Po kilkudziesięciu godzinach treningu w dwóch odsłonach cyklu Dr Kawashima’s Brain Training mój mózg jest już tak duży i sprawny, że czasami daje mi o tym znać w postaci bólu nad prawym uchem. Gdy rolnik dał znać, że do zgarnięcia jest egzemplarz recenzencki Big Brain Academy: Brain vs. Brain, przez chwilę się wahałem. Co jeżeli moja głowa w końcu eksploduje? Na szczęście chyba mi to nie grozi. Stety czy niestety, w głównej mierze dlatego, że choć nowa gra Nintendo jest sympatyczna, to po kilku godzinach nie bardzo mam w niej co robić.
Big Brain Academy to nieco zapomniana marka z portfolio Nintendo. Zadebiutowała na DS-ie w 2005 roku (u nas w 2006 roku), a dwa lata później pojawiła się na Wii. Choć gracze woleliby zapewne ujrzeć kolejną część jakiejś innej porzuconej serii (F-Zero? Wario Land? Mother?), „Big N” jak zwykle poszło swoją drogą i na początku września tego roku ogłosiło, że jeszcze w grudniu tego roku do sklepów trafi trzecia odsłona Akademii Wielkiego Mózgu. W końcu święta tuż-tuż, a to idealny prezent pod choinkę.
Wyobraź to sobie
Big Brain Academy: Brain vs. Brain podchodzi do treningu szarych komórek zdecydowanie bardziej na luzie niż wspomniana seria sygnowana nazwiskiem japońskiego doktora. Nie uświadczymy tu na przykład wstępu o sposobie działania mózgu podpartego wynikami badań naukowych. Tuż po tym, jak utworzymy swojego awatara, towarzyszący nam Dr. Lobe wysyła nas na zajęcia.
Głównym trybem gry jest „Practice”, w którym mamy dostęp do 20 ćwiczeń podzielonych na 5 kategorii: identyfikowanie, zapamiętywanie, analizowanie, obliczanie i wizualizowanie. Sesja z danym ćwiczeniem trwa około 60 sekund, a naszym zadaniem jest zdobycie jak największej liczby punktów. Żeby nie było za łatwo, a mózg zawsze pracował na najwyższych obrotach, gdy idzie nam dobrze, zadanie staje się coraz trudniejsze – aż do właściwie niemożliwego do zrobienia. Po upłynięciu czasu Dr. Lobe podsumowuje nasze starania i nagradza nas medalem w jednym z trzech kolorów.
Część ćwiczeń powraca z DS-owej odsłony, a część jest zupełnie nowa. Większość z nich jest w założeniach bardzo prosta, co nie znaczy, że jest łatwa. Weźmy takie przekręcanie wskazówek zegara: o ile ustawienie godziny do przodu to kaszka z mleczkiem, tak cofnięcie się o 235 minut wymaga już chwili pomyślunku. Podobnie jest z innymi ćwiczeniami: liczeniem kostek (trzeba wziąć pod uwagę również te, które są pozakrywane innymi), zapamiętywaniem ciągów liczb i obrazków, a następnie przywoływaniem ich w odwrotnej kolejności, czy wyobrażaniem sobie, jak wygląda przedstawiony przedmiot z danej perspektywy (może się on poruszać, co dodatkowo utrudnia zadanie). Nie będę opisywał wszystkich ćwiczeń, ale muszę przyznać, że niektóre konkurencje na wyższych poziomach naprawdę dały mi w kość. Co ważne, nie opłaca się odpowiadać „na pałę”, bo błędne odpowiedzi są karane minusowymi punktami.
W każdej chwili możemy podejść do testu. Dr. Lobe wybiera dla nas pięć ćwiczeń, po jednym z każdej kategorii, a my musimy pokazać, na co nas stać. Gdy ukończymy wszystkie, doktorek podlicza punkty, wystawia ocenę i określa typ naszego mózgu. Test był dla mnie średnio miarodajny, bo w większości kategorii są zarówno takie ćwiczenia, z którymi radzę sobie świetnie, jak i takie, z którymi idzie mi słabiej, przez co za każdym razem otrzymywałem inny rezultat. Poza tym możemy zmierzyć się z duchami innych graczy (gry przez sieć z prawdziwego zdarzenia niestety brak). Za wszystkie zmagania jesteśmy nagradzani monetkami, a po zebraniu każdej „dyszki” dostajemy ubranko, w które możemy przystroić naszego awatara.
