[Recenzja] Kirby and the Forgotten Land

Wszystkożerny, różowy, kulek powrócił z nową przygodą.

Sielskie życie Kirbiego na planecie Popstar nie mogło trwać zbyt długo. Pewnego beztroskiego dnia otworzył się tajemniczy tunel w przestrzeni i zaczął wsysać w siebie wszystko, co znalazło się w jego zasięgu. W efekcie nasz milusiński budzi się na jakiejś niewielkiej plaży, a chwilę później jest świadkiem tego, jak ktoś lub coś porywa kolejnych Waddle Dee. Pora ruszać na ratunek!

Nowy Kirby to pierwsza odsłona przygód naszego bohatera zrealizowana w trójwymiarze. Po pierwszych zapowiedziach śmieszkowałem trochę, że będzie to Super Kirby Odyssey. Zakładałem, że będą to dość duże, i modne ostatnio, otwarte światy, a kamera będzie płynnie się obracać w każdą ze stron – coś jak we wspomnianej wcześniej Odysei czy Bowser’s Fury. Niestety gra szybko sprowadza nas na ziemię. Sterowanie kamerą jest dość mocno ograniczone, nie ma też otwartego świata. I o ile wywołało to u mnie pewną nutkę rozczarowania na początku, tak bardzo szybko przestało mi to w jakimkolwiek stopniu przeszkadzać w dobrej zabawie.

Chyba najbardziej znaną cechą Kirbiego jest jego wszystkożerność. Może on wsysać w siebie różne przedmioty, by potem atakować nimi przeciwników. Może też „zjadać” przeciwników, by przejąć ich umiejętności i zdobyć jakieś nowe ataki – na przykład zjadając przeciwnika rzucającego bombami sam będzie mógł nimi rzucać. W tej odsłonie mamy do dyspozycji 12 różnych umiejętności, między innymi wspomnienie już bomby, ale też zionięcie ogniem, miecz, młot czy tornado. Dodatkowo każdą z tych zdolności możemy ulepszyć, otrzymując inne wersje tych samych umiejętności. Jeśli policzyć wszystkie, razem jest ich ponad 30!

Kirby nie byłby też Kirbym, gdyby i w tej odsłonie nie otrzymał jakiegoś unikatowego „gimmicku”, który byłby intensywnie wykorzystywany podczas gry. W Kirby: Triple Deluxe była to umiejętność Supernova, dzięki której Kirby pochłaniał dosłownie wszystko z planszy (w tym również elementy otoczenia), a w Kirby: Planet Robobot były to mechaniczne roboty, którymi mogliśmy sterować. W Forgotten Land dano nam tryb nazwany Mouthful Mode (Tryb ustny? Pełnej gęby?). Znajdując na planszy odpowiedni przedmiot i połykając go, przechodzimy w ten tryb i stajemy się niejako pochłoniętym przedmiotem – gdy połkniemy na przykład automat z napojami, zamienimy się w chodzący automat i możemy strzelać puszkami napojów. Warto też wspomnieć, że etapy, w których korzystamy z trybu „pełnogębowego”, są dobrze przemyślane i naturalnie wplatają się w plansze. Nie czuć, aby w jakikolwiek sposób były dodane na siłę.

Graficznie Kiby mi się podoba. To połączenie kirbisiowej cukierkowatości z idącymi w realizm, ale nie super realizm, krajobrazami ma swój urok. Nadal jest ładnie i kolorowo, ale nie jest to już bajkowo-cukierkowy świat. Dla mnie zmiana jak najbardziej na plus.

Kirby and the Forgotten Land nie oferuje nam pełnego otwartego świata, tylko „klasyczne” plansze. Wybieramy je ze stylizowanej na podróżowanie po świecie mapy, na której poukrywanych jest parę sekretów.

Każdy z etapów oferuje nam też kilka ukrytych zadań specjalnych, które możemy spróbować zrealizować w trakcie przechodzenia poziomu. Ich wykonanie pozwoli nam uratować dodatkowego Waddle Dee. Natomiast tych zadań nie musimy też szukać w ciemno. Jeśli po przejściu poziomu nie uda nam się jakiegoś znaleźć, to jedno z nieodkrytych zostanie nam ujawnione i będziemy mogli spróbować je wykonać przy kolejnym przejściu planszy.

