Nostalgia to dziwne uczucie. Potrafi nawet negatywne wydarzenia przepuścić przez różowe okulary, aż na usta cisną się słowa: „kiedyś to było!” A teraz? Teraz to nie ma. Jest tylko syf, kiła i mogiła. W nostalgiczną nutę uderza Joesh Picknell, twórca The Edge of Allegoria. I robi to tak mocno, że gracz czuje się, jakby dostał obuchem retro prosto w twarz. Wystarczy spojrzeć na screeny z gry, by każdy prehistoryczny dziad gamingowy stwierdził, że rozrusznik serca to już sprzęt zbędny, bo narząd od natłoku wspomnień, sam zaczął poprawnie pracować. Ale czy The Edge of Allegoria ma do zaoferowania coś więcej niż tylko granie na emocjach nostalgii?
Retro-ból
The Edge of Allegoria to turowe RPG, inspirowane klasykami z Game Boya, takimi jak Final Fantasy Adventure, Pokémon Red/Blue czy Shining Soul. W grze wcielamy się w przeciętniaka Joego, którego męczy kryzys wieku średniego. Znużony monotonią życia i stawem, w którym od dawna nie pływa żadna ryba, postanawia zrobić ekscentryczny krok i wyruszyć w podróż po Allegorii.

A ta kraina, cóż, nie jest gościnna w najmniejszym stopniu. I nie chodzi tu tylko o krwiożercze potwory, które za wszelką cenę będą próbowały ukatrupić naszego bohatera. Oj nie! Walka to zaledwie jedna z dróg, by zranić Joego. Równie dotkliwy okazuje się wszechobecny czarny humor, cięte riposty i nihilistyczne podejście do losu przeciętniaka. Wystarczy opuścić swoją bezpieczną przystań, by zostać zbesztanym przez sąsiadkę. A wulgarność zdaje się czaić w każdym zakamarku tej krainy. Nasz biedak nie dość, że musi zmagać się z fizycznym bólem, to jeszcze jego psychika jest nieustannie wystawiana na próbę. I jak w takich warunkach ratować świat?
Twardy zwierz
Niemniej jednak, jak na zwykłego szaraczka, Joe ma w sobie zaskakująco dużo determinacji, by przeć do przodu. Czy to kryzys wieku średniego daje mu tę siłę? Być może. Na szczęście chłopina może odreagować w walce i roztrzaskać parę łbów. Starcia polegają na wymianie ciosów z przeciwnikiem, przy czym możemy leczyć własne zdrowie albo nakładać na rywala rozmaite statusy utrudniające mu zadawanie obrażeń. Słowem, klasyka gatunku z tamtych czasów.
Tym, co wyróżnia The Edge of Allegoria, jest system Mastery. Korzystając z broni lub elementów ekwipunku, stopniowo napełniamy ich pasek Mastery. Po osiągnięciu 100% odblokowujemy przypisaną do nich zdolność, na przykład specjalny atak danej broni, która pozostaje dostępna nawet po zmianie wyposażenia. Dzięki temu każdy nowy przedmiot, który znajdziemy, pozwala jeszcze bardziej rozwijać naszą postać. Oczywiście w grze nie zabrakło również klasycznego zdobywania poziomów i podnoszenia statystyk.

Oprawa audiowizualna to retro pełną gębą. Wizualnie gra łudząco przypomina kieszonkowe stworki z GameBoya, utrzymana w charakterystycznej, monochromatycznej zielonej tonacji. Niektóre elementy graficzne wyglądają niemal jak żywcem wyjęte z przygód Pikachu i spółki. Na szczęście w grze nie uświadczymy Pokemonów. Dizajn napotkanych stworów jest bliższy temu, co znamy z naszego świata i różnych mitologii. Mamy zwierzaki jak szczury, króliki i łosie, a także bardziej egzotyczne przypadki, jak smoki, Yeti czy inne czupakabry.
Również dźwięki towarzyszące naszej podróży mają ten nostalgiczny sznyt z klasyków znanych z handheldów. Najbardziej zapadają w pamięć kawałki związane z bossami, są dynamiczne i podkreślają rozmach wydarzenia. Interesującym zabiegiem jest także to, że gdy postać zostaje obciążona statusem, muzyka płynnie przechodzi w zremiksowaną wersję. Z kolei podczas eksploracji słuchamy spokojniejszych melodii, które niestety przy dłuższej grze mogą sprawiać wrażenie monotonnych.
Czasem słońce, czasem deszcz
Ogólnie gra jest dopracowana i potrafi dać sporo frajdy, szczególnie jeśli miało się wcześniej styczność z podobnymi produkcjami w czasach, gdy były one nowością. Początek jest ciekawy, a końcowe segmenty również dostarczają satysfakcji, jednak środkowa część rozgrywki sprawia wrażenie rozwleczonej i miejscami nużącej.
W dużej mierze powielane są schematy znane z pierwszych etapów, które zamiast ewoluować, zostają jedynie rozbudowane. Przykładowo, w pierwszym lochu musimy przełączyć kilka dźwigni, by dotrzeć do bossa. Ten sam mechanizm powtarza się w kolejnych legowiskach, z tą różnicą, że liczba przełączników rośnie, a ich rozmieszczenie zmusza nas do biegania od jednego końca mapy do drugiego. Jednak pod koniec The Edge of Allegoria zrywa trochę z tą schematycznością i robi się ciekawiej.

Historia jest prosta. Klasyczna walka dobra ze złem, która ani nie zaskakuje oryginalnością, ani nie zapada na długo w pamięć. Zupełnie inaczej prezentują się jednak wątki poboczne: pełne humoru, emocji i nierzadko zaskakujących rozwiązań. To właśnie one nadają grze wyjątkowego uroku. Szkoda tylko, że główna fabuła nie została poprowadzona w podobnym tonie. Zdarza się też, że łatwo się zgubić. Gra nie zawsze jasno komunikuje, dokąd należy się udać. W takich momentach pozostaje analizowanie mapy, a gdy w końcu trafimy do niezbadanej lokacji, często okazuje się, że jest ona zablokowana i trzeba samemu domyślić się, co zrobić, aby ją odblokować.
Polaryzującym elementem gry jest humor, który potrafi być wulgarny, ostry i mocno przesiąknięty sarkazmem. Sporo żartów opiera się na tematyce seksu czy używek, nie brakuje też nawiązań do popkultury. Z jednej strony potrafią one naprawdę rozbawić, z drugiej jednak zdarzają się gagi, przy których można tylko pokręcić głową z zażenowaniem. Problemem bywa również to, że niektóre motywy są eksploatowane do przesady — przez co zamiast bawić, zaczynają nużyć.
Grę do recenzji dostarczył PR Hound.
The Edge of Allegoria to nostalgiczna bomba z kontrowersyjnym humorem, choć miejscami może nużyć. Gra jest dopracowana, ale nie wszystko zostało wyważone na tyle, by uniknąć uczucia przesycenia.
Plusy:
- humor
- retro stylistyka
Minusy:
- momentami wkradająca się nuda
- schematyczność
- żarty nie zawsze trafione


Gdyby nie te rozciągane na siłe lochy, to brzmi nawet jak ciekawy pomysł na grę