Kolejne poképoczwary trafiły na rynek, więc tradycji musi stać się zadość. Przed recenzją przygotowaliśmy dla was nasze pierwsze wrażenia z Pokémon Scarlet/Violet. Czy pierwsze obcowanie z nowymi odsłonami nas kupiło? O tym przekonacie się z lektury poniższego tekstu!
Sent:
Za dużo w tych Pokach jeszcze nie zrobiłem (raptem pierwszy gym za mną), ale już teraz muszę zgodzić się z internetami: to będzie najbardziej kontrowersyjna część serii. Obie Ultry, Let’s Go oraz Sword/Shield były zwyczajnie słabe i nie wiem, czy kiedykolwiek sięgnę po nie drugi raz. Arceus był świeży i wciągający, choć pod koniec już męczył powtarzalnością. Scarlet i Violet zaś… są na razie gdzieś pomiędzy? Zacznę może od tego, co mnie zachwyciło.
Przede wszystkim wolność. Idziemy, gdzie chcemy i robimy, co chcemy. Mapa jest całkiem spora, w ciągu kilku dni intensywnego grania udało mi się gruntownie przeszukać jedynie jej południową część. Nie mamy może tutaj takiej swobody we wspinaniu jak w Arceusie, ale i tak jest zajebiście. Silniejsze stwory biegają zaraz obok słabszych, łatwo więc możemy wyznaczyć sobie cele ambitniejsze, niż wskazywałby na to nasz obecny postęp w fabule. Trenerów zaczepiamy sami, nie jesteśmy więc zmuszani do ciągłych walk. Przygrywająca muzyczka jest chwytliwa, zdecydowanie pasuje do regionu. Nawet grafika nie jest AŻ TAK zła, jak sugerowałyby opinie w internecie (choć niestety nie znaczy to, że jest dobrze – po prostu nie są tak szpetne i nudne jak Sword/Shield, co już jest *jakimś* niewielkim progresem).

Przed wyruszeniem w drogę należy dobrze się posilić
Jeśli miałbym tutaj coś zmienić, to tylko dwie rzeczy. Po pierwsze, zaimplementowałbym więcej arceusowych mechanik, takich jak łapanie stworów z ukrycia. Po drugie, zadbałbym o większe urozmaicenie Pokémonów i ich zachowań w dziczy, ponieważ widok krążących Hoppipów i Rockruffów nudzi się szybko. Miło jest jednak móc rozłożyć swój przenośny zestaw piknikowy i pograć ze swoimi stworami w piłkę. Szkoda tylko, że nie można przy okazji użyć funkcji odpoczynku, by zmienić porę dnia. Tytanów ani Team Star jeszcze nie ruszałem, tak więc nie mam jeszcze na ich temat zdania.
No dobrze, tyle z dobrych rzeczy. Co więc mnie zirytowało?
Wszechobecne błędy. Nie będę powtarzał po innych, internet jest tego pełen. Gra ledwie trzyma się kupy i co chwila gubi klatki. Migoczące tekstury, doczytujące się obiekty, przeskoki animacji, widzenie przez ściany… to wszystko już w pierwszych minutach gry. Przypadkowo udało mi się nawet znaleźć błąd pozwalający ominąć połowę przydługawego prologu i zepsuć grę. Najbardziej nienawidzę jednak systemu detekcji obiektów. Notorycznie bowiem postać nie wchodzi w interakcje z osobą/przedmiotem stojącym na wprost niej, ale z tymi po naszej lewej lub prawej stronie. Szczególnie irytuje to w miastach, gdzie zamiast porozmawiać z NPC-em, przypadkiem zaczepiamy Pokémona stojącego tuż obok.
A miasta i bez tego są (póki co) męczące. Widziałem do tej pory dwa, są duże i ładne, ale brak w nich jakiegokolwiek życia. Żadnych pobocznych questów, żadnych darmowych itemów czy gratisowych Pokémonów za porozmawianie z kim trzeba… ba, nawet tych rozmów za dużo nie ma. Za wszystko można znowu obwinić niewydolny silnik, który nie jest w stanie udźwignąć niczego więcej niż kilku przechodniów przyklejonych na stałe do swojego miejsca przy krawężniku. Jak zwykle nikt nie reaguje też na zmiany pory dnia czy pogody, ponieważ jak stwierdza jedna z postaci, „deszcze są intensywne, ale krótkie, więc nikt w Paldei nie używa parasoli” (serio). Nie rozumiem, po co nam realistyczne tekstury łusek Sevipera, jeśli cała reszta jest kompletnie „nie dojeżdża”. Jeśli wymaga to zbyt dużo od silnika i programistów Game Freaka, to zdecydowanie proszę o powrót do znanego z 3DS-a cellshadingu à la anime.

