w jednym fizycznym wydaniu 3 pierwsze odsłony serii, włączając w to po raz pierwszy oficjalnie przetłumaczone Seiken Densetsu 3 aka Trials Of Mana. Sezon zamykał God Eater 3, który jest bardziej akcyjniakiem w konwencji Monster Huntera niż RPG, ale że seria posiada ciekawą fabułę i klimat, warto o nim wspomnieć.

Końcówka wiosny, a w zasadzie początek lata – który okazał się dla Switcha najgorętszym okresem wydawniczym – stał pod znakiem (a w zasadzie herbem) Fire Emblem: Three Houses. Seria po przesiadce na nową generację nie zawiodła. Ładna oprawa, ogrom zawartości pozwalający na pełne 3 przejścia gry (których tym razem nie rozbito na osobne wydania jak w przypadku Fates), rozbudowany system randkowania, który wszedł już na dobre do kanonu serii – dowiozła praktycznie w każdym aspekcie, na który mogli by narzekać fani. Nie przypadkiem dało to projektowi nagrodę dla najlepszej gry w głosowaniu fanów podczas TGA. Jest to też moja osobista gra roku 2019.

Sierpień to przeniesienie kolejnych klasyków, jak Grandia HD Collection, czy wydań nawiązujących do klasyków w postaci Pillars of Eternity czy Oninaki od Tokyo RPG Factory. Muszę też przyznać honorowe miejsce nie-RPG pośród RPG-ów dla Astral Chain (któremu w zasadzie tak samo daleko do RPG jak zaliczanego do gatunku God Eatera). Kompletny, wciągający świat i porządna historia powinny przekonać RPG-owców do sięgnięcia po ten tytuł.

Wrzesień rozpoczyna port Ni no Kuni – baśniowej przygody od studiów Ghibli i Level-5. Niespodziewanie pojawiło się też Divinity: Original Sin II – Definitive Edition, mój osobisty drużynowy RPG ostatniej dekady (który swoją drogą okupuje 1. pozycję wśród Switchowych RPG-ów na Metacriticu). Co ciekawe twórcy zaoferowali cross-save z wersją Steam, więc bez problemu możemy kontynuować swoje przygody, ruszając w drogę (zawczasu zbierając drużynę) w dowolnym momencie. Zdecydowanie więcej gier powinno oferować taką opcję.

Miesiąc kończył się wydaniem gry o treściwym tytule: Dragon Quest XI S: Echoes of an Elusive Age – Definitive Edition. Wielu oskarży mnie o herezję, ale dla mnie była to pozycja jedynie dobra. Poprawnie wykonana, świetnie napisana, będąca dzięki temu wciągającą przygodą, jednak posiadająca wiele niedociągnięć. Niedociągnięć, które wynikały z niedoświadczenia studia w półce AAA, do której gra aspirowała. Nie byłoby to tak widoczne, gdyby była skromniej wykonana, a tak tylko jej to zaszkodziło (np. dodanie dubbingu w wersji zachodniej wyróżnia, jak dziwne jest to, że główny bohater się nie odzywa. Dlatego też chwała twórcom za tryb 2D, bo w nim gra wygląda lepiej). Choć postacie były ciekawe napisane, ich „sklejenie” w scenach zupełnie nie grało, zresztą tak jak ich ekspresja podczas cutscenek (Hero jest bardziej drewniany niż bezimienny z Gothica). Moim zdaniem debiutujący reżyser Takeshi Uchikawa nie dał rady ogarnąć projektu tego rozmiaru. Mimo iż gra mnie bardzo zirytowała, została ciepło przyjęta, co pokazuje sprzedaż na koniec roku (ze wszystkich platform). Sięgała ona 5,5 mln sztuk, zrównując ją z najlepiej sprzedającym się do tej pory DQ IX wydanym na DS-a. Nazywanie jej grą roku mogę jeszcze zrozumieć, ale z pewnością nie jest wybitnym RPG, ani tym bardziej RPG wszech czasów. RPG bez znaczących wyborów rozgałęziających bieg wydarzeń niestety nie mogą ubiegać się o to miano w moich oczach. A tak, dostaliśmy jeszcze na dokładkę reedycje trzech pierwszych Dragon Questów.

W krainie RPG na jesień tempo wydawnicze odrobinę zwolniło, ale to właśnie w tym okresie Switcha zasypała spora ilość dużych portów oraz wydano najważniejszego dla Nintendo jRPG-a.

Październik stał portami. Alliance Alive (twórców Suikodena), którego edycja 3DS-owa nie doczekała się pudełka, na Switchu dostał drugie życie – nie tylko podbito rozdziałkę do HD, ale uraczono nas także wydaniem fizycznym i kolekcjonerką. Pojawiły się także Vampyr, Mary Skelter, Disgaea 4  czy świetny duopack Digimonów. Wisienką na torcie był jednak „niemożliwy” port Wiedźmina 3. Cięcia techniczne są widoczne, ale CDPR był gotów zrezygnować z części zysków, by wcisnąć całą edycję GOTY (wraz z dodatkami) na wciąż drogiego karta 32 GB. Mój osobisty solowy RPG ostatniej dekady zawsze pod ręką, my presssza… ekhm.

