O Eternights pierwszy raz usłyszałem podczas jednego z pokazów Sony dwa lata temu. Tytuł od razu wpadł mi w oko, ale nie na tyle, aby bawić się z nim na wielkim ekranie telewizora. Gdy dwa miesiące temu okazało się, że Studio Sai zamierza wydać port na Nintendo Switch, od razu pomyślałem, że to jest ten moment. I tak dzięki uprzejmości Cosmocover mogłem samemu sprawdzić, jak wypadnie to połączenie randkowania i siekania potworów. Zapraszam na recenzję Eternights!
…I teraz nie miałbym ręki.
Narracja ma tutaj spore znaczenie, więc zacznę od przybliżenia fabuły Eternights. Dokoła miasta, w którym mieszkamy, pojawia się wielki mur, który skutecznie uniemożliwia opuszczenie naszej obecnej lokalizacji. Na domiar złego część mieszkańców zostaje przemieniona w agresywne i mało przyjazne, zomboidalne stwory.
Nikt nie jest bezpieczny, w tym również my — główny bohater tej opowieści, czyli klasycznie uczeń okolicznej szkoły średniej. To właśnie nam przypada rola uratowania świata, a naszym pierwszym pomocnikiem jest nasz przyjaciel — Chani, który wyświadcza nam niedźwiedzią przysługę. Namawia nas na zarejestrowanie się w aplikacji randkowej, co doprowadza nas do utraty ręki. Pamiętajcie, aby nigdy nie ufać kobiecie (żart oczywiście)! W tym konkretnym przypadku nie ufajcie Delii! I nie dajcie sobie wmówić, że zastąpienie ręki jej magicznym wariantem jest super. Może i od teraz możemy zamienić ją w mackę czy tam miecz, ale czyni nas to również darmowym zbawcą świata. Ech, gdyby tylko te farmakologiczne korporacje nie chciały uczynić nas nieśmiertelnymi…
Szybko okazuje się, że poza dwójką przyjaciół również inni ludzie ocaleli i szukają opcji powrotu do normalności. Tylko o jakiej normalności tutaj mowa, skoro oni również otrzymali specjalne moce. Jedną z postaci jest nawet idolka operująca anielskim głosem! Bohaterów w grze nie ma za dużo, ale każdy z nich jest inny. Nie chodzi tutaj o to, że nie ma bliźniaków/klonów, po prostu twórcy stworzyli postacie, które różnią się od siebie przede wszystkim charakterami. Czy to idolka Yuna, biegaczka Min, nerd Sia lub śpioch Yohan — po każdej z tych postaci możecie spodziewać się całkowicie innych motywacji, historii i reakcji.
Lek na śmierć
Mnie bohaterowie przypadli do gustu, ale nie mogę tutaj napisać, że są jacyś niesamowici, bo nie są. Jest OK i tyle wystarczy. Na pewno muszę wspomnieć o sporej ilości humoru, co wypada dosyć jaskrawo, zważając na to, że wszystko dzieje w trakcie „końca świata”. Dialogi bardzo szybko pozwoliły mi się wczuć w niemego bohatera (nie jest dubbingowany), ponieważ niektóre były tak żenujące, że w mojej głowie szybko narodziła się myśl „sam bym tak powiedział”. Prostacki i bezpośredni humor, to lubię! Oczywiście do wyboru były również inne opcje dialogowe, ale dla mnie to nie był żaden wybór i leciałem tym, co podpowiadało mi serce. Czasami wybór wiązał się z niespodziewaną konsekwencją, co sprawiało, że czułem się odrobinę niekomfortowo, ale takie jest życie, bo jakby było inne, toby było.
Jeśli słysząc słowo „randkowanie”, w głowie pojawiają się wam rozbudowane opcje socjalne niczym w Personkach, nowelkach albo Trzech Domkach, to muszę tutaj ostudzić wasze oczekiwania. To gra niezależna, więc największym sukcesem jest tutaj to, że wszystko działa od razu. Oznacza to, że nie można liczyć na mocno rozbudowane systemy. Rozwój relacji możemy popchać na kilka sposobów.
