Witamy nas w naszym nowym cyklu MyNintendo vs. – gdzie dwóch lub więcej redaktorów postara się powiedzieć co myślą o wczesnej wersji gry, nadchodzącego potencjalnego hitu. Na pierwszy ogień idzie pierwsza solowa przygoda Księżniczki Peach, która w Princess Peach: Showtime! wcieli się w więcej niż jedną rolę!
Sent
Choć moja niechęć do nachalnego wciskania nam co tydzień kolejnej gry ze świata Mario jest powszechnie znana, zapowiedź samodzielnych przygód naszej Princessy wzbudziła moją ciekawość. Trailer nie tłumaczył wprawdzie zbyt dobrze czym właściwie jest ta gra, ale spodobała mi się stylistyka sztuki teatralnej oraz odblokowywania kostiumów dających unikatowe zdolności. Patrząc z perspektywy czasu nie różniło się to w sumie niczym od standardowego mariana, ale hej – najwyraźniej kontekst i backstory mają znaczenie. Jedyne co budziło moje obawy, to czy ta ewidentna próba przyciągnięcia młodszej widowni płci odmiennej nie będzie znowu oznaczała dalszej redukcji i tak niezbyt wysokiego poziomu trudności. Zagrałem jednak w demo i… cóż, za dużo się nie pomyliłem.
Jeśli miałbym podsumować demo w siedmiu słowach, byłoby to: strasznie krótkie, skrajnie uproszczone (sterowanie to tylko dwa przyciski!) oraz obraźliwie wręcz proste. Niestety, widzę tutaj pewną analogię do Kirby’ego, gdzie również fajne mechaniki marnowane są na grę, która przechodzi się sama. No ok, może nie jest AŻ TAK źle, ale połączenie ataku i uniku w jeden przycisk znacząco zmniejsza margines błędu. Przygody różowego kulka różnią się również w tym aspekcie, że dość swobodnie możemy żonglować specjalnymi zdolnościami, podczas gdy kostiumy Peach połączone są na sztywno z dedykowaną im planszą. Być może jest to tylko ograniczenie narzucone przez wersję demonstracyjną, ale czuję się dość zawiedziony tym rozwiązaniem. Ta „jednorazowość” sprawia, że żadną ze zdolności nie zdążymy się specjalnie nacieszyć, brakuje im również jakiejś głębi. Możliwość ponownego rozegrania ukończonych plansz również tego zbytnio nie wynagradza, jeśli 90% gwiazdek zbieramy już za pierwszym podejściem. I to nawet niespecjalnie się starając.
Nie zrozumcie mnie jednak źle, księżniczka ma sporo uroku. Plansze są pomysłowe, kolorowe i (póki co) każdą przechodzi się zupełnie inaczej. Gdybym był małą dziewczynką która nigdy nie miała w ręku konsoli, pewnie byłbym zachwycony. Niestety jednak jestem starym, bezdzietnym facetem z kombatanckimi opowieściami o tym, jak to „za dzieciaka” przechodził oryginalne pokemony mimo, że nie znał nawet angielskiego. Z mojej perspektywy będzie to więc kolejna gra, która miała papiery na bycie wielką, ale za dużo potyka się o własne nogi.
Nie zamierzam jednak księżniczki jeszcze skreślać. Kto wie, może pełna wersja sprawi, że zasiądę jeszcze przy pianinie i zaśpiewam piosenkę o brzoskwinkach.
Elan
Jeśli ktoś przystawiłby mi pistolet do skroni i kazał wskazać jedną grę w uniwersum Mario zaplanowaną na ten rok, w którą chcę zagrać, bo inaczej pożegnam się z tym łez padołem, wskazałbym żadną Princess Peach: Showtime! No bo to przynajmniej coś nowego, a nie remake albo remaster; no bo wcielamy się w księżniczkę Peach, która w większości gier z wąsaczem istnieje tylko po to, by Mario miał po co biegać po tych wszystkich planszach; no bo na zwiastunach gra prezentuje się całkiem sympatycznie. Niestety po obcowaniu z demem moja ekscytacja nie dorównuje tej, jaką odczuwali marketingowcy, umieszczając w tytule gry wykrzyknik.
