[Recenzja] Morbid: The Lords of Ire

Ustaw detale poniżej ultra low, zapisz plik w formacie .switch i fajrant

Mimo że soulslike’ów na rynku nie brakuje, na Switchu większość z nich, zwłaszcza tych z rozgrywką w trzech wymiarach, się nie pojawia. Powód jest prosty: Elden Ring, nowy Lords of the Fallen czy Nioh 2 na konsoli Nintendo zwyczajnie by nie odpaliły. Twórcy Morbid: The Lords of Ire z fińskiego studia Still Running podjęli się jednak ambitnego zadania i zdołali uruchomić swoją grę na Switchu. Ukończyłem ją i powiem wam, że lepiej byłoby, gdyby jednak im się nie udało…

Kupą, mości panowie!

„Hej, ty. Tak, do ciebie mówię. Jest taki problem, w świecie Ire pojawiło się zło, więc musisz udać się do pięciu krain i zabić ich lordów, żeby znów było dobrze. Masz tu miecz i ruszaj” – fabuła Morbid: The Lords of Ire nie należy do skomplikowanych i stanowi tylko pretekst do szlachtowania wrogów. Budzimy się w śnieżnej krainie, która pełni funkcję samouczka. Nasz arsenał obejmuje broń białą oraz pistolet z tylko jednym nabojem – przeładowuje się on automatycznie po pokonaniu przeciwnika.

Każdy wróg ma pasek staminy. Gdy trafimy go kilkoma ciosami, wkurza się i używa specjalnego ataku. Sygnalizowane jest to zmianą koloru jego ikonki, pojawiającej się po zablokowaniu na nim kamery, na pomarańczowy. W tym momencie powinniśmy uderzyć go silnym atakiem, aby zbić trochę jego paska staminy. Gdy go wyzerujemy, przeciwnik staje się bezbronny, dzięki czemu możemy mu solidnie przyfasolić i zabrać sporo punktów zdrowia. Innym sposobem zadawania oponentom poważnych razów jest blokowanie ich ciosów i wyprowadzenie ripost. Możemy zablokować większość ataków, więc wystarczy trzymać jeden przycisk, a gdy zbliża się cios wroga, wcisnąć drugi, by skutecznie skontratakować.

Warto przyswoić sobie opisane powyżej mechaniki, bo bez nich nie poradzimy sobie z większością przeciwników. Wielu wrogów to okropne gąbki na obrażenia, więc znane z innych soulslike’ów rolowanie i dziubdzianie ich to tu, to tam raczej nie zdaje egzaminu. Aby zadać im sensowne obrażenia, trzeba albo zbić im pasek staminy i porządnie przywalić (co i tak nie zawsze wystarcza do ich zabicia), albo blokować ich ciosy i kontratakować.

Nie jest to specjalnie problematyczne, gdy walczymy z jednym lub dwoma wrogami. Twórcy Morbid: The Lords of Ire lubują się jednak w tworzeniu ciasnych aren z nieprzekraczalnymi barierami, w których musimy poradzić sobie z wieloma oponentami, by przejść dalej. Każda taka walka była dla mnie źródłem niemałej frustracji, bo wrogowie łażą grupą i trudno wyłuskać z niej jednego, na którym można skupić swoje ataki.

Aby oszczędzić sobie negatywnych emocji, wiele ze skupisk przeciwników zacząłem po prostu omijać. Nie zawsze jest to jednak takie łatwe – w jednym ze światów puściłem się w sprint i biegłem chyba ze dwie minuty, lawirując między kolejnymi grupami tych samych wrogów, by dotrzeć wreszcie do następnj kapliczki i odblokować kolejny punkt umożliwiający odrodzenie się po śmierci, przywrócenie zdrowia i zapasu mikstur leczących.

Solą soulslike’ów są jednak bossowie. W każdym z pięciu światów znajdziemy ich dwóch, jednego opcjonalnego i jednego obowiązkowego, tytułowego lorda. Bossowie są nierówni – jedni dają popalić i musimy się sporo narolować i nakontrakatować, by ich pokonać; inni są tak powolni, a ich ataki tak przewidywalne, że sprawili mi mniej problemów niż niektórzy zwykli przeciwnicy. Starcia potrafią się też zbugować – jeden z bossów zablokował się na skrzyniach na środku areny, by potem nagle się odblokować i mnie zabić, a gdy do niego wróciłem, z jakiegoś powodu nie chciał opuścić kąta planszy i nawet nie bardzo próbował atakować, więc zaszlachtowałem go bez utraty nawet kawałka paska zdrowia.

Poddać się Szaleństwu

Morbid: The Lords of Ire wyróżnia spośród innych soulslike’ów kilka unikatowych mechanik. Pierwszą z nich jest pasek zdrowia psychicznego. Wielu wrogów to straszliwe maszkary, których widok niejednemu zmroziłby krew w żyłach. Niektóre ich ataki wpływają źle na psychikę naszej bohaterki i ładują jej pasek szaleństwa. Im jest on dłuższy, tym więcej obrażeń zadajemy. Jednocześnie rośnie szansa na to, że po pokonaniu wroga pojawi się jego duch, który ma mniej życia niż standardowa wersja, ale jego ciosy są silniejsze. Jeśli lubimy ryzykować, możemy nawet używać przedmiotów, dzięki którym nasz pasek szaleństwa rośnie.