Gdzie ten numer do fryzjera?
Pewien problem mam również póki co z zarysem fabuły. Co jednak ciekawe, dotyczy to tylko wersji Violet. W Scarlet sprawa jest bowiem prosta – Paldea ma bogatą historię i kulturę, tak więc nic dziwnego, że największą szkołą w regionie jest quasi-uniwersytet archeologiczny. Lokalny profesor przebywa zaś w pobliskiej strefie X, gdzie udaje mu się odkryć żyjące okazy Pokémonów, które nauka uznawała za dawno wymarłe. So far, so good. Jak to jednak wygląda w Violet? Największą uczelnią jest politechnika, ponieważ… technologia jest fajna i świadczy o rozwoju regionu?… Zaś lokalny profesor przebywa w strefie X, gdyż natrafił tam na… na ślady pokémonowego UFO?… Wiem, że mitologia Mezoameryki pełna jest niejasnych nawiązań do przybyszów z gwiazd, ale w wykonaniu Violet ta historia mi się jak na razie nie klei.
Zupełnie nie czuję też tej całej terastalizacji. Do multi może to i fajne urozmaicenie, ale w singlu widzę w tym tylko głupie, kryształowe czapki. W przeciwieństwie do megaewolucji czy nawet Z-move’ów w ogóle nie mam chęci, by tego używać. Podobny stosunek mam do nowych Pokémonów – póki co jedynie trawiasty i ognisty starter przypadły mi do gustu, reszta nie wzbudza żadnych specjalnych uczuć. Liczę, że ewolucje zachwycą mnie bardziej.
Jak więc widać, poprawić dałoby się całkiem sporo, a to dopiero pierwsze kilkanaście godzin. Daleki byłbym jednak od ogłaszania jej najgorszą częścią serii, ponieważ tutaj na samym tylko Switchu miałaby naprawdę sporą konkurencję. W przeciwieństwie jednak do takiego Brilliant Diamond wciąż czuć tutaj tę magię, która nie pozwala nam oderwać się od ekranu. Moja przygoda w Paldei dopiero się więc rozpoczyna. Ciekawe, czy przy okazji następnego wpisu nadal będę tak optymistycznie nastawiony.
rolnik:
¡Hola! pokémaniacy! Ależ jesteśmy ostatnio rozpieszczani. Okres posuchy pomiędzy kolejnymi odsłonami kieszonkowych stworków znacząco się skurczył i mam trochę takie wrażenie, jakbym w Legends Arceus grał z miesiąc temu, a tu bum i mamy okazję do kolejnych wojaży w Pokéświecie. Tym razem Game Freak zabrał nas do inspirowanej Hiszpanią i Meksykiem Paldei, więc weźcie tacosy albo churrosy w dłoń i zapraszam do zapoznania się z moimi pierwszymi wrażeniami z Pokémon Violet!