Princess Peach: Showtime! to gra we wciskanie przycisku B. Na początku każdego etapu jesteśmy zwykłą księżniczką. Dzięki magicznej kokardce za pomocą przycisku B robimy takie cuda-wianki, jak nadawanie mocy napotkanym pracownikom/aktorom teatru czy wchodzenie w interakcję z dekoracjami. Po krótkiej chwili trafiamy na gwiazdę i przechodzimy transformację. Gdy wcielamy się w szermierkę, przycisk B odpowiada zarówno za atak, jak i unik, a gdy przeistaczamy się cukierniczką, służy nam do wykonywania akcji w minigierkach, z których składa się cała rozgrywka (przynajmniej w demie). Poza tym poruszamy się analogiem, skaczemy przyciskiem A… i to tyle. Rozgrywka jest bardzo prosta i łatwa – na przykład po udanym uniku Peach sama wykonuje atak na wroga – i właściwie nie da się tu zginąć, a w hubie możemy nawet dobrać sobie dodatkowe życia. Ewidentnie jest to produkcja kierowana do najmłodszych odbiorców.
W pełnej wersji Peach ma mieć przynajmniej 10 różnych form, a wszystko wskazuje na to, że każda dostanie więcej niż jedną planszę (te z dema są oznaczone symbolem transformacji i liczbą 1, a i na filmiku wyświetlającym się po ukończeniu wersji demonstracyjnej widać księżniczkę szermierkę i cukierniczkę robiące rzeczy, których w demie nie było). Choć gra prezentuje się całkiem sympatycznie, to trudno jest mi sobie wyobrazić, że chciałbym na nią wydać 250 zł. Chyba że mi dadzą do recenzji, to wtedy zagram.
PS Niestety transformacje księżniczki niż pobudzają mojej wyobraźni jak te z Czarodziejki z Księżyca przeszło 20 lat temu 🙁
Pier
To, że ja jestem starym piernikiem, to jest już wiekowym faktem. Nie ma się więc co dziwić i chyba pora przestać się oszukiwać, że będę znajdywał magię Nintendo w każdej kolejnej grze od czerwonych. Ofensywa Marianowa nie jest tym, czego się spodziewałem po panach w garniturach z Japonii na koniec żywota Switcha. I w gąszczu remejków, tylko nowa przygoda Brzoskwinki jest czymś świeżym.
Demko ograłem jednym susem, bo nie oferuje ona zbyt wiele. Etap z szermierką nie przykuł mojej uwagi, znacznie bardziej podobał mi się ten drugi. W nim wcielamy się w Cukierniczkę (taka będzie wersja żeńska cukiernika Elan?) i robimy ciastka lub robimy ciasta. To pierwsze tylko w drobnym stopniu przypomina Overcooked!, bo przygotowane ciasteczka musimy dostarczyć na ławę, zanim odjedzie. Do zapomnienia, bo gotujemy, spamując B. Druga mini gierka z gotowaniem była znacznie ciekawsza. Dekorujemy w niej ciasta i tutaj już można było poczuć, że twórca miał jakiś fajny pomysł na poziom i nawet akcja jednym przyciskiem pasuje idealnie. Torty się kręcą i nam może być ciężko ułożyć bitą śmietanę w odpowiednim kształcie.
Na pewno ciekawych pomysłów nie zabraknie w grze. Szkoda tylko, że te oba etapy to można chyba w 10 minut skończyć. Wygląda na to, że to nie będzie gra na wiele godzin. Po ukończeniu dema nie mam już żadnych wątpliwości, że Nintendo skupia się obecnie w jakichś 90% na dostarczenie gier dla dzieci do lat 10. Dla mnie to nie fajnie, dla nich, to pewnie idealna okazja, aby zaznajomić się z terminem magia Nintendo. Na pewno przyszłoby im to łatwiej, gdyby gry miały polską lokalizację i dubbing. Wtedy byłby idealne dla młokosów, a tak możliwe, że będą musiały grać pod nadzorem rodzeństwa lub rodziców.
Princess Peach: Showtime! zadebiutuje 22 marca 2024 roku wyłącznie na Nintendo Switch. W Nintendo eShop możecie sprawdzić demo gry, a nawet złożyć preorder na grę. Oczywiście gra będzie również dostępna w wydaniu fizycznym, więc szukajcie pudełek w lokalnych sklepach z grami lub elektro-marketach.
U mnie demo też mocno ostudziło zainteresowanie tą grą. Po pierwszych zwiastunach liczyłem na coś w stylu Wario Land, niestety trochę się rozczarowałem.