Listopad otwierał Atelier Ryza: Ever Darkness & the Secret Hideout, który dzięki zrewolucjonizowaniu designu postaci w kierunku technologii „THICC” stał się najlepiej sprzedającą odsłoną serii. Pokemon Sword/Shield – o grach dość się już rozpisywali koledzy w dziennikach oraz recenzji. Wystarczy tylko wspomnieć, że mimo chłodnego przyjęcia wciąż sprzedawały się jak ciepłe bułeczki, zapewne zachęcając Game Freak do dalszego lenistwa. Rok kończył się pojawieniem takich marek jak Star Ocean i Romancing Saga. Na Switchu znalazły swój dom także klasyczne izometryki od Baldursów, poprzez Tormenta, na Neverwinterze kończąc.

Wspomnieć należy też o indykach o wysokiej jakości produkcyjnej jak: Fell Seal: Arbiter’s Mark, Anima: Gate of Memories, Legrand Legacy wydanych w ciągu tego roku. Można narzekać, że więcej było portów niż właściwych dużych premier od Nintendo, ale dzięki temu sprzęt dostał nie tylko wydania multiplatformowe bieżące i posiadające parę lat na karku, nie tylko ogrom indyków, ale także całą masę reedycji klasyków. Dodając do tego fakt, że w Nintendo Online zaczęły się pojawiać w końcu gry SNES-owe, Switch stał się aktualnie najlepszą platformą wszech czasów do ogrywania RPG.

 

AkiRoss – let’s the adventure begin

2019 był dla mnie rokiem, w którym wreszcie doczekałem się własnego Switcha, choć nic na to nie wskazywało. Od samego początku roku miałem sporo prywatnych spraw na głowie, które nie pozostawiały mi praktycznie ani chwili wolnego czasu i dość mocno drenowały budżet. Nie za wiele grałem, nie za wiele czytałem (to w sumie najsłabszy czytelniczo rok dla mnie – raptem 35 książek), no ale w końcu odżałowałem i kupiłem. Co prawda dopiero na wakacje w ramach nieco wcześniejszego prezentu urodzinowego, no i bardziej pod wpływem impulsu niż przemyślenia tego dokładnie, ale kupiłem, mam i nie żałuję.

Od momentu zakupu rok upłynął dla mnie pod hasłem ogrywania największych „must have” konsoli i rzeczy, które mi się podobały. Zacząłem od Super Mario Maker 2 i muszę przyznać, że o ile pierwsza część nie oferowała w sumie niczego w stylu „single player story mode”, tak tutaj dostajemy ponad 100 gotowych poziomów pokazujących różne mechaniki z gry. Jasne, prawdziwe clue tej gry to tworzenie własnych poziomów (niestety ja z kreatywnością na poziomie bliskim zeru nie stworzyłem jeszcze niczego, co przeszło „próbę nocy”, więc niczego nie opublikowałem). No ale nawet jak ktoś nie chce lub nie potrafi tworzyć, to ma dla siebie całą masę plansz przygotowaną przez społeczność. A po paru aktualizacjach także tryb współzawodnictwa czy co-opu. Można by rzecz dwuwymiarowa platformówka idealna, jeśli oceniać ilość dostępnego materiału.

Po drodze nadganiałem też braki i ograłem sobie Pokemon: Let’s Go, Eevee! Powrót do Kanto nie był zły, na początku było tam kilka rzeczy, które trochę mnie drażniły, ale potem się z nimi oswoiłem i poszło miło. Trochę szkoda, że dzikie Pokemony można tu jedynie łapać, ale hej, to był nostalgiczny powrót do początków.

Mario i Kórliki to też ogrywanie rzeczy starszych, które przykuły moją uwagę bardzo szybko i które sprawiały, że chciałem Switcha, ale nie było ich wtedy jeszcze wystarczająco dużo, abym go kupił. Podobnie zresztą jest z Shantae: ½ Genie Hero, którą kupiłem, jak tylko okazało się, że jest wersja w pudełku i gra grzecznie przeleżała prawie rok, czekając na swoją kolej (a lekko schodząc z ogólnego podsumowania roku: Pirate’s Curse jest chyba najlepszą odsłoną jak dla mnie).

Kolejną pozycją, która mnie w tym roku urzekła jest The Legend of Zelda: Link’s Awakening. Naprawdę podoba mi się to, w jaki sposób odświeżono ten stary tytuł (oryginał był od dawna na liście rzeczy do ogrania na poczciwym 3DS-ie. Ta grafika, z tym delikatnym rozmazywaniem na krawędziach ekranu… ehhh… ładne to było). Trzymając się tematu Zeldy, to dałem się skusić też na Cadence of Hyrule, ale tu dość boleśnie wyszło, że ja i gra rytmiczna to słabe połączenie, więc po kilku szybkich porażkach i zgonach chwilowo sobie ją odpuściłem (z tego co wiem, to ma opcję „fixed bit” czy jakoś tak, która z gry rytmicznej zamienia ją w grę bardziej turową, więc może wrócę do tego za jakiś czas i przejdę, zwłaszcza że zapowiedzieli jakiś dodatek czy coś). No i wstyd się przyznać, ale Breath of the Wild nadal nie ograłem. Choć kupiłem praktycznie w tym samym momencie co konsolę.