Sylwester 2022
Po raz pierwszy w całej historii cyklu twórcy postawili na pełen otwarty świat. Namiastkę otwartości mieliśmy w Sword/Shield i już wcześniej przytoczonym Arceusie, ale tym razem mamy swobodę na większą skalę. Po dość długim pierwszym dniu w murach uczelni, który pełni funkcję tutoriala, w kolejnym dyrektor spuszcza wszystkich uczniów ze smyczy i pozwala eksplorować świat w dowolny sposób. Całkiem nowatorskie podejście do edukacji, ale widocznie jest to skuteczna metoda, skoro szkoła w Paldei co roku w ten sposób wygania swoich podopiecznych. Trzeba przyznać, że czuć ten zew przygody, kiedy to my możemy zdecydować o kierunku naszej wędrówki. Oczywiście nie obyło się bez elementów prowadzenia za rączkę, ale nie są one tak nachalne, jak w S’n’S, przynajmniej w tych pierwszych kilku godzinach, które spędziłem w grze.
Obszary, które udało mi się zwiedzić, jakoś nie zachwycają swoim projektem. Są jakieś takie standardowe i nie znalazłem jeszcze czegoś, co zaskoczyłoby mnie albo zachwyciło. Jakieś to wszystko takie bez polotu. Trochę lepiej prezentują się miasta, w których możemy dopatrywać się iberyjskich inspiracji. Fajnym motywem było też umieszczenie pikselowch mozaik Pokémonów na fasadach jednej z metropolii. Łapie taka nostalgiczna nuta, jak się na to patrzy. Ale same w sobie miasta też są jakieś takie bez życia i tak jak wspomniał Sent w swoim tekście, jest tam mało do zrobienia. Może w późniejszych etapach to się rozkręci, ale jeżeli na starcie jest tak jałowo, to nie jestem optymistycznie nastawiony do poprawy tego stanu na dalszych etapach przygody.

I ruszyła swoim rumakiem w stronę słońca
To, co najbardziej się rzuca w oczy, to słaba optymalizacja silnika i liczne bugi, które możemy napotkać podczas naszej eskapady i bynajmniej nie chodzi tu o typ stworków. Spadające Taurosy z nieba, wystające dzioby Psyducków ze skał, znikający Miraidon podczas jeżdżenia – no jest tego mnóstwo. Denerwuje też spory pop-up, który powoduje, że stworki mogą się zmaterializować przed naszym nosem i zainicjować walkę. Ogólnie gra wymaga jeszcze szlifów i nie powinna zostać wysłana na półki sklepowe. Jednak Game Freak nie musi się zbytnio starać, a nowa odsłona i tak sprzeda się w przynajmniej 15 milionach sztuk. Nie wiem, z czego to wynika – czy z braku kompetencji, czy też arogancji twórców – ale wypuszczenie gry w takim stanie to policzek dla fanów. Zobaczymy, czy będzie im się chciało to łatać, czy tak to zostawią i wezmą się za klepanie jakiegoś DLC czy nowej części.
Moje pierwsze wrażenie nie jest pozytywne i martwi mnie trochę to, że im dalej w las, tym mogę się coraz bardziej rozczarowywać.
Aki:
Jak do tego doszło – nie wiem
Lecz Paldeę zwiedzam też…
No bo jakimś sposobem stało się, moja ostatnia wizyta w sklepie dla idiotów, po zupełnie inną rzecz, skończyła się tym, że kupiłem nowe Pokémony w wersji Scarlet (rzeczy, po którą oryginalnie poszedłem, oczywiście nie kupiłem). Czy to dlatego, że jestem jednak dość mocnym fanem, czy może zadziałał mechanizm niedostępności (ostatni egzemplarz w sklepie, wykopany w odmętach magazynu), czy może po prostu zwykły troll się we mnie obudził (sorry, młody człowieku, nawet przez chwilę przez myśl mi przeszło, by oddać ci ten ostatni egzemplarz gry, jednak wygrała chęć bycia „złym człowiekiem” 😛 )… nie wiem. Faktem jest, że mam i też zabrałem się za zwiedzanie.

