Proszę Państwa, oto Miś…

Bearnard to gra stworzona przez Michała Wiklińskiego, wydana na Nintendo Switch przez Untold Tales. Jest to interesujący miks paru różnych gatunków gier, które – mogłoby się wydawać – nie do końca będą ze sobą współpracować. Mamy tu elementy gry platformowej, turowe potyczki z przeciwnikami, trochę strategii, planowania oraz zarządzania ekwipunkiem.
Nasz tytułowy bohater, Bearnard, to miś obudzony zbyt wczesnym rankiem i niejako zmuszony do udania się na przygodę, na którą nie do końca ma ochotę. Musi odnaleźć i wspomóc swojego ojca, który wyruszył na wyprawę nieco wcześniej. Przed nami 27 poziomów podzielonych na 5 różnych obszarów.
Miś nie wyspał się nam dziś…

Gameplayowo jest to ciekawy miks różnych połączeń. Plansze pokonujemy w dość standardowym, plafromowo-zręcznościowym stylu. Skaczemy po platformach, omijamy przeszkody, szukamy poukrywanych na planszach skarbów i sekretów.
Rozgrywka zmienia się jednak w momencie, gdy natrafimy na przeciwników. Wtedy gra przechodzi w tryb turowy, a naszym celem jest pokonanie przeciwników. Pomocą służy nam nasz niezawodny łuk, a dodatkowe umiejętności i efekty zapewnią nam karty: znajdywane tu i tam albo kupione za ciężko zebrane monety. Można je podzielić na kilka różnych rodzajów: zadające większe obrażenia, obrażenia od żywiołów, rykoszetujące, leczące, dodające pancerz, regenerację, będące różnego rodzaju pułapkami, wabikami. Jest nawet teleport pozwalający przenieść się tam, gdzie upadła strzała. Ogółem w grze można znaleźć blisko 70 rodzajów kart. By nie było zbyt łatwo, przy sobie możemy mieć maksymalnie 8 kart. Oznacza to, że bardzo szybko zaczniemy się zastanawiać i analizować, w jakie karty się wyposażyć, aby poradzić sobie z nadchodzącymi przeciwnościami.
Miś wyrusza na przygodę…

Pokonani przeciwnicy zostawiają po sobie często trochę monet, karty oraz oczywiście doświadczenie. Po zdobyciu poziomu możemy wybrać jedną z trzech proponowanych umiejętności, które pozwolą nam łatwiej radzić sobie w dalszej części przygód.
Cel na każdej z plansz jest taki sam: dotrzeć do wyjścia, a po drodze, jeśli najdzie nas ochota, to także znaleźć ukryte zwoje oraz artefakty. Po dotarciu do wyjścia zostanie nam wyświetlone krótkie podsumowanie tego, jak nam na danej planszy poszło, i jeśli chcemy wrócić i poszukać brakujących rzeczy, to nic nie stoi nam na przeszkodzie. I tu drobna uwaga: do ukończonych poziomów nie da się już cofnąć, więc warto się zastanowić, czy na pewno już teraz chcemy udać się do kolejnego etapu, jeśli nie wszystko w obecnym odkryliśmy.

Nie chce ruszać? Jaka szkoda…
Ja sam przy Bearnardzie miałem praktycznie pełną karuzelę emocji. Początkowo poczułem się trochę sfrustrowany turowym systemem walki, bo go najzwyczajniej w świecie nie załapałem od razu i pierwszych dwóch „ruchomych” przeciwników dość boleśnie mnie zlało. Potem, jak już zrozumiałem, jak to działa, jakie karty są bardziej przydatne, a jakie można bez większego żalu sprzedawać, co zawsze należy kupić itd., to bawiłem się przez dłuższą chwilę naprawdę świetnie. Walki stanowiły ciekawe wyzwania – były wymagające, ale nadal dało się je przejść nawet wtedy, gdy nie byłem optymalnie przygotowywany. I to uczucie towarzyszyło mi przez kilka kolejnych godzin.
Tu muszę wspomnieć, że Bearnard to gra na okokoło 10-13 godzin w pierwszym przejściu. Może odrobinę więcej, gdy spróbujemy zebrać wszystkie zwoje, odszukać ukryte pomieszczenia, wykonać wszystkie wyzwania specjalne, otworzyć wszystkie skrzynie i znaleźć wszystkie artefakty.

Pod koniec odczułem niestety pewnego rodzaju „zmęczenie materiału” Gdy po ukończeniu poziomu okazywało się, że to jeszcze nie koniec i czeka mnie jeszcze kolejny poziom, czasami odkładałem grę na kolejny dzień. Trwało to jednak tylko przez chwilę i w momencie, gdy już w końcu ukończyłem grę, pomyślałem „ale jak to już? Ja chcę jeszcze trochę”. Co by jasno wskazywało, że warto sobie grę dawkować, by nie przesadzić z długością sesji.

Grę do recenzji dostarczyło Wire Tap Media.
Mam co do Bearnarda trochę mieszane uczucia. Nie ma co się oszukiwać, że przez większość czasu bawiłem się naprawdę przednio i chciałem przeć do przodu, by zobaczyć, co tam jeszcze w zanadrzu autor dla nas przygotował. Miałem jednak parę takich chwil, gdzie w głowie pojawiała się myśl „niech to już będzie ostatnia plansza". Turowy system walki i karty zapewniające nam różnorakie moce i efekty stanowiły ciekawe wyzwanie dla szarych komórek, bo trzeba było się zastanowić kogo, w jakiej kolejności i czym atakować, aby przetrwać koleje starcie i odnieść jak najmniej ran.
Plusy:
- ciekawe połączenie gry platformowej z turowymi walkami i grą karcianą
- syndrom „jeszcze jednej planszy"
- jest humor i nawet czasem człowiek się uśmiechnie
- produkt polski xD
Minusy:
- syndrom „jeszcze jednej planszy"
- momentami nieco się dłużyła
- backtracking po karty zostawione „na później"