Ogólnie rzecz biorąc, grze przydałoby się jednak trochę więcej zawartości. Po 3-4 godzinach zabawy bez większego wysiłku zdobyłem złote medale we wszystkich konkurencjach. Co prawda dzięki temu odblokowałem coś, czego oczywiście nie zdradzę, ale nie sprawiło to, że nagle zalała mnie fala całkowicie nowych rzeczy do zrobienia. A poza tym… no właśnie. Ile razy można podchodzić do testu, którego wyniki właściwie nic nie mówią? Podobnie jest z grą z duchami, zwłaszcza że gra lubi mi losować 7-letnie japońskie dzieciaki, które nie stanowią większego wyzwania. Być może po zdobyciu wszystkich platynowych medali odblokowuje się coś jeszcze, ale musiałbym się urodzić po raz drugi, żeby tego dokonać.
Mózg kontra mózg
Jak możecie się domyślić po tytule gry, tym razem Nintendo postawiło bardziej na rywalizację wieloosobową. Choć, jak wspomniałem, przez Internet grać się nie da, jest to możliwe lokalnie, na jednej konsoli, w gronie od 2 do 4 osób. Do rywalizacji w parze wystarczy jedna para Joy-Conów, a można również grać na wyświetlaczu konsoli w trybie podzielonego ekranu. Świetną sprawą jest możliwość wyboru różnych poziomów trudności dla poszczególnych graczy. Dzięki temu mogą zmierzyć się ze sobą osoby o różnej styczności z grą i umiejętnościach. Twórcy przygotowali także specjalny poziom trudności dla małych dzieci, ale z racji tego, że nie znam żadnych małych dzieci, nie miałem jak go sprawdzić.
Udało mi się jednak przekonać do gry mamę, która z grami wideo nie ma na co dzień nic wspólnego. I choć nie graliśmy specjalnie długo, bawiliśmy się chyba całkiem nieźle – przynajmniej na tyle, aby mama wyraziła zainteresowanie ponowną rywalizacją w przyszłości. Niektóre ćwiczenia wymagają znajomości języka angielskiego, dlatego tryb z kołem fortuny musieliśmy sobie odpuścić. Na szczęście dostępny jest również inny format rozgrywki, w którym gracze naprzemiennie wybierają kolejne ćwiczenia, więc mogłem dobierać takie konkurencje, byśmy mogli rywalizować bez przeszkód. No nie powiem, kilka razy dostałem potężne manto. Gra próbowała mnie nawet ratować podwójnymi punktami (robi tak w sytuacji, gdy jeden z graczy wyraźnie odstaje), ale mama i tak zazwyczaj sięgała po zwycięstwo.
Big Brain Academy: Brain vs. Brain to całkiem solidny zestaw ćwiczeń dla łepetyny. Na pewno postawiłbym go wyżej w rankingu nintendowych gier dla mózgu niż Dr Kawashima’s Brain Training for Nintendo Switch, ale jednak niżej niż odsłonę tej serii na 3DS-a. Nie sądzę, bym po napisaniu tej recenzji odwiedzał Akademię Wielkiego Mózgu specjalnie często (choć pewnie wyszłoby mi to na dobre), ale to sympatyczny tytuł, który dodatkowo kosztuje jakieś dwa razy mniej niż typowa pozycja na Switcha. Jeśli wiecie, że będziecie mieć regularnie z kim grać, nic lepszego w tej kategorii na tę konsolę nie znajdziecie.
Grę dostarczył ConQuest Entertainment – oficjalny dystrybutor Nintendo w Polsce.
Be the first to leave a review.
Fajna recenzja. Dzięki, że poświęciłeś się żeby zagrać i napisać 🙂
A dla mnie to kolejna gra której nie kupię. Są chyba lepsze sposoby na rozgrzewanie mózgu.
To było poświęcenie, na które byłem gotów.
Idealny człowiek do tej roboty!