Nasze ulubione Pokémonowe spin-offy

Bo nie samą główną serią fan Pokémonów żyje

Seria Pokémon to nie tylko główne odsłony. Przez prawie 30 lat dostaliśmy szereg spin-offów, nie tylko na konsole, ale także platformy mobilne. Przedstawiamy te, które najbardziej przypadły nam do gustu.

Pokémon Conquest

Platforma: Nintendo DS

Rolnik: Jedna z dziwniejszych kolaboracji, ale trudno tutaj się dziwić, jeżeli dyrektor jednej firmy był fanem kieszonkowych stworków, a drugi sympatykiem cyklu Nobunaga’s Ambition. O ile sagę Pokémon z pewnością znacie, tak druga wymieniona może być trochę egzotyczna dla niektórych czytelników. Nobunaga’s Ambition jest serią turowych gier symulacyjnych RPG, które są związane z wątkiem zjednoczenia Japonii w okresie sengoku. Podczas kampanii gracz jest odpowiedzialny za zarządzanie infrastrukturą i ludnością miasta, budowę armii i toczenie walk oraz dyplomację. Trzeba przyznać, że połączenie tak ambitnego cyklu z bądź co bądź lekką serią, jaką jest Pokémon, wydaje się iście karkołomnym zadaniem. Żeby połączyć tak odmienne światy, twórcy postawili na wykreowanie nowych realiów, które były odmienne dla obu cyklów, ale dzięki temu łatwiej było uzasadnić mariaż obu marek.

Zamiast połączyć oba światy bezpośrednio z obu marek – ponieważ są to dwa różne odmienne byty i takie scalenie nie działałoby zbyt dobrze – postawiliśmy na element fantasty. Wykreowaliśmy nowy świat. Dzięki temu łatwiej było połączyć oba tytuły. […]

Hisashi Koinuma w wywiadzie dla IGN

Pokémon Conquest należy do grona gier z V generacji. W tamtym czasie istniało tylko 17 typów stworków i ten fakt wykorzystali twórcy do wykreowania nowej krainy Ransei, która jest inspirowana feudalną Japonią. W nawiązaniu do liczby typów, teren podzielono na 17 regionów, który każdy był osobnym królestwem. Co więcej, w fabule dużą rolę odgrywał też mityczny stworek Arceus, a mapa regionu przypominała kształtem owego Pokémona!

Mamy już fundamenty pod przyszłą nową grę, ale nie mamy jeszcze najważniejszego. Jakiego typu powinna ona być i jakie powinna zawierać mechaniki? Oczywiście obie serie są związane z jakąś formą walki, więc nie mogło też tego zabraknąć w tym spin-offie. Postawiono więc na batalie turowe, gdzie gracz mógł wykorzystać do sześciu swoich wojowników i związanymi z nimi stworkami. Wojacy odgrywali rolę wsparcia dla swoich podopiecznych, którzy brali czynny udział w starciu. Wsparcie było tym większe, im większe zaufanie żywili do siebie partnerzy. Pod względem mechaniki wyglądało to jak połączenie podserii Mystery Dungeon z Final Fantasy Tactics. Była to więc z pewnością miła odmiana dla fanów klasycznych odsłon kieszonkowych stworków.

Bez czego nie może obejść się żadna szanująca gra ze słowem Pokémon w tytule? Jeżeli odpowiedzieliście sobie w myślach: „bez łapania stworków„, to macie 100% rację! Taka mechanik jest też zawarta w Conquest, ale została ona zrealizowana inaczej niż w tytułach głównej serii. Jak wcześniej wspomniałem, dużą rolę w tej grze odgrywa więź pomiędzy wojownikiem a jego podopiecznym. Ten patent wykorzystano też w rekrutowaniu nowych stworków. Na planszy, oprócz walczących ze sobą stron, mogliśmy trafić na dzikie stworzenia. Nad ich głowami pojawiał się symbol, który oznaczał poziom dopasowania do konkretnego wojownika. Im był on wyższy, tym łatwiej było go zwerbować. Jeżeli zbliżyliśmy się odpowiednio blisko do delikwenta, pojawiła się opcja Link, która uruchamiała mini-gierkę. Polegała ona na rytmicznym przyciskaniu A tak, aby nadlatujące kółka trafiły w pierścień. Proces często trzeba było powtarzać więcej niż przez jedną turę, w celu napełnienia specjalnego paska. Po jego uzupełnieniu Pokémon znikał z planszy i dołączał do naszego zespołu.

