[Recenzja] Warhammer 40,000: Shootas, Blood & Teef

Let’s get ready to rumble!

Warhammer 40,000 kojarzył mi się do tej pory głównie z grą bitewną wydawaną przez Games Workshop. Gry z tego uniwersum jakoś zawsze mnie omijały.
Jednak teraz uległo to zmianie. W moje ręce wpadło Warhammer 40,000: Shootas, Blood & Teef, dwuwymiarowa platformówka w stylu run & gun.

Co je to?

Gry w stylu run and gun to odmiana gier typu shoot them up, w których zazwyczaj samotny bohater, kontrolowany przez gracza, przebija się przez tłumy wrogów. Akcja przedstawiana jest zwykle w formie dwuwymiarowego side scrollera, często zawierającego jakieś platformówkowe elementy.

A o co cały ten raban?

O włosy!

Tak, dokładnie tak. Nasz szef stwierdził, że nasze włosy będą lepiej wyglądały na jego łysinie, więc w klasycznym orkowym stylu je sobie wziął, a nas wykopał ze statku… więc pora na zemstę i odzyskanie tego, co nasze! Aby dokonać tej zemsty, będziemy biegać, skakać, zbierać nowe zabawki i używać ich, aby faszerować ołowiem wszystko, co stanie nam na drodze.

Jak to je?

Gra oferuje 3 poziomy trudności, a do tego na starcie i przy każdym wznowieniu gry możemy wybrać, do jakiej z 4 kas nasz bohater ma należeć. Każda z klas ma jakąś swoją specyficzną umiejętność, na przykład może rzucać bronią do walki w zwarciu albo ma szansę na to, aby nie zużyć wystrzelonego właśnie pocisku. Warto z tym nieco poeksperymentować, aby znaleźć pasującą nam kombinację. Możemy też określić swoją przynależność klanową. Tu również mamy 4 klany do wyboru, ale nie zauważyłem, by jakoś wpływało to na sam przebieg gry. Ewentualnie mogę się przyczepić, że w filmikach zawsze pojawia się nasz bohater w „domyślnej” konfiguracji.

Oprócz tego wraz z postępami gry będziemy odblokowywać nowe bronie, a za zbieranie poukrywanych na planszach skrzyń z zębami kupować ich inne warianty. Nie zawsze są to lepsze i silniejsze bronie, jednak nie znaczy to, że nie powinniśmy ich kupować i używać, bo zależnie od okoliczności potrafią nam pomóc w przeprawie. Warto zmieniać i próbować.

Samo sterowanie nie jest przesadnie skomplikowane. Lewym analogiem lub krzyżakiem poruszamy naszym bohaterem, prawy analog służy do celowania. Ja przez całą grę nie mogłem pozbyć się wrażenia, że grając zestawem „klawiatura + myszka” byłoby mi dużo łatwiej i wygodniej. Jasne, w opcjach można sobie włączyć pomoc przy celowaniu i „domyślne celowanie prosto” (chyba domyślnie są zaznaczone), i pomaga to w grze, ale nadal nie mogłem się pozbyć początkowego wrażenia.

Co ja patrzam?

Graficznie nie można się do niczego przyczepić. Pomimo ogromu rzeczy, jakie potrafią dziać się na ekranie, wszystko pozostaje czytelne i łatwo idzie się zorientować, co gdzie jest. Dodajmy do tego ładne, rysowane tła i jest jak to mawiał mój nauczyciel geografii z podstawówki: bardzo dobrze, 3+ 😛

A poważnie to jest dobrze i ładnie.

Moje uszy

Udźwiękowienie to niewątpliwe mocny atut gry. I nie chodzi nawet o jakość wszelkiego rodzaju odgłosów strzelanin, wybuchów czy dialogów, bo te dla mojego nadepniętego przez słonia ucha brzmią ok. Ale muzyka w tle… Doskonale wpasowuje się w momenty, kiedy zaczyna coś się dziać. Krew w żyłach od razu zaczyna nam szybciej krążyć, a mocne gitarowe brzmienia przypominają, że to jeszcze nie koniec i należy strzelać, smażyć, walczyć. Jest moc!

Alles gut?