Ogłoszenie Switcha Lite i nowej rewizji trochę nabiło mi ćwieka, bo ledwo kupiłem swojego, a tu już mi zapowiadają to samo, tylko w sumie trochę lepsze. I o ile Lite mnie w tym momencie nie bardzo interesuje (za dużo rzeczy z niego wycięli – podłączenie do telewizora), tak pewnie nad nową rewizją z lepszym czasem pracy na baterii bym się mocno głowił i kto wie, może nawet czekał… Z drugiej strony może to i lepiej, bo jak za chwilę w 2020 ogłoszą Switcha Pro, to będzie mi „lżej na duszy”, robiąc przesiadkę, niż jakbym miał przechodzić z tej nowej rewizji…

Niestety rok 2019 przyniósł ze sobą wielkie rozczarowanie, jakim były dla mnie Pokemon Sword/Shield. Co prawda od pierwszych zapowiedzi, jakie były prezentowanie odnośnie tej generacji, byłem dość sceptycznie nastawiony (no bo czym tu się jarać? Tym, że teraz Pokemony potrafią być duże? To już Mega Ewolucje i Z-Moves z poprzednich odsłon miały w sobie więcej potencjału). Ale to co finalnie dostaliśmy… Tak słabo przygotowanej gry nie widziałem dawno. Problemy z zasięgiem widzenia (postacie i obiekty potrafiły pojawić się z znikąd tuż przed naszą postacią), spadki płynności oraz strasząca olbrzymią pustką Wild Area, która miała być gwoździem programu. Ta gra wygląda tak, jakby wyszła o rok za wcześnie. Nie zdziwię się, jak Game Freak spróbuje w 2020 sprzedawać nam jakieś Pokemony Sacred Sword/Saint Shield, które będą po prostu naprawionymi Pokemonami Sword/Shield i będzie nam wmawiał, że to nowe niesamowite gry zupełnie inne od Sword/Shield (już za Pokemon Ultra Sun/Ultra Moon bardzo mi podpadli, gdzie by uniknąć posądzeń o wydawanie jeszcze raz tego samego, tak pocięli fabułę, że praktycznie nie trzyma się kupy). Lubię Pokemony, ale coraz bardziej sceptycznie podchodzę do tego, czy Game Freak potrafi je jeszcze robić. Bo w moim odczuciu Let’s Go Pikachu/Eevee, które można było traktować jako próbę/wprawkę przed wydaniem „właściwych” Pokemonów na Switcha, są lepszymi i bardziej dopracowanymi grami niż Sword/Shield.

Co jeszcze ciekawego było w roku 2019? Chyba port Wiedźmina 3 na Switcha – w sumie każdy o tym gdzieś już słyszał, każdy przebąkiwał, ale chyba nikt w 100% nie wierzył. A jest, i jak na ilość kompromisów, na jakie musiał pójść CDPR, to jest naprawdę świetną grą, bo fabuła ani dodatki nie ucierpiały na tym nic a nic. Co więcej, wszystko jest dostępne na kartridżu z grą i nie trzeba dociągać dodatkowej zawartości z internetu, by móc grać.

No i w 2019 roku Nintendo kolejny raz pokazało, że jak chce, to potrafi zaskoczyć, no bo ktoś się spodziewał Ring Fit Adventure? Gry, w którą się gra, robiąc ćwiczenia?

 

Elan – sprzedam gry, tanio! Albo może kupię…

Rok 2019 upłynął mi pod znakiem… kupowania gier, w które nawet nie grałem. Ba, niektóre z nich nadal leżą w folii, czekając na lepsze czasy. Zdaję sobie sprawę, że nie jestem z tym problemem sam, ale jestem już zmęczony swoim natrętnym nałogiem i mam zamiar walczyć z nim w przyszłym roku, zaopatrując się tylko w te tytuły, w które naprawdę chcę w danym momencie zagrać. Mam nawet pewne podstawy ku temu, by wierzyć, że naprawdę tak będzie. Ale o tym, mam nadzieję, napiszę w przyszłorocznym podsumowaniu.

Wracając do tematu – w pierwszej połowie roku można było całkowicie zapomnieć o tym, że taki sprzęt jak Nintendo Switch w ogóle istnieje. No bo jak mogło być inaczej, skoro przez sześć miesięcy Japończycy wydali na swoją hybydę tak naprawdę jedną nową grę, a w dodatku taką, która raczej nie wywołała szybszego bicia serca u większości posiadaczy konsoli? Mowa tu o Yoshi’s Crafted World, które odpuściłem sobie bez żalu po niezbyt zachęcającym demie. Na Switchu nadal grałem więc głównie w Splatoona 2 – co prawda o wiele mniej niż w roku 2018, ale podejrzewam, że nadal to właśnie z tym tytułem spędziłem w 2019 na Switchu najwięcej godzin. Już nie mogę się doczekać na trójkę – mam nadzieję, że urzeczywistni się ona w najbliższym czasie.

Jeśli chodzi o 3DS-a, nie mogłem przepuścić najnowszego dungeon crawlera od Atlusa. No, może nie takiego najnowszego, bo Etrian Odyssey Nexus to w dużej mierze remiks wszystkich wydanych do tej pory odsłon serii, w tym trójki, która nie doczekała się remake’u. Nie jestem wielkim fanem takich „podsumowań” serii, które czerpią co popadnie z poprzednich odsłon zamiast być unikalnym bytem… ale i tak nabiłem w nim prawie 80 godzin, nie docierając do końcowych napisów. Wiem jednak, że ja z tymi Etrianami tak mam, że odpuszczam je gdzieś w połowie na pół roku czy rok, więc w swoim czasie zapewne dobrnę do końca. Mam także nadzieję, że cykl nie umarł wraz z 3DS-em i któregoś dnia zapłaczę ze szczęścia, dowiadując się o nowej części na Switcha.