Conquest jest jednym z ciekawszych spin-offów, ale też mało kto w niego zagrał. Jeżeli teraz chcielibyście nadrobić grę i to legalnymi źródłami, to musicie szykować się na niezły wydatek w okolicach 1000 zł. Tym bardziej można ubolewać, że gra nie doczekał się żadnego wznowionia na inne platformy. Szkoda też, że nie próbowano stworzyć sequela, ale może w przyszłości KOEI TECMO i Nintendo wrócą do tego tematu ponownie?

Pokémon Pinball

Platforma: GBC/GBA (Wii U)

Rolnik: Tajna siedziba Nintendo w Japonii. Panowie w krawatach dyskutują na temat tego, jak można wycisnąć jeszcze więcej pieniędzy z nowego fenomenu światowego, jakim są kieszonkowe stworki. Wydanie dwóch identycznych gier plus dorzucenie trzeciej ze zmianami kosmetycznymi? Odhaczone! Anime i manga? Też jest! Figurki i tazosy w chipsach? Są! To może jakaś nowa gra? O! Tylko jaka? Cisza, nikt nie ma pomysłu. Jako że debata trwała dość długo, do pokoju wchodzi woźny, żeby wykonać swoje obowiązki. Zrozpaczeni ludzie biznesu powoli opuszczają pomieszczenie, ale ukradkiem słyszą coś, co zasieje ziarenko pod nową ideę. Woźny myślał głośno i powiedział, że po pracy pójdzie do salonu gier, żeby sobie na flipperach pograć, bo imitacja Poké Balla na stole przypomina mu metalową kulkę z tej maszyny. Oczywiście cała ta historia jest zmyślona i geneza Pokémonowych pinballi mogła być bardziej prozaiczna. W czasach panowania Game Boyów Nintendo na potęgę pinbalizowało swoje marki, więc nie ominęło to też kieszonkowych stworków.

Jeżeli w tytule znajduje się słowo Pokémon, to sama gra nie może obejść się bez motywu złapania ich wszystkich. Nie ominęło to też gry, w której odbijamy kulkę za pomocą łapek. Naszym głównym celem było nabicie jak najwyższego wyniku na stole, a przy okazji złapanie wszystkich potworków, które pojawią się na naszej drodze. Standardowo mogliśmy za pomocą pewnych wydarzeń wywabić konkretne Poki i następnie trafiając je kilkukrotnie kulką, co pozwalało na złapanie takiego delikwenta. Niektóre z nich mogły ewoluować, a żeby tego dokonać, musieliśmy aktywować pole Evo i po pojawieniu się ulepszonej wersji – złapać ją. W sequelu motyw ten został rozszerzony o jajka, ale zasada postępowania była identyczna, jak w dwóch poprzednich przypadkach.

W Pokémon Pinball mieliśmy dostęp do dwóch głównych stołów, które nawiązywały do swoich generacji: Red i Blue z 1 generacji i Ruby i Sapphire z 3 generacji. Tym razem Ninny się zlitowało i nie postanowiło wydać dwóch bliźniaczych tytułów, a okazja do tego była! Oprócz podstawowych stołów były dostępne też dodatkowe, które posiadały na swojej planszy unikatowego Pokémona i trochę odmienną mechanikę. Przykładowo na stole z Keclonem ten kameloeonpodobny stworek znikał z planszy i musieliśmy go odnaleźć za pomocą naszej kuli.

Pokémon Art Academy

Platforma: Nintendo 3DS

Elan: W drugiej klasie podstawówki zrobiłem prawdziwą furorę wśród kolegów i koleżanek. Dopiero co zaczął się szał na Pokémony, więc na lekcji plastyki narysowałem Chansey. Kolegom i koleżankom tak bardzo spodobała się moja praca, że poprosili o własne egzemplarze. Z racji wrodzonego braku asertywności nie pozostało mi nic innego, jak stworzyć kilkanaście kopii swojego dzieła. Do dziś zachodzę w głowę, o co chodziło z tą Chansey. Nie przypominam sobie, by mój rysunek był szczególnie udany. Co więcej, podobna sytuacja nigdy więcej się nie wydarzyła.

