[Recenzja] New Pokémon Snap

Wakacyjne wojaże w regionie Lental

Fani prosili, błagali, aż w końcu się doczekali. Po ponad 20 latach oczekiwania w końcu otrzymaliśmy sequel kultowego Pokémon Snap z Nintendo 64. Czy jednak symulator siedzenia w wózku i robienia zdjęć rzeczywiście wart był tego całego zamieszania? Tego dowiecie się z naszej recenzji.

Tekst zacznę od krótkiego przypomnienia, że moja przygoda z Nintendo zaczęła się tak naprawdę dopiero od zakupu new 3DSa. Nigdy nie grałem więc w pierwszego Snapa, nie potrafię powiedzieć, czym najnowsza część odróżnia się od oryginału, nie czuję też do niego żadnej nostalgii. Gra wprawdzie intrygowała mnie trochę swoją unikatowością, ale ostatnie „dokonania” Pokémon Company skutecznie studziły we mnie jakikolwiek entuzjazm. Szczerze mówiąc, gdybym nie otrzymał New Snapa do recenzji, prawdopodobnie nie zdecydowałbym się na jego zakup. Do takich też osób kieruję poniższy tekst – zielonych i zaciekawionych, ale niezbyt przekonanych, czy tytuł z łatką „oryginał można było przejść w trzy godziny” wart jest ponad 200 złotych.

Początek zmieszany, niewstrząśnięty

Pomimo mojego negatywnego nastawienia, pierwszy kontakt z grą okazał się nadzwyczaj pozytywny. New Pokémon Snap wita nas naprawdę przyjemną dla oka grafiką, która nic nie traci na jakości w trybie przenośnym. Również dialogi jak rzadko w serii są udźwiękowione, oferując nam nawet wybór między angielskimi i japońskimi głosami. Brzmi za dobrze, by było prawdziwe? Niestety tak, ponieważ szybko okazuje się, iż poza nielicznymi cutscenkami udźwiękowione są jedynie dwa pierwsze wyrazy każdej wypowiedzi.Dialogi, postacie i fabuła są zresztą jednym z najgorszych elementów gry. Wyobraźcie sobie najbardziej wtórną pokémonową kalkę z kalki i macie obraz sytuacji. Jest kolejny profesor jakmutam, kolejni badziewni „rywale” w wersji przyjacielskiej i nieco mniej miłej (z którymi oczywiście w niczym tak naprawdę nie rywalizujemy)… nawet nazwę regionu ciągle przekręcałem z Lental na Lethal. Niewielki jasny punkt stanowi tutaj pewne „cameo”, aczkolwiek gra nie robi z nim niestety nic ciekawego.

Well, not really.

 

Że niby to tylko gra dla dzieci i czego ja od niej wymagam? Jasne, nie oczekiwałem drugiego Xenoblade’a, ale tutaj dialogi wręcz przeszkadzają. Nie raz łapaliśmy się z dziewczyną na tym, że pomimo czytania każdej linijki tekstu nasze mózgi podświadomie ignorowały ten bełkot. Nierzadko przegapialiśmy przez to ważne informacje o tym, co powinniśmy zrobić dalej. Jeśli nie planowano włożyć ten element większego wysiłku, lepiej już było zrobić zwykłą listę map do odblokowania i nie zawracać głowy.

Na szczęście jednak gra nie marnuje zbyt wiele naszego czasu i szybko przechodzi do sedna rozgrywki.

Rozgrywka

Jeśli widzieliście jakikolwiek trailer, wiecie już niemal wszystko. Jedynym celem gry jest jeżdżenie po z góry ustalonej trasie i robienie zdjęć wszystkiemu, co napotkamy na drodze. Choć może wydawać się to proste, wcale takie nie jest. Pokémony znajdują się w ciągłym ruchu i nie chcą za bardzo „współpracować”, jeśli ich do tego odpowiednio nie zachęcimy. Tutaj z pomocą przychodzi szereg umiejętności, które odblokowujemy wraz z postępami w grze. Możemy rzucać im jabłka „puszystowoce”, dokonać „skanowania okolicy”, zagrać melodyjkę oraz rzucić specjalną, kolorową kulą. Każdy pokémon lubi inną zachętę, na każdą z nich może też zareagować inaczej (bądź wcale).