Pierwszym jest oczywiście rozmowa, czy luźna gadka szmatka, która pozwoli nam poznać bliżej danego bohatera. Drugą opcją jest Scavenge, dzięki której możemy wybrać się do jednej z trzech lokacji: Sklepiku, Biblioteki lub Magazynu. Każda z dziewczyn i Yohan mają określone przedmioty, których potrzebują, a my po wyborze, w jakim miejscu chcemy ich szukać, mamy tylko minutę na spakowanie ich do wora. Ten element gry przetestuje naszą pamięć! W każdej z miejscówek jest kilkanaście przedmiotów, ale nigdy nie zmieniają swojego położenia. Jeśli więc wybierzemy złą lokalizację, to stracimy czas i będziemy musieli wypad powtórzyć. Jeśli nam się uda, to poprawimy relacje z bohaterem zlecającym szabrownictwo, a poza tym wzrośnie jedna z naszych statystyk (jak nie znajdziemy czegoś tam, to wzrośnie tylko o połowę). Trzecią opcją jest minigierka: musimy porobić przysiady, pooperować przeponą lub rozdzielić zarazki do odpowiednich kolorów. Nie spocimy się przy nich ani nie wynudzimy, bo trwają krótko!
Nieomal zapomniałbym wspomnieć o presji czasu! Nie jest tak, że możemy sobie robić co i ile chcemy. Musimy ostrożnie podejmować decyzje, gdyż mamy czas na tylko jedną akcję w dzień i jedną w nocy. Później dzień w kalendarzu przeskakuje na kolejny i znowu musimy wybierać.
+3 do odwagi
Naszego głównego bohatera poza statystykami bitewnymi opisują również 4 statystyki charakteru: ekspresja, odwaga, akceptacja i pewność siebie. Nie do końca wiemy, która kwestia dialogowa pozwoli nam rozwój konkretnej statystyki, więc czasami może wyjść coś innego, niż myślimy. Jest to jednak dosyć istotny element, ponieważ to on decyduje o tym, czy możemy pchnąć relacje na wyższy poziom.
Na szczęście nie musimy błądzić w ciemno i gdy tylko czegoś konkretnego nam brakuje, to gra informuje nas, nad czym musimy popracować. Wtedy udajemy się do kolegi, który chciał od nas kolorowe gazetki i rozmawiamy z nim, lewelując odpowiednią charakterystykę. Przy pierwszym podejściu łatwo to pominąć, jeśli nie liżecie wszystkich ścian — ja sam wpadłem na to dopiero w przedostatnim tygodniu zabawy. Nie żebym jakoś pomijał któreś elementy gry, bo ja zaczynam pisać reckę, jak grę skończę, a nie jak się skończy pierwszy wieczór! Po prostu dosyć szybko wymaxowałem znajomość z chłopkiem i po tym, jak trzeci raz z rzędu rozmowa z nim nic mi nie dała, przestałem z nim gadać i zająłem się laseczkami (sorry, ziomale ponad lale 4life).
Nie jest też tak, że gdy kręcimy z jedną laską, inne nas olewają. Główny bohater jest zdolnym gagatkiem i zmienia dziewczyny jak rękawiczki. Sam doprowadziłem do związku ze wszystkimi trzema, co z kolei w końcowym etapie gry pozwoliło mi wybierać, z którą chce bajerować na poważnie. A jak to się skończy, zobaczycie sami, jeśli zagracie, lub pooglądacie w sieci, ja wam nie zaspoileruję!
Zombie-Slasher
Znacznie bardziej do gustu przypadła mi ta część gry, w której musiałem machać mieczem. Tutaj deweloper miał większe pole do popisu i wyszło to całkiem, całkiem. Przede wszystkim nie jest drętwo i trzeba się trochę pogimnastykować, aby pokonywać kolejne zastępy zombie.
Dlaczego tak piszę? Ano dlatego, że główną mechaniką jest tutaj unik, na który mamy bardzo mało czasu, ale gdy go wykonamy w odpowiednim momencie, to możemy rzucić we wroga całym kombo, a my będziemy przy tym nietykalni. Jasne, nikt nas do tego nie zmusza, ale alternatywą jest zadawanie ciosu albo dwóch i unik, a jakbyśmy chcieli się tak bawić, to byśmy wybrali jakieś soulsy, prawda? Prawda.