Przez następnych kilkanaście lat swój rysowniczy „talent” wykorzystywałem głównie do skrobania kolegom w zeszytach sami wiecie czego. Gdy jednak w 2014 roku Nintendo ogłosiło, że niebawem w sprzedaży pojawi się Pokémon Art Academy, coś we mnie drgnęło. Poczułem, że muszę to mieć. Uświadomiłem sobie, że to szansa na powrót do rysowania Pokémonów. Zapłaciłem opłatę wstępną i w przeciwieństwie do pewnego austriackiego malarza zostałem bez problemu przyjęty do akademii.

Pod okiem profesora Andy’ego odbyłem 40 lekcji sztuki: od prostych samouczków po bardziej skomplikowane projekty. Nauczyłem się tworzyć wizerunki Pokémonów z zastosowaniem różnych technik: rysowałem ołówkiem, markerami i pastelami, malowałem aerografem, machałem pędzlem. Bazgrałem też w trybie Free Paint i zaliczyłem 14 mini-lekcji zwanych Quick Sketch. Spędziłem łącznie jakieś kilkanaście, o ile nie więcej godzin na doskonaleniu swoich umiejętności. Czy było warto?

Nie wiem, oceńcie sami. Poniżej możecie zobaczyć dzieła, które zapisałem na karcie SD włożonej do konsoli – o dziwo nadal gdzieś tam były. To moja pierwsza wystawa, więc mam nadzieję, że potraktujecie mnie ulgowo, nawet jeśli moje prace niedomagają tu i tam. Nie, nie naszkicuję dla was Chansey.

PS Od momentu odłożenia gry do szuflady nic już nie narysowałem. Nintendo, proszę o kolejnego „arcianego” spin-offa!

 

Pokémon: Magikarp Jump!

Platforma: Android/iOS

Aki: W tej całej wyliczance spin-offów z Pokémonami w roli głównej nie może zabraknąć, najlepszej i najważniejszej gry, czyli Pokémon: Magikarp Jump!

Ta gra to jedyna i niepowtarzalna, na dodatek dostępna w modelu free-to-play, okazja do zostania trenerem najlepszego Pokémona ever oraz mistrzem w konkursie magikarpiowego skoku wzwyż.

 

 

 

 

 

 

 

 

Cała rozgrywka sprowadza się do cyklu, w skład którego wchodzi: karmienie naszego pupila, trenowanie go oraz udział w zawodach. Za zwycięstwa dostajemy monety, które możemy wydać na odblokowywanie nowych sposobów trenowania, nowych rodzajów jedzenia oraz ulepszaniu ich tak, by były jeszcze bardziej efektywne.

 

 

 

 

 

 

 

 

Naszym pupilem opiekujemy się zawsze do czasu, aż osiągnie on tytuł mistrza danej ligi lub osiągnie swój maksymalny poziom rozwoju (i przegra w lidze). W obu przypadkach przechodzi on na emeryturę, a my idziemy złowić kolejnego pupila. Naszego Magikarpia możemy też „wysłać” na wcześniejszą emeryturę” na parę różnych sposobów, ale niech to zostanie niespodzianką do odkrycia. Z każdą kolejną pętlą możemy trenować naszego Magikarpia do coraz wyższych poziomów i mozolnie piąć się ku chwale i tytułom mistrza.

 

 

 

 

 

 

 

 

A poważnie to prosta i przyjemna gierka na krótkie, kilkuminutowe sesje parę razy dziennie.

 

Pokémon Trading Card Game

Platforma: Game Boy Color i Game Boy

Pierre: Pierwszy spin-off serii Pokémon? Oczywiście, że karcianka! Pokémon Trading Card Game trafił na Game Boy Color w Japonii 18 grudnia 1998 roku, a niespełna 2 lata później pojawił się w Europie. Grę można było również odpalić na zwykłym Game Boyu, ale traciło się wtedy dostęp do kilku elementów. Za kod odpowiadali magicy z Hudson Soft, czyli ojcowie chociażby bardzo wyczekiwanego przeze mnie na wskrzeszenie Bloody Roar.

Wracając jednak do tematu, w dzisiejszych czasach pewnie niewiele osób korzystających z internetu nie miało styczności z kartami Pokémon. Czy to oglądając na YouTube dokumenty poświęcone ich kolekcjom, czy też rozrywce związanej z otwieraniem starych boosterków (np. od Logana Paula), karty kieszonkowych potworów na dobre zagościły w mainstreamie. W 1998 roku było jednak zgoła inaczej i to właśnie wtedy pojawił się z fajniejszych spin-offów serii Pokémon.