Rok w wykonaniu Nintendo rozpoczął się tak naprawdę pod koniec czerwca, gdy na półkach sklepowych pojawiło się żółtawe pudełko z kartridżem zawierającym Super Mario Maker 2 w środku. Nie powiem, że specjalnie czekałem na tę grę, bo jedynka nieco mnie rozczarowała (tak naprawdę zawiódł mnie mój brak pomysłowości, a przede wszystkim cierpliwości, ale ciii), jednak zdecydowałem się ją kupić i… była to całkiem niezła decyzja. Ponownie nie wykonałem żadnego własnego poziomu, ale najpierw sprawdziłem te stworzone przez deweloperów (jak wspomniał Aki, tym razem mam do czynienia z solidną, kilkugodzinną kampanią), a następnie graczy, a te potrafią być naprawdę pomysłowe. Od czasu do czasu wracam do tej pozycji, by zobaczyć, co tam nowego wymyślili ci szaleni twórcy, i za każdym razem dochodzę do wniosku, że ludzka kreatywność nie zna granic.

Kolejne mocne uderzenie nastąpiło w lipcu, gdy do łapek graczy trafiła najnowsza odsłona serii Fire Emblem. Serii, do której nadal nie umiem przysiąść, choć wszystko wskazuje na to, że przypadłaby mi do gustu. Czy jest na sali lekarz? W sierpniu z kolei w sprzedaży pojawiła się pierwsza tegoroczna pozycja ekskluzywna na Switcha, którą udało mi się ukończyć (proszę o brawa). Astral Chain, bo o niej mowa, okazało się bardzo interesującym… tytułem action-adventure? Miksem slashera z RPG-iem? Nieważne. Liczy się to, że to kolejny bardzo udany twór od studia od Platinum Games, którego Nier: Automata niemal z automatu zostało jedną z moich ulubionych gier w ogóle. Do tej pory tego typu pozycje raczej mnie omijały (a raczej to ja pomijałem je), ale tym razem skusiło mnie kilka rzeczy, w tym ciekawy pomysł z Legionami na tytułowych łańcuchach czy możliwość przenośnego grania. Po spędzeniu ponad 40 godzin z tym osobliwym dziełem mogę stwierdzić, że intuicja mnie nie zawiodła.

Najbardziej obfitym w zawartość miesiącem był wrzesień, w którym światło dzienne ujrzało tyle gier, że można by nimi obdzielić połowę roku. Jak na nałogowego zakupoholika przystało, kupiłem kilka z nich, ale ukończyłem tylko jedną. The Legend of Zelda: Link’s Awakening to remake idealny, zachowujący wszystkie niezbędne elementy liczącego sobie już ponad 25 lat pierwowzoru, a jednocześnie cieszący oko piękną oprawą graficzną (te pełne detali domy!) i pieszczący ucho przearanżowaną ścieżką dźwiękową. Dość powiedzieć, że jak przysiadłem do niego w piątek wieczorem, tak po około 24 godzinach, z przerwą na zdrowy sen oczywiście, oglądałem napisy końcowe. Pozostaje liczyć na to, że Nintendo zwróciło uwagę na znakomite oceny i wysoką sprzedaż, i przygotuje kiedyś całkowicie nową dwuwymiarową odsłonę serii.

Co nabyłem, a czego nie skończyłem lub nawet, hańba, nie uruchomiłem? Dragon Questa XI przeszedłem już na platformie konkurencji, więc zaklepałem swoją kopię tylko po to, by za te pięć czy dziesięć lat, gdy być może znów najdzie mnie ochota na tę niesamowitą przygodę (w dodatku z dodatkową zawartością, której na innych platformach brak), pudełko z kartridżem czekało na mnie w szufladzie. Obok niego swoje miejsce znalazło również Ni No Kuni: Wrath of the White Witch, o którym słyszałem sporo ciepłych słów, a że jestem fanem animacji od studia Ghibli, wypadałoby kiedyś nadrobić tę pozycję. Na AI: The Somnium Files nie wydałem z kolei ani grosza, bo na razie nie jestem na ten tytuł gotowy, ale gdy uznam, że osiągnąłem odpowiedni poziom wtajemniczenia, przekażę na konto Spike Chunsoft pożądaną przez nich kwotę.

Ostatni kwartał roku upłynął mi na zręcznym omijaniu różnych ciekawie wyglądających gier, takich jak Luigi’s Mansion 3 (nie grałem do tej pory w żadną część serii), Wiedźmin 3 (z którym moje drogi, pomimo ukończenia pozostałych gier w cyklu i przeczytania wszystkich książek na ich podstawie, na razie się nie zeszły) czy Ring Fit Adventure (powinienem częściej jeździć na tym cholernym rowerze…). Jednej uniknąć mi się jednak nie udało. Czy Pokemon Sword/Shield mnie zawiodły? Raczej nie, bo nie miałem wobec nich żadnych oczekiwań. Przyznam, że uległem przedpremierowemu negatywizmowi (nie żeby nie było do niego podstaw), jednak okazało się, że te całe nowe Pokemony to… cóż, gra, która mogłaby wiele rzeczy robić lepiej, ale to nadal Pokemony. Szczegółowo rozpisywałem się o tym w „Pamiętnikach z wyprawy po Galar” i recenzjo-wywiadzie z samym (samą?) sobą, więc teraz napiszę tylko tyle – nie żałuję, że zagrałem w najnowsze kieszonkowe stworki, ale żałuję, że wsparłem je swoimi w sumie nie tak ciężko zarobionymi pieniędzmi. Gdybym miał jedno postanowienie noworoczne, na które dostałbym gwarancję spełnienia, oddałbym je Game Freakowi. Podejrzewam, że chciałby się zmienić, ale zwyczajnie nie potrafi.