Tak kończy się weekendowe imprezowanie
Na liczniku gry mam dopiero jakieś 5 godzin. W rzeczywistości spędziłem tych godzin w grze pewnie z 15 albo 20… Jakim cudem? Cóż… ja mam czasem swoje „fazy” i lubię sobie utrudniać życie w Pokémonach. Uparłem się na trawiastego startera w żeńskiej wersji, bo jakoś koteł facet w ostatniej formie bolał mnie jeszcze bardziej niż samiczka… a że startery mają zawrotne 12,5 % szansy na płeć żeńską… Poza tym, choć nie planowałem i nadal nie planuję jakoś mocno bawić się w walki online, to chciałem też, by jego natura przynajmniej na papierze nie była „szkodząca”, bo o tym, by trafić te optymalne dla niego (Adamant lub Jolly), to nawet nie marzyłem. No ale tak… Nie lubię się tłumaczyć, ale już wiecie, gdzie mi uciekło kilka godzin życia 😛
No dobra, ale to moje prywatne „katusze”, a jak sama gra?
O dziwo, na razie jest lepiej, niż się nastawiałem, że będzie. Jasne, są jakieś glicze graficzne, znikające tekstury i modele, gołym okiem widać, jak wszystko czasami doczytuje się z opóźnieniem nawet w sklepach z ubraniami i akcesoriami, że postacie są praktycznie przyklejone w miejscach i nic nie robią, czy są animowane w 5 klatkach na sekundę. System kolizji i interakcji momentami jest mega dziwny itp. itd. Słowem, silnik nie wyrabia. No ale dobra, bo na razie to „odkrywam Amerykę” na nowo, pisząc o problemach technicznych gry, oraz wyrabiam „wierszówkę”, pisząc o swoim dziwnym podejściu do tej serii. Ale jak się gra?
Gra jest zaskakująco wciągająca. Przez te kilka godzin udało mi się ledwo skończyć prolog. Praktycznie od samego początku gra daje nam sporą swobodę w robieniu tego, co chcemy. Jasne, delikatnie nam sugeruje, że powinniśmy udać się do naszej akademii, ale jednocześnie też nie ogranicza nas w żaden sztuczny sposób. Możemy zejść z głównej ścieżki i zaglądać w różne zakamarki w poszukiwaniu przedmiotów czy po prostu łapać kolejne Pokémony. Ja, wchodząc do miasta ze szkołą, miałem ich już ponad 20! Jednak zanim trafiłem do szkoły, to mogłem jeszcze zobaczyć miasto – jest wielkie. Jak dla mnie przesadnie i niepotrzebnie tak wielkie. Przez to przynajmniej na początku jeszcze bardziej bolą problemy techniczne…

I znowu zadał tysiąc szlaczków jako zadanie domowe 🙁
W samej zaś szkole możemy chodzić na lekcje! Tak, na lekcje. Lekcje to zazwyczaj krótka scenka gadana z jakimś pytaniem, na które będziemy musieli odpowiedzieć. Jak ktoś ogarnia choć trochę serię, to nie powinien mieć z nimi problemu. Można też wracać do klas i zagadywać nauczycieli, co buduje z nimi więź, ale nie mam pojęcia, czemu miałoby to jeszcze służyć. Niestety albo stety, chwilę po tym, jak się już rozgościliśmy, to dyrektor radośnie ogłasza: „wyp… znaczy się idźcie w świat i się uczcie na własną rękę!”. To jest też ten moment, kiedy gra się w pełni otwiera i mówi „rób, co chcesz”. Dostajemy trzy główne ścieżki do podążania i pełną swobodę. Tak dużą, że w sumie nie wiem, co chciałbym teraz robić, bo to jest to miejsce, gdzie dotarłem w grze. Stoję na środku placu i zastanawiam się, co dalej…

Koło fortuny
No i tutaj nie sposób się odnieść do Pokémon Legends: Arceus. Szkoda, że niektóre z rozwiązań obecnych w tamtej grze nie zostały zaimplementowane i tutaj. Najbardziej chyba teraz brakuje mi możliwości zwykłego rzucenia Poké Ballem w stworka, by go załapać, bez konieczności inicjowania walki.
Na razie jest fajnie, a problemy technicznie nie uderzyły mnie jeszcze w jakiś szczególnie mocny i wyraźny sposób. Zobaczymy, co dalej.
Źródło:

1 Komentarz
Musisz być zalogowany, żeby dodać komentarz Login
Zostaw komentarz
Anuluj pisanie odpowiedzi
Zostaw komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
Antari
29 listopada, 2022 at 6:23 pm
Kto widział ostatnie evo starterów ten wie że kaczka okazała się jedynym rozsądnym wyborem ale to było już widać po 1 formie 🙂 @Aki: W MM to pewnie wyglądało jak ta scena w Dniu Świra z gazetkami w kiosku. https://youtu.be/9LlHy7BNu5A?t=72