Pokedinozaury na moment przed wyginięciem, koloryzowane

Zdjęcie każdego pokémona ląduje w naszym photodexie, gdzie oceniane jest w czterech kategoriach. Kategoria „jednogwiazdkowa” to zdjęcie pokémona, który stoi/siedzi i nie robi nic szczególnego, zaś cztery gwiazdki otrzymamy za zdjęcie w unikalnej pozie. Każda kategoria jest z kolei oceniana pod kątem jakości samego zdjęcia, tak więc nasza gwiazdka może dodatkowo uzyskać kolor od brązowego do diamentowego. To z kolei przekłada się na uzyskiwane punkty. Gdy otrzymamy ich dość dużo, odblokowujemy wyższy poziom danej trasy, dzięki czemu na mapie pojawia się więcej pokémonów i/lub robią na niej ciekawsze rzeczy, co z kolei pozwala nam pstryknąć jeszcze lepsze foty oraz pchnąć fabułę do przodu.

By jednak nie było za łatwo, po każdym przejeździe możemy przedstawić do oceny tylko jedną fotografię danego pokémona. Często więc stajemy przed wyborem, czy pokazać „trudniejszą”, ale niezbyt udaną fotografię, czy może naprawdę dobrą z prostszej kategorii, w której już coś umieściliśmy. Snap potrafi więc być nadzwyczaj emocjonujący, szczególnie gdy obok siedzi druga osoba. Na ekranie dzieje się tak dużo i tak szybko, że co chwila przekrzykiwaliśmy się, na co skierować obiektyw.

Grinding hell

Muszę przyznać, że pozytywnie zaskoczyła mnie ilość oferowanej zawartości. Tras jest naprawdę sporo, zabierając nas w każdą możliwą strefę klimatyczną. Prawie każda plansza występuje w co najmniej dwóch wersjach (najczęściej dziennej i nocnej) i/lub oferuje niewielkie rozwidlenia, prowadzące nas do innych stworków. Razem z poziomami i punktami zachęca nas to do powtarzania poziomów i wydłuża żywotność gry.

W osiągnięciu tego ostatniego celu pomaga ponadto system „wyzwań”. W specjalnej zakładce znajdziemy szereg „próśb” o wykonanie konkretnego zdjęcia, np. fotę Hoothoota, na której będzie widać obie jego nogi. Niektóre z nich są proste, niektóre wymagają od nas nieco kombinowania (by zobaczyć ową nogę, trzeba trafić Hoothoota jabłkiem). „Wyzwania” mają więc tę dodatkową zaletę, że pomagają nam odkryć różne „ukryte” zachowania pokémonów, co przy okazji pozwala nam uzyskać lepsze zdjęcie i szybciej nabić wyższy poziom. By nie było za trudno, załączony obrazek stara się zawsze nieco podpowiedzieć, w którym miejscu powinniśmy się rozejrzeć.

Myliłby się jednak ten, który uznałby to za zbytnie ułatwienie. Najciekawsze interakcje są kilkuetapowe i wymagają od nas szeregu przygotowań. Dla przykładu, na pierwszej mapie musimy najpierw nabić drugi poziom, by pojawił się Pidgeot, którego następnie musimy trafić jabłkiem, tak aby odleciał na pobliskie drzewo. Gdy to zrobimy, kolejnym jabłkiem musimy trafić w taplającego się w pobliżu Magikarpa, co z kolei sprawia, że nasz ptaszor niezdrowo się nim zainteresuje… Odkrywanie tych zależności daje ogromną satysfakcję.

Niestety jednak owo „odkrywanie” potrafi być męczące – szczególnie w przypadku, gdy powtarzamy jakiś etap szósty raz, a dalej nie potrafimy wywołać odpowiedniego efektu domina. Nie zawsze jest bowiem jasne, kiedy i czego powinniśmy użyć, tak więc w pewnym momencie zaczyna się spamować wszystkim jednocześnie. Pogłębia to tylko chaos, ponieważ nie potrafimy później powtórzyć czegoś, co wyszło nam poprzednim razem, gdyż źle zinterpretowaliśmy przyczynę danego skutku.

[Recenzja] New Pokémon Snap

Kompletowanie gry na 100% jest więc wyzwaniem jedynie dla najwytrwalszych. O ile bowiem z początku te poziomy, wyzwania i ogólne „replayability” traktujemy jak zaletę, tak z czasem oglądanie ciągle tych samych skał i poków zaczyna szybko nudzić. Wtedy zaś wszystko zaczyna irytować – dźwięki i odzywki profesora w podsumowaniu trasy, melodyjka „aktywująca” pokémony, ilość kliknięć, by przejść dalej… grind jest tutaj silny.

Jeśli jednak nie planujecie maksować wszystkiego, powiedziałbym, że map jest akurat w sam raz. Story mode skończyliśmy akurat w momencie, gdy powtarzalność rozgrywki zaczynała nas już nużyć. Przejście zajęło nam ogólnie pięć dni niezbyt intensywnego grania, choć szczerze mówiąc, polecałbym „rozwlec” jeszcze ten czas. To dobry tytuł, jeśli siadamy do niego na pół godziny dziennie, ale w większych, „recenzenckich” dawkach robi się naprawdę ciężkostrawny.