 

Sent – meh

Podobnie jak w przypadku Akiego, był to mój pierwszy rok ze Switchem. Podobnie jednak jak u Elana, z powodów różnych więcej gier kupowałem, niż ogrywałem. Jednocześnie też, podobnie jak w przypadku obu moich redakcyjnych kolegów, więcej czasu spędziłem na ogrywaniu staroci i pozagierkowych zajęciach niż przy tegorocznych nowościach.

Umówmy się jednak, że nie było to specjalnie trudne. Pierwsze półrocze było tak tragiczne, że nie potrafię nawet przywołać z pamięci jakiejkolwiek interesującej premiery z tego okresu. Może to jednak i lepiej, bo przynajmniej miałem dość czasu na ogranie Breath of the Wild. Tytułu wprawdzie nadal nie skończyłem ze względu na znużenie powtarzalnością, ale przynajmniej dołączyłem do klubu tych fajniejszych dzieci, które zagrały w „grę dekady” (my ass). Podobne odczucia miałem zresztą z innym zaległym tytułem, Pokemon: Let’s Go, Eevee! Pograłem cztery godziny, dałem Pokeballa dziewczynie, która też chciała nim porzucać, popatrzyłem jeszcze ze trzy godziny, po czym stwierdziłem, że to wyjątkowo słaby remake i pozwoliłem jej skończyć przygodę za mnie.

Druga połowa roku wyglądała już jednak lepiej. Wyszedł i Astral Chain, i lekko zapomniane Deamon X Machina, i Fire Emblem, i Dragon Quest XI, i AI: the Somnium Files… Szkoda tylko, że w żaden z tych tytułów ostatecznie nie zagrałem więcej niż w wersje demo, bo najpierw nadal męczyłem Zeldę, a potem uparłem się, by grać w Pokemon Sword/Shield na premierę. Ci, którzy czytali nasze wrażenia, wiedzą już, że zaczyna się fajnie, ale z czasem niestety zamienia się w jedną z najgorszych przygód w serii.

Jeśli jednak odrzucić prywatną perspektywę i spojrzeć na rok 2019 szerzej, to był to całkiem udany okres dla Nintendo. Szczerze mówiąc, nie spodziewałem się, że druga połowa roku będzie tak obfita w premiery, zapowiedzi i rekordy sprzedaży. Martwi mnie tylko, że za tą całą obfitością poszedł wyraźny spadek jakości. Chyba wszyscy się zgodzą, że Luigi Mansion 3, Fire Emblem: Three Houses, Yoshi’s Crafted World, Super Mario Maker 2, The Legend of Zelda: Link’s Awakening czy wspomniane Pokemony nie do końca spełniały pokładane w nich nadzieje. Dochodzi też tutaj kwestia 3DS-a, którego uśmiercono nagle, pozornie pod wpływem kiepskiej sprzedaży portu Mario & Luigi: Bowser’s Inside Story. Jestem tylko ciekaw, na co liczono w Nintendo, biorąc pod uwagę, że oryginał jest tańszy, bez problemu działa na 3DS-ie i wygląda lepiej niż ten „odświeżony” koszmarek. Boli mnie to tym bardziej, że była całkiem spora szansa na late translation Inazumy Eleven Galaxy, której teraz już na pewno się nie doczekamy. Osobny temat stanowi wsparcie third party na Switchu. Szczerze mówiąc, nie liczę ani nie oczekuję unikalnych gier od Ubisoftu czy Bethesdy, ale ostatnio nawet w kwestii portów widać mały regres. Gdzie jest mój Fallout: New Vegas, gdzie Valkyria Chronicles 3, gdzie pudełkowe wydanie Story of Seasons: Friends of Mineral Town i trylogii Devil May Cry? Cóż, przynajmniej Obsidian dostarczy nam Pillars of Eternity II i Outer Worlds

Na przyszły rok życzyłbym więc sobie trzech rzeczy. Po pierwsze tych kilku ostatnich portów gier z Wii U, których nam brakuje, a które zapełniłyby pierwsze półrocze posuchy. Po drugie więcej zaangażowania ze strony Nintendo i studiów third party, by gry były na czas i włożono w nie więcej serca (patrzę na ciebie, Level-5). Po trzecie wreszcie czasu i zapału, by wygrzebać się z rosnącego backlogu gierek…

 

Hallkyon – sprzedał Switcha, teraz w sumie nie żałuje jakoś tak *bardzo*

Moje pierwsze miesiące 2019 roku należały do – a jakże – Etrian Odyssey Nexus, przy którym, podobnie jak Elan, przesiedziałem dziesiątki godzin, a i tak nadal nie udało mi się go ukończyć. Z rytmu wybiły mnie nieco rosnący poziom trudności (noob alert) oraz kolejny, cierpliwie czekający na swoją kolej tytuł, Shin Megami Tensei: Strange Journey Redux. Nie jest to może tegoroczna premiera, jednak stanowi dobrą reprezentację mojego problemu z handheldem-seniorem Nintendo – śmiesznie duże zaległości. Na półce czekają już Radiant Historia i Persona Q2, a na celowniku mnóstwo innych produkcji, w tym od samego Nintenko, o które z jakiegoś powodu jeszcze nigdy się nie otarłem (Mario & Luigi? I don’t know her…).

