[Recenzja] Beyond Galaxyland

Była sobie Ziemia...

W natłoku wielkich jesiennych premier łatwo przeoczyć ciekawe gry niezależne. W końcu dopiero co ogrywaliśmy Star Wars Outlaws, kilka dni temu zadebiutowały EA Sports FC 25 i DLC do Starfielda, a już za kilka dni odwiedzimy Bikini Dolne w SpongeBob SquarePants: The Patrick Star Game. Jeżeli jednak macie wolną chwilę – a skoro czytacie te słowa, to pewnie tak – to chciałbym Wam opowiedzieć o Beyond Galaxyland. To przygodowe RPG stworzone w większości przez jedną osobę, Sama Enrighta, jest prawdziwą perełką, wobec której nie warto przejść obojętnie.

Jak to Ziemia została zniszczona?

Nastolatek Doug wraca z koleżanką do domu i już ma pokazać jej swojego chomika Boom Booma, ale gdy wraca z gryzoniem, dziewczyny nigdzie nie widać. Podczas poszukiwań chłopak natyka się na dziwną istotę, która zaczyna go gonić. Uciekając, spada do jaskini, gdzie znajduje dziwny portal. Nie mogąc wydostać się z jamy, postanawia przez niego przejść. Niespodziewanie trafia do fantastycznej krainy zwanej Galaxylandem i dowiaduje się, że Ziemia została zniszczona. Nie mogąc pogodzić się z tym stanem rzeczy, Doug postanawia zrobić wszystko, co w jego mocy, by wrócić na rodzimą planetę i zobaczyć na własne oczy, czy to prawda.

Tak rozpoczyna się historia przedstawiona w Beyond Galaxyland. Brzmi sztampowo? Może i tak. Złośliwi powiedzieli nawet, że brakuje tylko tego, żeby zamiast przejść przez portal, protagonista został potrącony przez ciężarówkę i odrodził się w magicznej krainie, jak w jednym z popularnych anime typu isekai. Ten oklepany początek jest jednak wstępem do historii, która może i nie jest przesadnie skomplikowana, ale ma sens i – co najważniejsze – angażuje. No bo jak to Ziemia została zniszczona? Dlaczego ktoś ściągnął do Galaxylandu tysiące przedstawicieli różnych ras z całej galaktyki? Potrzymaj mi chomika, trzeba to wyjaśnić!

We wciągnięciu się w grę pomogły postacie, które da się lubić. Doug mimo bycia nastolatkiem nie wkurza, co jak każdy miłośnik gatunku RPG wie, nie jest normą. Boom Boom został nieco zmodyfikowany przez roboty zamieszkujące Galaxyland, przez co zyskał na rozmiarach i inteligencji – na tyle, aby umieć strzelać z pistoletu, ale nie na tyle, aby mówić pełnymi zdaniami. Do naszej dwójki przyczepia się gadatliwy robot MartyBot, a w trakcie przygody spotykamy także parę innych postaci, które z różnych powodów postanowią się do nas przyłączyć. Interakcje między bohaterami są bardzo naturalne i okraszone dużą dawką nieco suchawego humoru, który przypadł mi do gustu.

Autostopem przez galaktykę

Po prologu rozgrywającym się na planecie Erros do złudzenia przypominającej Ziemię zyskujemy dostęp do statku kosmicznego, dzięki czemu możemy swobodnie podróżować po całym układzie Galaxylandu. Znajdziemy w nim kilka różnorodnych planet zamieszkiwanych przez różne gatunki: od futurystycznego Neo przez skute lodem Arcos po wyjęte prosto z baśni Crystalis. Co ciekawe, większości planet nawet nie musimy odwiedzać, bo główna oś fabularna nigdy nas na nie nie zabiera. Warto jednak zboczyć nieco z głównej ścieżki i sprawdzić, co nas na nich czeka.

A czeka na nich na nas sporo ciekawych wątków pobocznych: weźmiemy udział w śledztwie niczym z powieści Agaty Christie, pomożemy ochronić wioskę tubylców przed rycerzem z legend czy powalczymy z szefem klubu nocnego na parkiecie tanecznym. Sprawdzimy się również w minigierkach, takich jak wyścigi lewitujących motocykli czy statków kosmicznych (wymieniłem wszystkie). Wzbogacimy się nie tylko w niezapomniane przeżycia, ale także bardziej wymierne nagrody, na przykład artefakty, w które możemy wyposażyć nasze postacie.

Wszystkie te przygody przeżywamy, przemierzając dwuipółwymiarowe, pikselowe lokacje. W siedliskach ludzkich i innogatunkowych handlujemy i podejmujemy się nowych zadań, a w „dziczy” biegamy i skaczemy, a od czasu do czasu trafiając do dungeonów jako żywo przypominających te z serii The Legend of Zelda, tyle że w widoku z boku. Przy niektórych zagadkach środowiskowych musiałem się trochę nagłowić, zwłaszcza że uparłem się na zdobycie wszystkich dodatkowych przedmiotów.

ATB na spokojnie podlane pokemonowym sosem

Z wrogami nie rozprawiamy się jednak w czasie rzeczywistym. Gdy zaczepimy kręcącego się po lokacji przeciwnika, rozpocznie się turowe starcie. Gra korzysta z Active Time Battle (ATB) rozpropagowanego przez serię Final Fantasy, ale w przeciwieństwie do tradycyjnych systemów tego typu po wypełnieniu zegara czas się zatrzymuje, dzięki czemu możemy na spokojnie wybrać akcję. Co więcej, gdy wrogowie wykonują swoje ruchy, wcale nie musimy biernie oglądać animacji – większość ich ataków możemy przyblokować, wciskając przycisk w odpowiednim momencie, by zmniejszyć liczbę otrzymanych obrażeń.