Deweloperzy postanowili mocno wzorować się na tym, co do uniwersum Pokémon wniosły pierwsze gry na Game Boya. Zrobili to do tego stopnia, że możemy śmiało powiedzieć, że to takie Pokémon Red/Blue z wyciętym łapaniem Poków i podmienioną turową walką na potyczki karciane. PTCG tak samo zaczyna się od wizyty w laboratorium Dr. Masona, który oferuje nam jedną z trzech talii opartej na, jakżeby inaczej, Charmanderze, Bulbasaurze lub Squirtle’u! Myślicie, że to koniec podobieństw? My gramy jako Mark, ale przecież nie może w grze zabraknąć dla nas rywala – Ronalda, z którym często się zmierzymy, a po zwycięstwie otrzymamy specjalną kartę. A co wy na to, że poruszamy się po mapie Kanto od klubu do klubu i wyzywamy tamtejszych Mistrzów Klubu do walki o odznakę? Przecież naszym celem jest zostanie karcianym mistrzem Pokémon, co wiąże się z pokonaniem Wielkich Mistrzów w Pokémon Dome!

W PTCG mamy dostęp do ponad 200 kart, w tym kilku ekskluzywnych dla Game Boya. W grze znalazły się karty z 4 rozszerzeń: Colosseum, Evolution, Mystery i Laboratory. Karty zdobywaliśmy z boosterków, które otrzymywaliśmy za wygrane pojedynki, lub wraz z emailami od Dr. Masona. Porażki nie dawały nic, ale jak to w karciankach bywa, RNG mogło nie być po naszej stronie. Część kart otrzymywaliśmy podczas wymian z NPC-ami, a niektóre mogliśmy wygrać z tajemniczą postacią Imakunim. W grze było też 10 wbudowanych auto-talii, które odblokowaliśmy wraz z pokonanymi liderami. Oczywiście nic nie powstrzymywało nas przed stworzeniem własnej talii z posiadanych kart.

Gra wspierała nawet rozgrywkę multiplayer. Jak jednak się domyślacie, nie polegała ona na łączeniu się z siecią, tylko na połączeniu dwóch konsol Link Cablem. Poza grą mogliśmy także wziąć udział w tzw. Card Pop. Podłączone kablem sprzęty dostawały losową kartę!

To była moja pierwsza gra Pokémon, którą sam posiadałem, więc na pewno zajmuje zaszczytne miejsce na mojej nostalgicznej liście wspomnień z grami wideo z dzieciństwa. Jak tylko jesteście w stanie pogodzić się z nieodłączną losowością karcianych starć, to śmiało sprawdźcie PTCG.

Pokémon Shuffle

Platforma: Nintendo 3DS, Android, iOS

Monek: Wydane w 2015 roku pierwotnie na Nintendo 3DS, by po pół roku zasilić również telefony z Androidem/iOSem, Pokémon Shuffle to produkcja z kategorii tych bardziej mobilnych. Oferuje rozgrywkę zbliżoną do popularnego Candy Crush Saga, gdzie naszym zadaniem jest manewrowanie po planszy wizerunkami Pokémonów nawiązującymi do stylistyki chibi w taki sposób, by stworzyć jak największe combo i ukończyć całą mapkę.

Sama formuła jest dość prosta, choć z czasem na kolejnych planszach zaczynają się pojawiać różne utrudnienia, ale i dodatkowe moce/skille urozmaicające trochę rozgrywkę. Myślisz, że kolejna plansza będzie tak samo prosta oraz nudna jak poprzednia? Nic bardziej mylnego – twórcy dadzą ci ograniczające pole manewru bloki albo określoną liczbę tur na ukończenie wyzwania. Oprócz zwykłych etapów gra oferuje również eventowe mapy ze specjalnymi wyzwaniami ograniczonymi czasowo.

Przez to, że rozgrywka jest uproszczona, a samo posiedzenie nie zajmuje dużo czasu, gra idealnie sprawdza się jako czasoumilacz na smartfonach. Wersja 3DS-wa została jakiś czas temu zamknięta, więc kto wie, być może w przyszłości dostaniemy również wersje Switchową, bo jest to gierka świetnie pasująca do zamysłu przenośnej konsoli.

 

A jakie są Wasze ulubione Pokémonowe spin-offy? Dajcie znać w komentarzach!

Jeden komentarz

Dodaj komentarz