Aspekt socjalny

Osobny element gry stanowi aspekt socjalny. Fotografie wykonane podczas każdego przejazdu możemy zapisać nie tylko w photodexie, ale również specjalnym albumie. Tutaj nie obowiązuje nas żaden limit „zdjęć na przejazd”, a jedynie pojemność albumu. Takie fotki możemy dodatkowo obrobić, poprawiając nieco kadr oraz dodając naklejki, ramki i filtry. Te ostatnie elementy odblokowujemy w toku fabuły oraz zaliczając niektóre z „wyzwań”, tak więc jest tu jakiś niewielki pożytek z tego grindu. Gotowe zdjęcia możemy dodatkowo opatrzyć podpisem oraz umieścić na naszej prywatnej stronce, by dzielić się nimi ze światem.

Bez bicia przyznaję, że z początku w ogóle nie byłem zainteresowany tym aspektem i otworzyłem go jedynie z redaktorskiego obowiązku. Już przy pierwszej próbie okazało się jednak, że edytor fotek jest niezwykle memiczny. Efekty mojej zabawy możecie ocenić poniżej:

[Recenzja] New Pokémon Snap
Well said, game, well said!

Parę słów o technikaliach

Na koniec zostawiłem sobie kilka słów o technikaliach. Jak pisałem już na wstępie, grafika robi naprawdę dobre wrażenie. Niektóre modele otoczenia mogłyby być nieco lepsze, ale same stworki są już wykonane kapitalnie. Animacje są płynne, niezwykle żywe i ekspresyjne. Również ich zachowania są niezwykle wiarygodne, co zwiększa imersję. Szczerze mówiąc, Gamefreak powinien usiąść na dupie i zacząć robić notatki, ponieważ właśnie tak powinny wyglądać główne odsłony pokémonów na stacjonarnej konsoli.

Tryb przenośny Snapa polecam spróbować każdemu. Gra wydaje się dla niego stworzona, ponieważ dzięki wbudowanym żyroskopom możemy używać konsoli niczym prawdziwego aparatu. Szeroki zakres ustawień czułości pozwala dostosować grę do swoich potrzeb, choć osobiście pozostałem jednak przy gałkach.

[Recenzja] New Pokémon Snap
HEYYEYAAEYAAAEYAEYAA I say hey, what’s goin’ on?
Muzyka i dźwięki są ok, choć jak już mówiłem, na dłuższą metę zaczynają irytować, gdy słyszy się je n-ty raz. Brak pełnego dubbingu trąci nieco zmarnowanym potencjałem, aczkolwiek biorąc pod uwagę jakość dialogów, nie jest to jakaś bolesna strata.

Jedyne większe zastrzeżenie mam do algorytmu kamery. Ta ma niestety tendencję do uznawania, że głównym punktem zdjęcia nie jest pokémon na środku zdjęcia, ale taki w tle lub rogu kadru. Nierzadko musimy przez to powtarzać całą mapę i próbować jeszcze raz, co nie zawsze jest takie łatwe. Zdarza się to wprawdzie okazyjnie, niemniej jednak irytuje. Podobnie ma się zresztą sprawa z algorytmem oceniającym jakość zdjęcia, choć tutaj na szczęście gra jest zwykle dość wspaniałomyślna w przyznawaniu gwiazdek i punktów.

Grę dostarczył ConQuest Entertainment – oficjalny dystrybutor Nintendo w Polsce.

Brak komentarzy

  1. Dziękuję za uznanie dla zdjęć 😀 niestety nie wszystkie załapały się do recki, tak więc wrzucam jeszcze dwójkę moich ulubieńców 😛 https://twitter.com/RKonkurs/status/1393676696881025026

    A co do ceny – eshopowa faktycznie jest mocno taka sobie, ale te 200 za ile wyjdzie wyrwać pudełkową jest już ujdzie. Jeśli jednak będzie kiedyś jakaś promka za ~160 to brać i się nie zastanawiać, choćby po to by pokazać TPC które pokemonowe gry są dobre :X

  2. Z potężnym opóźnieniem, ale naprawdę fajna recenzja. Chyba kiedyś sobie kupię, bo intrygowała mnie ta seria od dawna, ale nie bardzo miałem jak ją sprawdzić. A raczej nie wiedziałem, że mogę, bo dopiero niedawno dowiedziałem się, że w Wii U jest dostępny oryginał z N64 HEH

Dodaj komentarz