Wspomniana sytuacja była jednym z czynników, które „pomogły” mi w podjęciu decyzji o… sprzedaży Switcha. Innym był fakt, że jeszcze do niedawna swoją uwagę musiałem dzielić pomiędzy 4 konsole (nie liczę Gamecube’a, na którym jakoś nie mam już ochoty grać, a stary, poczciwy Xbox niestety wyzionął ducha [*]). W grudniu ubiegłego roku – pod choinkę, że tak powiem – sprawiłem sobie… Playstation 2 (pierwsze PS2 w życiu!). Powiedzieć, że był to zakup udany, byłoby sporym umniejszeniem, ale z racji, że jesteśmy na portalu o Łintenko, nie będę zbytnio nad nim się rozwodził. Poza tym kto chciałby dziś czytać o PS2?

Prawda jest taka, że w tym roku wdałem się w dość bliski romans z Microsoftem. Dzięki Game Passowi (za którego notabene jeszcze ani razu nie zapłaciłem pełnej ceny, a jakimś cudem mam go prawie cały czas) ograłem mnóstwo lepszych tudzież gorszych tytułów. Jedną z owych gier jest Dead By Daylight. Wybór nieprzypadkowy, gdyż:

1. to pierwszy tytuł od „nie pamiętam kiedy”, przy którym spędziłem setki godzin (połowa w lobby, but hey…),

2. od kilku miesięcy możecie ogrywać go na Switchu.

DBD nie jest pod żadnym względem grą idealną – ba, jej problemy można by wyliczać godzinami (tych dokuczających wersji switchowej w ogóle nie znam, ale zgaduję, że jest ich jeszcze więcej) – jednak ma swój urok. Z pozoru prosta i schematyczna popierdółka multiplayer, a do dziś potrafi zaskoczyć mnie swoimi złożonymi mechanizmami (czyt. mimo setek godzin spędzonych w grze, nadal konsekwentnie dostaję po mordzie). Dodajmy do tego zacną ekipę czarnych charakterów, w tym kilku doskonale znanych łotrów z popularnych horrorów (udajmy, że Stranger Things jest horrorem, ok?), i dostajemy wciągającego jak bagno multika. A skoro już poruszyliśmy temat Microsoftu, żebyście mi czasem nie przespali Ori and the Blind Forest i Cuphead! Obie produkcje trafiły w tym roku na Switcha i nie wyobrażam sobie, by jakikolwiek sympatyk platformówek mógł przejść obok nich obojętnie.

Decydując się na sprzedaż swojego Swołocz, wziąłem pod uwagę również nasilające się plotki o nadchodzącej wersji „slim”. Tu nie trzeba zresztą było sugerować się żadnymi przeciekami od „ludzi z branży” – zapowiedź Switcha Lite była naturalnym ruchem ze strony Nintendo, którego po prostu należało się spodziewać. I muszę powiedzieć, że bardzo podoba mi się nowy model. Niewiele brakowało i już pewnie miałbym go przy sobie, jednak rozbieżność cenowa pomiędzy standardową wersją a chudzielcem jest na ten moment zbyt mała, bym potrafił odpowiedzieć sobie na pytanie „co lepsze”. Co prawda ze swojego pierwszego Switcha korzystałem głównie w trybie handheldowym, jednak możliwość przerzucenia gry na ekran telewizora jest naprawdę fajnym smaczkiem, za który (chyba) warto te parę złotych dopłacić. Jak na razie plan jest taki, by w przyszłym roku uważnie przyglądać się rozwojowi cen Lite’a, wyciskając w międzyczasie ostatnie soki z 3DS-a.

Choć zdecydowaną większość tego roku spędziłem jako obserwator, muszę przyznać, że 2019 był całkiem solidny dla Switcha. Platynowi znów puścili oczko do Nintendowców, ujawniając Astral Chain. Samo Ninny zaproponowało Luigi’s Mansion 3 („dwójka” ciągle tkwi w moim 3DS-owym backlogu), Fire Emblem: Three Houses oraz sympatyczny remake The Legend of Zelda: Link’s Awakening. Z każdą z tych gier chętnie kiedyś się zapoznam, jednak żadna z nich nie będzie spędzać mi snu z powiek. Był też Super Mario Maker 2, ale chyba nie zdążyłem się za nim wystarczająco natęsknić.

Ten rok zakończę, grając w Wiedźmina 3 (kolejny tytuł third-party, który możecie ograć na Switchu – co za czasy!). No… i tak to właśnie było w 2019. Szczęśliwego Nowego Roku!

 

Clavius – zadowolony z życia i Switcha

Rok 2019 kończy się, a co za tym idzie, nadchodzi czas podsumowań. Dla mnie był to bardzo dobry rok zarówno jeśli chodzi o życie w realu, jak i o gry. Na początku trzeba jednak wspomnieć o smutnej rzeczy, jaką jest śmierć Nintendo 3DS-a – na tę konsolę nie wyszedł żaden interesujący mnie tytuł. Nie jestem nawet pewien, czy jakakolwiek większa gra wyszła na ten sprzęt. Do tego jeszcze Wielkie N odwołało produkcję części gier na tą konsolę (przenosząc je pewnie na Switcha). Widać trzeba już postawić ołtarzyk dla serii 3DS.