Nie mogę mówić, że twórcy nie chcieli nadać grze głębi, bo tak nie jest i w ręce gracza oddali szereg umiejętności, których może używać w walce. Ich użyteczność jest jednak niewielka, bo naprawdę tym unikiem można przejść całą grę! W każdym razie, zbierając białe i czarne esencje, możemy kupować nowe umiejętności aktywne i pasywne. Odblokujemy leczonko, tarcze i inne mocarne cioski, których niezbyt musiałem używać, bo tak dobrze mi szło unikanie kolejnych ciosów.
Czego natomiast nie mogłem uniknąć, to łamania potężniejszych wrogów. Aby tego dokonać, musimy wykonać odpowiedni atak na bazie żywioły, który zależy od naszych bajerowanych koleżanek. Gdy jednak wybierzemy ten odpowiedni, to odpali się krótka sekwencja QTE. Jeśli ukończymy ją poprawnie, to będziemy mogli wsadzić kombosa w minibossa/bossa i wywrzeć istotny wpływ na jego pasek życia. Od razu napomknę, że jest tutaj dosyć trudno i jeśli podjedziecie do rozgrywki bez rozwagi i nie będziecie czujni, to szybko zaczniecie dungeon od ostatniego zapisu! Przeciwnicy są liczni i szybcy — to nie jakieś regularne zombie, tylko nafaszerowane speedem (i marzeniami o życiu wiecznym) maszkary! Różnorodność przeciwników nie powala, ale gra jest na tyle krótka, że nie ma to nań większego wpływu.
Odpowiednio toczę kule
Bardzo do gustu przypadł mi projekt i wykonanie świata. Aura i klimat, jaki wypalił się na moim OLED-owym ekraniku, bardzo zadowolił moje receptory wzrokowe. Wszystko jest proste, wypełnione półmrokiem i neonami — takie widoki moglibyśmy spokojnie zobaczyć w horrorach. Nie bałem się, ale też kolejne uliczki lub pomieszczenia odznaczały się nutką niepokoju. W trakcie zwiedzania lochów co jakiś czas natkniemy się na puzzlo-zagadki. Nie są jakoś przesadnie skomplikowane i każdy powinien sobie z nimi poradzić w moment lub dwa. Nie są też wprowadzone na siłę i są miłym dodatkiem, odrobinę urozmaicając rozgrywkę. Rozglądajcie się więc uważnie, bo tylko spostrzegawczość pozwoli wam uniknąć frustracji. Po ważniejszych wydarzeniach możemy liczyć na wstawki anime, które wyglądają bardzo dobrze, ale nie ma ich na tyle dużo, aby się o nich rozpisywać.
Dobrze swoją robotę wykonuje również ścieżka dźwiękowa. Poza klimatycznym motywem bitewnym przyjdzie nam posłuchać kilku piosenek naszej idolki i te brzmią solidnie jak na ten poziom produkcji. Od strony technicznej grze nie mogę niczego zarzucić. Przez kilkanaście godzin przygody nie wpadłem na chociażby jednego buga lub jakiś problem techniczny. Wszystko śmigało w wysokim tempie, a rozgrywka była responsywna. Pierwsze podejście do gry zajęło mi kilkanaście godzin, co jest całkiem niezłym wynikiem jak na produkcję niezależną.
Eternights to przyjemna gierka, która może wam umilić kilka jesienno-zimowych wieczorów. Pełna humoru, akcji i decyzji przygoda, pozwoli wam nie tylko liznąć odrobinę gatunku opartego na socjalizacji, ale i pozwoli wam wczuć się w wojownika, w wymagającej ale jednowymiarowej walce.
Plusy:
- Zabawne dialogi
- Wymagający poziom trudności
- Zero problemów technicznych
Minusy:
- Wszystko jest tutaj jedynie poprawne
- Nic się nie wyróżnia
- Powtarzalne środowisko