Podstawowe ataki (każda postać wykonuje ich kilka na turę) ładują pasek punktów umiejętności, który jest wspólny dla całej drużyny. Gdy wypełni się on wystarczająco, możemy użyć zdolności jednego z bohaterów, na przykład zadającej obrażenia wszystkim przeciwnikom czy przywracającej punkty zdrowia. Jest jednak jedno ale – jeśli nasz podstawowy atak nie trafi, tracimy tracimy dwa punkty umiejętności. Warto się więc zastanowić, czy ryzykować, czy może przeczekać turę, by wypełnić nieco pasek i móc skorzystać ze zdolności.

Wrogów niekoniecznie musimy jednak pokonywać. Podobnie jak w Pokemonach czy innych Digimonach większość przeciwników możemy złapać, używając na nich umiejętności skanowania. Jeżeli uda nam się pochwycić stwora, będziemy mogli przyzwać go w walce i skorzystać z jego zdolności, korzystając z punktów many. Niektóre summony mają kilka poziomów i aby odblokować ich najpotężniejsze umiejętności, będziemy musieli je trochę podlevelować. Na szczęście aby to zrobić, wystarczy przypisać je do jednej z postaci i zdobywać punkty doświadczenia.

Aby ułatwić sobie pokonanie lub złapanie wroga, przed starciem warto zrobić mu zdjęcie. Po wciśnięciu lewego bumpera na ekranie pojawia się okienko aparatu. Gdy nakierujemy je na wroga i cykniemy mu fotkę, doda się ona do naszego albumu, a podczas starcia będziemy widzieć pasek życia wroga oraz jego żywioł. Używając umiejętności summonów o typie, który jest superefektywny w stosunku do żywiołu przeciwnika, zadamy mu więcej obrażeń.

Jak widać, system walki jest dość rozbudowany, ale gra wprowadza kolejne jego elementy stopniowo, przez co całość nie przytłacza. Dodatkowo poziom trudności nie jest specjalnie wysoki (a może nawet nieco zbyt niski), przynajmniej jeśli wykonuje się większość zadań pobocznych. Przyczepiłbym się jednak do oznaczeń aktywnych statusów – o ile w przypadku naszych bohaterów są one sygnalizowane zarówno strzałeczkami, jak i ikonkami przy portretach, o tyle w przypadku wrogów zastosowano tylko ten pierwszy sposób. Dla większej czytelności przydałyby się dodatkowe oznaczenie przy paskach zdrowia przeciwników.

Beyond pixelart

Nie ukrywam, że głównym powodem, dla którego zdecydowałem się zagrać w Beyond Galaxyland, były screeny w Internecie. W końcu po co czytać recenzje, skoro można zdać się na instynkt, a potem być rozczarowanym? Tym razem się jednak nie oszukałem, bo nie dość, że grało mi się przyjemnie, to w ruchu gra prezentuje się jeszcze lepiej niż na statycznych obrazkach – pixelart jest dopracowany, a animacje cieszą oko. Aż chciało mi się przeć do przodu, żeby zobaczyć, jakaż to imponująca wizualnie miejscówka czeka na mnie dalej. Szkoda tylko, że grze zdarzy się czasem chrupnąć, a ekrany ładowania są częste i długie.

Nie zawodzi również warstwa muzyczna. Nie bez powodu youtubowe konto autora gry nosi nazwę EnrightBeats – gość zajmuje się tworzeniem muzyki od kilkunastu lat. Ścieżka dźwiękowa do Beyond Galaxyland jest bardzo zróżnicowana: składają się na nią zarówno spokojne utwory na fortepianie, które towarzyszą emocjonalnym momentom, jak i ciężka muzyka elektroniczna łupiąca podczas walk z bossami. Szkoda tylko, że aby móc w spokoju posłuchać utworów z gry, trzeba kupić OST na Steamie, bo twórca wrzucił na Youtuba tylko kilka utworów.

Około 20 godzin spędzonych z Beyond Galaxyland zleciało mi jak z bicza strzelił. Wciągająca historia, która czasem rozczula, a czasem wprawia w zadumę, sympatyczni bohaterowie, satysfakcjonujący system walki, a wszystko to podane w pięknej oprawie graficznej i muzycznej… czego chcieć więcej? Jeżeli macie ochotę na turowego RPG-a, którego przejdziecie bez konieczności poświęcenia życia towarzyskiego innych aktywności na miesiąc albo i dłużej, nie wahajcie się dać szansy temu tytułowi.

Za egzemplarz recenzencki dziękujemy better.gaming agency

Rating Image

Niezależne sci-fi RPG, które dało mi więcej frajdy niż głośne sci-fi RPG z poprzedniego roku.

Plusy:

  • wciągająca fabuła
  • sympatyczne postacie
  • rozbudowany system walki
  • piękna grafika 2.5D
  • bogata ścieżka dźwiękowa

Minusy:

  • częste i długie ekrany ładowania
  • przy robieniu wszystkiego główny wątek staje się zbyt łatwy

Dodaj komentarz