Jeśli chodzi o konsolę Nintendo Switch, to był to świetny rok. W końcu otrzymałem zadowalającą mnie liczbę gier w przeciągu jednego roku. Z jednej strony świetna część serii Fire Emblem z fajnymi postaciami, dobrze rozwiniętym systemem „kontaktów międzyludzkich”, interesującą walką i fabułą. Z drugiej otrzymaliśmy absolutnie fantastyczny port najlepszej części serii Dragon Quest. Odsłona oznaczona numerem XI na Nintendo Switch została bardzo starannie przygotowana i wzbogacona o dodatkową zawartość w porównaniu do wydań na inne konsole. Jako fan RPG-ów byłem bardzo zadowolony z ilości gier tego gatunku, która nawiedziła Pstryka – Cat Quest II, Pillars of Eternity, Wiedźmin 3, Neverwinter Nights, Dragon’s Dogma, Digimony, erpegi od Bioware, pierwsza trylogia Dragon Quest. Oprócz tego wyszło dużo gier z innych gatunków, więc każdy spokojnie mógł znaleźć coś dla siebie.

Mam nadzieję, że kolejny rok również przyniesie mi dużo gier fabularnych, jak również innych, ciekawych tytułów. I tego życzę również wam.

PS. Nie wspomniałem o Pokemonach i nie zamierzam o nich nic pisać, bo było to najgorzej wydane 50 funtów w tym roku.

 

Miltek – Nintendo nie potrafi w plan wydawniczy, aaa, nie mam czasu!

Oj miodnie Nintendo kończy tę dekadę. Można by pokusić się o stwierdzenie, że 2019 być może jest lepszym rokiem dla posiadaczy „pstryczka” niż (uważany przez wielu za idealny) 2017 rok z Linkiem oraz Mario na czele. Nie obeszło się również bez mniejszych czy większych zgrzytów – żeby w tyłkach nam się niepotrzebnie nie poprzewracało… A zatem zapraszam na kompletnie nieobiektywne, tandetne, Miltkowe podsumowanie roku!

Zacznijmy może od gier. Mimo braku ekskluzywnych tytułów segmentu AAA, śmiało mogę stwierdzić, że był to udany rok… i to jak! Wiele starych marek dostało wyczekiwane kontynuacje, a i znalazło się miejsce na nowe IP. Fire Emblem: Three Houses (potocznie zwane „Trzema Domkami”) pochłonęło najwięcej mojego wolnego czasu. Gra, mimo że nieidealna, wciąga jak diabli – oszałamiając gracza zarówno genialną oprawą dźwiękową, jak i charakteryzacją naszych podopiecznych. Ukończyłem trzy ścieżki, jeszcze jedna przede mną, a tu już ponad 150 godzin na liczniku. Jak dla mnie zdecydowanie gra roku, polecam każdemu.

Idąc dalej, chłopaki (i panie) z Platinum Games znów dostarczyli nam Astral Chaina. Na pochwałę zdecydowanie zasługiwał nietuzinkowy system walki oraz stylistyka, jednak zabrakło mi tutaj czegoś, co miała Bayonetta czy Nier: Automata: nieprzewidywalnej fabuły. Troszkę się zawiodłem, ale co mi tam, nadal bardzo przyjemny slasher z elementami detektywistycznymi. Zostając przy detektywach… może to nie jest najlepsze miejsce, ale warto wspomnieć o kinówce Detektyw Pikachu. Możecie mówić co chcecie, ale jak dla to takie małe spełnienie marzeń – zobaczyć Poksy na dużym ekranie z budżetem większym niż niejeden hollywoodzki film. I wiecie co? Podobał mi się i to jak! Żeby każda „egranizacja” była tak dobra. Z drugiej strony, trochę głupio było siedzieć w kinie, będąc otoczonym przez osoby młodsze przynajmniej o dekadę, ale nie żałuję. Podczas seansu jarałem się chyba bardziej od dzieciaków siedzących obok – wyłapując smaczki zostawione przez twórców dla „prafdziwych” fanów serii.

Szkoda tylko, że długo wyczekiwane Pokemon Sword/Shield nie dorównały swojemu kinowemu odpowiednikowi. Od dwóch lat Game Freak karmił nas obietnicą ogromnej nowej odsłony kieszonkostworków na konsole domowe, a wyszło jak? W sumie jak zawsze: „znośnie, tragedii nie było”. Widać Game Freak nie odnalazł się jeszcze w tworzeniu gier HD po przesiadce z 3DS-a. Gra i tak sprzeda się fenomenalnie, bo to Poksy, więc „I tak kupią!”. A wiecie co nie zawiodło? Luigi’s Mansion 3… oj taaaak. Mój drugi faworyt tego roku. Next Level games wzięli to, co najlepsze z pierwszej oraz drugiej części, tworząc wymarzony sequel dla fanów serii (tj. Miltka). Śmiem twierdzić, że jest to aktualnie najlepiej wyglądająca gra na „pstryka”. Twórcy musieli użyć chyba jakiejś czarnej magii – złożyli w ofierze szatanowi stos 2DS-ów czy cuś. Ta gra nie ma prawa tak wyglądać, czy to w docku, czy handheldzie. Miejscami wydaje się, że oglądamy animowany film Pixara, a nie gramy w grę na dość mało wydajnym sprzęcie. Przez przeszło 20 godzin zabawy banan nie schodził mi z twarzy. Aaagrh! Jak nie graliście to won do sklepu! (albo eshopu). Cud, miód i orzeszki.

