Ja też miałem 3DS-a

...czyli kolejne wspominki nintendowego entuzjasty

Grinch: 3DS-a nie będzie

25 grudnia, 2011. Tuptając ochoczo po śliskich jak diabli schodach, mały Hallkyon pędzi do salonu, by rozpakować gwiazdkowe prezenty. To dobry rok dla młodego Halka: w szkole zbiera same dobre stopnie, (ku własnemu zdziwieniu) zostaje Mistrzem Geografii i cieszy się nienaganną opinią wśród grona pedagogicznego. Nie sprawia większych problemów wychowawczych i pamięta, by w każdą sobotę dokładnie wysprzątać swój pokój. Oczekiwania wobec tegorocznych prezentów są więc wysokie. Unoszący się w powietrzu zapach choinki z każdym krokiem przybiera na sile, co dodatkowo podsyca oczekiwania młodzieńca. W końcu nadchodzi wiekopomny moment. Mały Halk zagląda pod choinkę i… przypomina sobie, że: 1. wcale nie jest już taki mały, 2. nikt od lat nie podarował mu żadnego prezentu gwiazdkowego, 3. tego Łintenko DS 3 to przecież sam sobie zamówił; po prostu nie dotarł na czas.

 

Jest kosmos

3DS to pierwsza (i jak dotąd jedyna) konsola, na której zakup zdecydowałem się w tak krótkim czasie po premierze. Warunki do nabycia nowego sprzętu Nintendo były jednak zbyt korzystne, by nie oprzeć się pokusie. Drastyczna obniżka ceny, entuzjastycznie przyjęte Super Mario 3D Land oraz absurdalnie dobrze zapowiadający się Resident Evil: Revelations sprawiły, że 3DS w kolorze Cosmo Black (to ten, w którym konsola przypominała nagrobek) wpadł w moje ręce już kilka miesięcy po premierze. Zakładam, że nie bez znaczenia był w tym wszystkim fakt, że poprzednią generację spędziłem, grając na PSP; ominęła mnie więc potężna biblioteka Nintendo DS, którego nie nabyłem tylko i wyłącznie przez presję rówieśniczą. Tym razem byłem jednak nieco mądrzejszy: wiedziałem dokładnie, czego chcę, i nie mogłem sobie odpuścić tego nowego Łintenko.

 

Pamiętam, że od strony wizualnej klasyczny 3DS robił ogromne wrażenie. Wyglądał elegancko i… tak jakby… bardziej „premium” od standardowego kawałka plastiku z logiem Nintendo. No ale jak to z ładnymi błyskotkami bywa, konsola szybko zaczęła łapać “paluchy”, co zaczęło doprowadzać mnie do szału (powiedzcie, że też tak macie, proszę). Był to zresztą jeden z czynników, które przesądziły o przesiadce na model XL (matowe obudowy ponad wszystko!). Po wyciągnięciu konsoli z pudełka i szybkiej konfiguracji przyszedł czas na sprawdzenie funkcji 3D. „Zadziała? Nie zadziała? Zobaczę? Nie zobaczę?”. No i zobaczyłem. Było „wow”, było Mario 3D Land, i… to w zasadzie tyle, bo efektu 3D nie włączyłem nigdy więcej. Dalej był 3DS XL, kilkuletnia przerwa, na której skorzystało Wii U (śpij słodko, aniołku [*]), New 3DS XL, a skończyło się na 2DS-ie, którego z przyjemnością użytkuję po dziś dzień. Jeśli jakimś cudem jeszcze nigdy nie miałeś styczności z 3DS-em, a chciałbyś za nieduże pieniążki zagrać w Mario, Zeldę czy inne łintenkowe dziwactwa, zainwestuj w 2DS-a: jest tani, wytrzymały i bardzo wygodny. Sprawdzi się również jako podpórka pod drzwi.

 

 

To może ja o grach coś powiem

Jeśli się nie mylę (a nie chcąc się chwalić, mylę się bardzo rzadko), Super Mario 3D Land, Dead or Alive: Dimensions i Resident Evil: Revelations były moimi pierwszymi trzema grami na 3DS-a. Jako że każda z nich jest przynajmniej bardzo dobra, początek mojej przygody z konsolą można uznać za naprawdę udany. To, czym najbardziej imponowały mi (przynajmniej na początku) tytuły wydawane na sri-de-su, była ich „konsolowa” klasa. Z wcześniej wydanych handheldów jedynie PSP zbliżyło się do podobnej jakości, na przykład w grach z serii Grand Theft Auto. Nie oferowało ono jednak niczego na tym samym poziomie, co DoA: Dimensions czy nowy Resident. Z czasem tytułów podobnego kalibru zaczęło ubywać, a ja (trochę z braku laku) zacząłem interesować się tymi mniej znanymi produkcjami. Otworzyłem się na jRPG, maczając paluszki w serii Shin Megami Tensei (cały czas nadrabiam, nie bijcie), przemierzałem kolejne piętra labiryntów w Etrian Odyssey i pielęgnowałem swojego wewnętrznego stratega w Fire Emblem. Żeby nie było zbyt kolorowo, było też kilka tytułów, od których się odbiłem. Mam tu na myśli przede wszystkim serię Monster Hunter, do której już chyba nigdy się nie przekonam (oh wait, Stories było całkiem przyjemne; udało mi się nawet skończyć, ale to jednak nieco inna bajka).

 

Można by powiedzieć, że pomimo 10 lat na karku (nie moim; ja mam trochę więcej) cały czas mam niewyrównane rachunki z 3DS-em i założę się, że wielu z was ma podobnie odczucia. Biblioteka gier wydanych na trójwymiarową kieszonsolkę Dużego N jest gigantyczna, a takie tytuły jak Radiant Historia: Perfect Chronology czy cała seria Etrian Odyssey przekonały mnie, że nie warto skreślać tych nieco bardziej anonimowych produkcji bez elfa w zielonej czapce czy włoskiego Tadeusza Norka na okładce. Zresztą co ja gadam – ominęła mnie cała masa heavy-hitterów od samego Nintendo! Luigi’s Mansion 2, cała seria Mario & Luigi, Pokemony, Metroid Prime: Federation Force (żartuję – ale w Samus Returns to bym zagrał). Wygląda więc na to, że przede mną i moim 3DS-em jeszcze długie lata grania (pod warunkiem, że konsola nie padnie, blokując mi tym samym dostęp do większości gier z mojej łintenkowej kolekcji [w tym Etrianów, a tego chyba bym nie przeżył]).

No i fajnie.

 

Moje Top 10:

1. Etrian Odyssey 2 Untold: The Fafnir Knight

2. Mario Kart 7

3. Radiant Historia: Perfect Chronology

4. The Legend of Zelda: Ocarina of Time 3D

5. Fire Emblem Echoes: Shadows of Valentia

6. Zero Escape: Virtue’s Last Reward

7. Resident Evil Revelations

8. Phoenix Wright: Ace Attorney Trilogy

9. Dead or Alive: Dimensions

10. Super Mario 3D Land

 

Specjalne wyróżnienie:

Pozostałe gry z serii Etrian Odyssey (cium, cium, kocham cię ATLUS <3)

4 komentarze

Dodaj komentarz