Niestety nie do końca… Nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że gra wyświetla strasznie często ekrany ładowania. Samo jej uruchomienie zajmuje prawie 2 minuty (zmierzyłem kilka razy i wychodziło mi średnio 1 minuta 56 sekund od wybrania pozycji z menu konsoli do pojawienia się menu gry, a tak, menu gry, bo jako takiego „ekranu tytułowego” nie stwierdziłem). Co więcej, w momencie, jak już w grę trochę pograłem, nie mogę się też pozbyć wrażenia, że pierwsze uruchomienie było nawet jeszcze dłuższe… Ale może mi się zdaje. Ktoś powie, co to jest 2 minuty dla gry na Switchu… no niby tak, pewnie dałoby się znaleźć gry, które wczytują się dłużej. ale tutaj jakoś szczególnie mnie to uwierało i zapadło w pamięć.

Do tego potem pojawiają się ekrany ładowania pomiędzy kolejnymi poziomami. Nie są już tak długie, jak te przy uruchamianiu gry, ale udało się im wybić mnie parę razy z rytmu. Mam nadzieję, że jakąś łatką optymalizacyjną da się to poprawić.

Jeden kontra many

Gra oferuje tryby multiplayer do czterech graczy. Zarówno lokalnie, jak i online.

O online niestety nie mogę za wiele powiedzieć. Ostatnio mój Switch bardzo mnie nie lubi i nie chce współpracować w przypadku gier sieciowych (o sensownym pograniu w Splatoon 3 mogę zapomnieć). Dostępne są dwa tryby rozgrywki: możemy przechodzić wspólnie kampanię albo zmierzyć się w trybie Versus.

W tym przypadku nie udało mi się nigdy znaleźć żadnej dostępnej sesji, a jak już coś się pojawiło, to niestety wywalało mnie bardzo szybko 🙁  #ForeverAlone

Lokalnie mamy dokładnie to samo. Wybieramy jakąś planszę, zbieramy dodatkowych graczy i lecimy mordować… Siebie nawzajem w wersji Versus, albo wspólnie dążymy do przejścia fabuły.

 

UWAGA! UWAGA! WYDANIE FIZYCZNE!

Osoby, które lubią mieć pudełko z grą u sobie na półce, na pewno ucieszy fakt, że grę można również nabyć również w wersji fizycznej na stronie Strictly Limited Games lub Games Rocket zarówno w wersji zwykłej, jak i „Collectors Edition”.
Ilość egzemplarzy dla Nintendo Switch jest ograniczona do 3500 sztuk dla wersji zwykłej i 2500 dla wersji kolekcjonerskiej.

W skład wersji kolekcjonerskiej wchodzą:

  • Pudełko Collector’s Edition
  • kolorowa instrukcja
  • Diorama z Ork Boyz
  • Soundtrack na CD
  • brelok do kluczy: Shoota
  • kartonowe figurki Ork Boyz
  • zestaw naklejek
  • dwustronny plakat A2
  • naszywka: Skull

 

Grę do recenzji dostarczył: PR hound 

75 Recenzent
Plusy
  • + Rock and roll!
  • + Shootas!
  • + osiągnięcia,
  • + gra dla 1-4 graczy,
  • + fajna, szybka rozgrywka,
  • + niezbyt długie poziomy świetne na krótkie, szybkie sesje, ale...
  • Minusy
  • - czas uruchamiania się gry,
  • - ekrany ładowania pomiędzy planszami potrafią wybić z rytmu,
  • - trochę krótka,
  • - klawiatura + myszka wydają się być najlepszymi kontrolerami do tej gry.
  • Podsumowanie
    Warhammer 40,000: Shootas, Blood & Teef to fajna i dość wciągająca pozycja typu run & gun. Dobra muzyka oraz radosna rozwałka... czego chcieć więcej? W moim odczuciu gra nie jest jednak do końca dobrze zoptymalizowana pod Nintendo Switch. Długi czas uruchamiania oraz częste ekrany ładowania sprawiają, że rola, w jakiej mogłaby się sprawdzać najlepiej, czyli krótkie, szybkie sesje, staje się trochę dyskusyjna. Niemniej jednak dla fanów elektronicznego Warhammera 40k wydaje się być pozycją prawie obowiązkową.
    Criterion 1
    2
    3

    Dodaj komentarz