Swoją listę kończę dość nietypowo, bo Dragon Questem XI S. Nie jestem fanem jRPG, turowy system walki nudzi mnie, nie wiem „z czym to się je”, odstraszają archaizmy, a soundtrack woła o pomstę do nieba (moje uszy nadal krwawią). Ale cholera jasna… jak ta gra wciąga. Mimo braku wolnego czasu spędziłem w Erdrei ponad 60 godzin, a wiem, że jeszcze drugie tyle przede mną. Nie wiem, czy to zasługa świetnie napisanych postaci, czy zróżnicowanego, pięknego świata, ale nie potrafię się oderwać. Taka opinia – w sumie od hejtera jRPG’ów – jest w sumie najlepszą możliwą pochwałą. Niestety, czas nie jest z gumy i nie starczyło mi go na ogranie innych tegorocznych tytułów. Daemon x Machina, Super Mario Maker 2, The Legend of Zelda: Link’s Awakening oraz Spyro Reignited Trilogy wciąż czekają na swoją kolej. To chyba najlepiej pokazuje, jak udanym rokiem był 2019, gdzie dobrych gier jest na tyle dużo, że brakuje czasu na ogranie ich wszystkich…

Jest to dobre miejsce na napomknięcie o największym mankamencie tego roku dla mnie. NINTENDO NIE POTRAFI W PLAN WYDAWNICZY. Cholera jasna, jak tak można!? W tym roku naprawdę mieliśmy sporo gier first oraz third party, a Nintendo – jak to Nintendo – nie wypuściło w pierwszym półroczu praktycznie nic, bombardując nas premierami w trzecim i czwartym kwartale. Pewnie nie zabrakłoby mi czasu na ogranie „innych zacnych tytułów”, gdyby premiery rozplanowane były na cały rok. Przyjrzyjmy się, co dostaliśmy w okresie styczeń-czerwiec: NSMBU Deluxe (styczeń), Yoshi’s Crafted World (marzec) i w sumie tyle z większych tytułów. Tak się nie godzi, panie Nintendo (czy kto tam odpowiedzialny za rozplanowanie dat premier). Potem takie Miltki z całego świata zalegają z backlogiem przez pana niekompetencje… Foch z przytupem i melodyjką!

Na pochwałę nie zasługuje również sposób, w jaki Nintendo pożegnało się z 3DS-em, a może raczej – nie pożegnało się. Premiery nowych gier można policzyć na palcach jednej ręki, a mimo to „wielkie N” nadal oficjalnie nie pożegnało się z mydelniczką. Przydałoby się jakieś huczne zakończenie przygody ze sprzętem, który jest z nami już prawie dekadę… Choć z drugiej strony Switch Lite wydaje się świetnym (albo nieświetnym) następcą tego handhelda. Wielu moich znajomych, którzy byli przeciwni Switchowi – a bo to mało przenośny, a to że nie grają stacjonarnie, a to że za drogi – kupiło „pstryka lite”. Mi osobiście samo urządzonko mało się spodobało: wersje kolorystyczne nie wpadają w moje gusta, ramka wokół wyświetlacza wydaje się jeszcze większa, a problem dryfujących Joy-Conów nie został naprawiony – gdzie w takim Switchu wystarczy wymienić pojedynczy Joy-Con, tak w przypadku mniejszej wersji urządzenia jesteśmy skazani na rozbiórkę całego sprzętu (lub wymianę gwarancyjną). Mam nadzieję, że pojawi się rewizja, która rozwiąże ten problem.

Zatem omówiłem moje największe pozytywne i negatywne zaskoczenia tego roku, więc pora spojrzeć w (niedaleką) przyszłość. Już w 2019 przyszły rok zapowiada się rewelacyjnie. Z potwierdzonych premier wiemy o Tokyo Mirage Sessions, No More Heroes 3, Animal Crossing: New Horizons, a plotki mówią nawet o rychłej premierze The Legend of Zelda: Breath of the Wild 2 zapowiedzianej na tegorocznym E3. Będzie się działo! Nintendo nie zwalnia, a wręcz przyspiesza. Jaram się!

PS. Śni mi się po nocach Mario Strikers Switch od Next Level Games. EA nie popisuje się portami FIFY, a taki nintendowski odpowiednik, na genialnym silniku Luigi’s Mansion 3, byłby spełnieniem moich marzeń. Mikołaju/Dziadku Mrozie – wiecie do robić! A, i nie zapomnijcie o Switchu Pro/XL, dejta mie to juższszsz…

8 komentarzy

  1. Jak juz wspominalem w jednym z poprzednich newsow, moim zdaniem rok 2019 byl bardzo udany. Pierwsze polowy kazdego roku sa w wykonaniu Nintendo przecietne i raczej trzeba sie do tego przyzwyczaic. 2020 poki co wyglada dla mnie slabo, Tokyo Mirrage delikatnie mowiac nie jest najbardziej wyczekieanym przeze mnie portem z Wii U, a AC to tez nie moja bajka, czekam za to na Xenoblade DE, ale premiera pewnie najwczesniej w czerwcu. Zwykle Nintendo robi Directa w styczniu lub lutym, wiec mam nadzieje na kilka porzadnych zapowiedzi. Wszystkiego dobrego w Nowym Roku!

Dodaj komentarz