Drugą wartą wzmianki mechaniką jest mnożnik punktów doświadczenia. Zwiększa się on po pokonaniu każdego przeciwnika i resetuje po śmierci. Im większy mnożnik, tym szybciej napełniamy pasek doświadczenia. Po jego wypełnieniu dostajemy punkt umiejętności, którego możemy użyć do rozwijania błogosławieństw. To zdolności pasywne o trzech poziomach zaawansowania, zapewniające dłuższy pasek zdrowia, szybsze odnawianie staminy czy skuteczniejsze strzały z pistoletu. Dwie dostajemy na początku, a reszta jest mniej lub bardziej ukryta w kolejnych krainach. Punkty umiejętności zdobywamy jednak bardzo powoli, przez co nie udało mi się w pełni rozwinąć żadnego błogosławieństwa. Może gdybym mniej ginął…

Jak wspomniałem wcześniej, w Morbid: The Lords of Ire dostępnych jest pięć krain. Są one dość zróżnicowane, choć miejscami twórcy nieco zbyt mocno inspirowali się bardziej znanymi przedstawicielami gatunku – jedna z lokacji jest kalką miasta z Bloodborne’a. W miejscówkach znajdziemy trochę rozwidleń, ale ich eksploracja nie jest należycie wynagradzana – na każdy tom z błogosławieństwem przypadają dwie bronie, którymi walczy się podobnie jak tymi, które już posiadamy, oraz jakieś dwadzieścia run, których możemy użyć do zwiększenia jednej ze statystyk naszej broni.

Ta gra naprawdę tak wygląda

Ogólnie rzecz biorąc, pod względem rozgrywki Morbid: The Lords of Ire jest tytułem nierównym. Inaczej jest z oprawą graficzną, która jest bardzo wyrównana – równie katastrofalna przez całą grę. Pewnie spotkaliście się z opiniami, że niektóre gry na Switcha wyglądają jak z PS3. Dla dzieła studia Still Running byłby to jednak komplement, bo momentami grze bliżej do fanowskiego demake’u Bloodborne’a niż tytułów nowej generacji. No dobra, trochę przesadzam, ale sami spójrzcie na screeny. Tak, tak wygląda ta gra w trybie przenośnym. Na tle zupy z tekstur nieco wyróżniają się modele przeciwników, zwłaszcza że niektóre designy są naprawdę ciekawe. Widzieliście kiedyś owadokonia? To zobaczcie go sobie od dupy strony.

„No dobrze, może i gra wygląda brzydko, ale przynajmniej dzięki temu działa dobrze?” – zapytacie. Nic bardziej mylnego – pomimo koszmarnej oprawy tytuł nie trzyma 30 fpsów. Z jakiegoś powodu zwykle działa lepiej, gdy otacza nas kilku wrogów, niż gdy lokacja jest pusta – podczas trwającej kilkanaście sekund przebieżki z kapliczki do kolejnej grupy przeciwników potrafi chrupnąć nawet kilka razy. Pokazałbym wam to na filmiku, ale… gra nie pozwala na ich nagrywanie. Przypadek? Fatalnego stanu technicznego dopełniają możliwość zablokowania się w skrzynkach czy innych śmieciach rozrzuconych po lokacjach oraz okazjonalne wyłączanie się gry – podczas około 10-godzinnej rozgrywki zdarzyło mi się to 3 czy 4 razy.

W Morbid: The Lords of Ire da się grać. Mimo że rozgrywka cierpi na wiele problemów, można czerpać z tej pozycji pewną przyjemność. Tylko co z tego, skoro wygląda i działa ona na Switchu tak źle, że wersja na konsolę Nintendo nie powinna w ogóle ujrzeć światła dziennego? Oglądałem rozgrywkę z wersji na PS5 i na platformie Sony gra wygląda i działa o wiele lepiej; podejrzewam, że podobnie jest na Xboksie. Jeśli więc jesteście fanami gatunku i macie konsolę stacjonarną obecnej generacji lub solidnego peceta, Morbid: The Lords of Ire może pomóc znieść oczekiwanie na DLC do Elden Ringa. Za wersję switchową absolutnie płacić jednak nie warto.

A teraz idę poprosić Rolnika o dodatek za pracę w szkodliwych warunkach…

Za egzemplarz recenzencki dziękujemy better. gaming agency

Rating Image

Morbid: The Lords of Ire to średni soulslike, który ma sporo problemów, ale da się z niego czerpać przyjemność. Tyle że na innej platformie niż Switch, bo na konsoli Nintendo jest tak brzydki i ma tak duże problemy z wydajnością, że absolutnie nie warto wydawać na tę wersję swoich pieniędzy.

Plusy:

  • Potrafi sprawić przyjemność
  • Parę ciekawych designów przeciwników
  • Jedna z postaci mówi "Smell ya later"

Minusy:

  • Mała różnorodność broni i wrogów
  • Nierówni bossowie
  • Starcia z wieloma wrogami to udręka
  • Paskudna oprawa
  • Nie lepsza wydajność

Dodaj komentarz