Kolejne światy będą się odblokowywać po pokonaniu bossów. By się do nich dostać, trzeba wcześniej uratować pewną liczbę naszych towarzyszy. I w sumie nie wiem, czy powinienem się do tego przyczepić czy nie, ale ilości koniecznych do odnalezienia stworków potrzebnych do odblokowania kolejnego świata są naprawdę niskie. Wymaganą ilość spokojnie zbierzemy, po prostu przechodząc plansze bez maniakalnego zaglądania w każdy kąt i pod każdy kamień.

Dodatkowi Waddle Dee przydają się za to do pomocy w odbudowie osady, która jest w pewnym sensie punktem startowym naszej wyprawy. Część z obiektów odblokowujemy, popychając fabułę do przodu, ale do „odhaczenia” niektórych musimy uzbierać pewną ilość stworków.

Sama gra, jak to Kirby ma w zwyczaju, jest dość prosta. Przynajmniej przy założeniu, że po prostu chcemy ją przejść, a nie wymaksować. Pierwsze wyzwanie poczułem dopiero podczas potyczki z ostatnim bossem. I to też nie było coś wielkiego. Po prostu musiałem zacząć korzystać z uników. Mechaniki, którą gra oferuje nam od samego początku.

Odnalezienie wszystkich klatek z porwanymi Waddle Dee to nie jedyne, co gra chce nam zaoferować. Będziemy mogli również spróbować swoich sił w kilku minigrach, zmierzyć się na arenie z ciągiem różnych bossów, spróbować zebrać pełną kolekcję figurek-znajdziek czy spróbować swoich sił w planszach specjalnych. Dodatkowo po przejściu gry odblokowują się światy specjalne będące trudniejszymi wariancjami światów i plansz, które już przeszliśmy.

Plansze specjalne to małe wyzwania, skupiające się zazwyczaj na jakiejś z umiejętności Kirbiego. Naszym celem jest przejście planszy w pewnym limicie czasu. Dodatkowo dla tych spragnionych większych wyzwań jest wyznaczony także limit czasowy dający dodatkowe nagrody, ale bądźmy uczciwi, nie warto się o ten wynik zabijać i rwać włosów z głowy. Dodatkowa nagroda nie powala.

 

Grę do recenzji dostarczył ConQuest Entertaiment.

 

Kirby and the Forgotten Land
88 Recenzent
Plusy
  • Kirby!
  • i to na dodatek w końcu w trójwymiarze!
  • relatywnie krótka
  • prosta, idealna by pograć np. z dzieckiem
  • mnóstwo znajdziek dla fanów zbieractwa
  • mini gry i zajęcia poboczne
  • Minusy
  • jak dla mnie jednak nieco za krótka
  • chyba nawet aż za prosta
  • Podsumowanie
    Kirby and the Forgotten Land to naprawdę udana gra. To nadal dość klasyczna kirbisiowa platformówka, ale w nowej, odświeżającej oprawie. Przeniesienie przygód wszystkożernego kulka w trzeci wymiar sprawiło, że rozgrywka stała się o wiele bardziej urozmaicona i wciągająca. Może nie jest to najdłuższa gra na świecie, ale kończąc ją, zostaje się z pewnym poczuciem niedosytu. Niedosytu, który można śmiało zaspokoić, podejmując rękawicę rzuconą nam przez twórców w postaci dodatkowych, trudniejszych plansz, które pojawiają się po ukończeniu gry. Rozrywkę znajdą tu zarówno bardziej zaawansowani gracze, jak i ci początkujący. Dopieszczeni powinni się też czuć wszyscy ci, którzy lubią zbierać, kolekcjonować czy robić gry na absolutne 100%. Polecam wszystkim.
    Criterion 1
    2
    3

    Jeden komentarz

    1. Bardzo dobra recenzja, z którą się całkowicie zgadzam. Świetny tytuł na odreagowanie po nieco bardziej wymagających grach. Jest to naprawdę dopieszczona pozycja, zarówno gameplayowo jak i graficznie. W trakcie gry nasunęło mi się także ciekawe porównanie rozgrywki do trylogii Crasha Bandicoota (nie spotkałem się aby ktoś użył tego porównania co ciekawe). Budowa plansz jest bardzo podobna – mkniemy z dołu do góry lub od prawej do lewej (z ograniczonym polem 3D) + między poziomami w ramach 1 lokacji przenoszeni jesteśmy na platformach. Grę urozmaicają ciekawe mini-gierki. Być może dlatego, że bardzo cenię pierwsze 3 części Crasha z PSX’a, w przygody Kirbyego w Zapomnianej Krainie grało mi się bardzo przyjemnie.

    Dodaj komentarz