[Recenzja] Bravely Default II

Sequel, prequel, interquel?

Minęło ponad 5 lat, od kiedy Square Enix zafundował nam Bravely Second. Bravely Second nie był pełnoprawnym sequelem do wydanego wcześniej Bravely Default. Serię tę należy raczej traktować niczym Final Fantasy, każda odsłona to osobna historia. Podobnie ma się sprawa z wydanym w 2021 roku Bravely Default II, które też nie jest sequelem ani prequelem żadnej ze wspomnianych wcześniej dwóch części.

[Recenzja] Bravely Default II

To co widać

Graficznie nowe Bravely Default jest ładne. Oczywiście, nie jest to super realistyczna grafika, ale jak na możliwości Switcha prezentuje się dobrze. Mamy cykl dnia i nocy. Samo otoczenie jest urozmaicone detalami. Trawa się odchyla i można ją ścinać, biegając po śniegu, zostawiamy ślady. Potwory spacerują po mapie. Obiekty rzucają cień zależnie od tego, z której strony pada na nie światło naszej latarni. Miasta są zbudowane w naprawdę ciekawy sposób i są wielkie. Spoglądając na nie w pełnej okazałości, większość z nich prezentuje się naprawdę bogato. Niestety, odniosłem wrażenie, że nie są one już tak żywe, jak w poprzednich odsłonach. Tak, na ulicach stoją osoby, niektóre nawet poruszają się po mieście. Niestety w bardzo niewielkim zakresie, ot kilka kroków tam, kilka kroków z powrotem. Zagadywane zazwyczaj odpowiadają wciąż tą samą kwestią, chyba że akurat mamy związane z nimi jakieś zadanie, wtedy powiedzą coś innego. Jak już rozwiążemy ich problem, to wrócą do swojego starego tekstu. Grając na telewizorze, nie miałem najmniejszych problemów z tym, by czytać wyświetlające się dialogi, czy rozróżniać postacie, czy obiekty. W trybie przenośnym jest równie dobrze. Gra oferuje blurowanie krawędzi okna i dalszego otoczenia. Co sprawia, że tak naprawdę wyraźnie widzimy tylko najbliższe otoczenie naszej ekipy. Osobiście nie przypadło mi to do gustu i bardzo szybko wyłączyłem je w opcjach.

[Recenzja] Bravely Default II

To co słychać

Audio jest przyjemne. Ładnie komponuje się otoczeniem, miejscem, w jakim jesteśmy, czy z sytuacją, w jaką akurat przyszło się nam akurat wpakować. Nie porywa ono jednak. Muszę się też przyznać, że gdzieś w okolicach 40 godziny grania zaczęła mnie ona nieco męczyć swoją powtarzalnością. Trochę z zaskoczeniem odnalazłem informację, że na oprawę dźwiękową i OST znów odpowiada Revo. Pochwalić za to muszę utwory, jakie towarzyszą napisom końcowym, te naprawdę przypadły mi do gustu. Ze smutkiem muszę stwierdzić, że to chyba one pochłonęły większość budżetu na OST, bo po tym, jak je usłyszałem, tak pozostała część ścieżki dźwiękowej, w porównaniu z nimi, wydawała się jeszcze bardziej smutna i zrobiona na szybko. Większość ważnych dialogów posiada nagranie ścieżki audio w jednym z kilku języków. Niestety nie ma języka polskiego ani dla napisów, ani dla audio.

To, co działa w środku

Mechanicznie niewiele zmieniło się od pierwszego Bravely Default. Ci, którzy znają system z poprzednich części, nie zostaną tutaj niczym zaskoczeni. Nadal musimy wybierać pomiędzy ryzykiem wykonania kilka akcji z rzędu (do 4), by potem odstać cierpliwie kolejne tury, kiedy to działać będzie przeciwnik lub przyjąć postawę obronną i zakumulować kilka BP (maksymalnie 3), by potem wydać wszystkie naraz. Co więcej, nasi przeciwnicy też potrafią korzystać z tego systemu i nie raz będą próbowali to wykorzystać przeciwko nam.

Drobna zmiana, jaką zauważyłem to wpływ szybkości na tempo naszych działań, jeśli jedna z naszych postaci będzie dużo szybsza od przeciwnika (albo innej naszej postaci) jej tura będzie następować szybciej i częściej.

Nadal podstawą rozgrywki jest zbieranie różnych Jobów i odpowiednie mieszanie ich umiejętności do osiągnięcia zabójczych efektów. Same klasy nieco się zmieniły i ewoluowały. Nadal są takie klasyki jak: Freelancer, White Mage, Black Mage czy Thief, ale pojawiło się też kilka nowych takich jak Beastmaster, który może łapać potwory i wykorzystywać je potem w walce po swojej stronie, czy Gambler. Efekty jego ataków potrafią być bardzo losowe, mogą dać dewastujące efekty albo tylko pogłaskać przeciwnika. Podobnie jak w poprzedniczkach, także tutaj, aby zdobyć nową klasę, musimy pokonać jej dotychczasowego posiadacza i odebrać od niego jego Asterisk. Pozwolę sobie tutaj też wtrącić słowo o tym, jak przedstawiani są nam ci przeciwnicy, bo przedstawiani są różnie. By nie wchodzić w spoilery, powiem tylko tyle, że części z tych postaci było mi trochę żal. Parę było mi zupełnie obojętnych, kilka finalnie wydało się sympatycznymi postaciami. Trafiło się też garść, których postawa i zachowania najzwyczajniej w świecie mnie irytowały i z miłą chęcią spuściłem im łomot. Większość z klas wpadnie nam w ręce podczas wykonywania głównego wątku. Tylko 2 klasy są do zdobycia w ramach wykonywania zadań dodatkowych.

Nowości

Ta odsłona serii wprowadziła nową mini grę. Tym razem jest to coś na kształt Go. Gramy na planszy 5×5, a naszym celem jest zamalowanie swoim kolorem jak największej liczby pól, korzystając z 6 kartowej talii. Początkowo gra jest dość prosta, karty, jakie posiadamy, mają nieskomplikowane efekty, np. zamaluj dodatkowe pole po prawej czy po lewej. Dopiero wraz ze zdobywaniem doświadczenia oraz awansowaniem w rankingu pojawiać się zaczną nowe efekty i umiejętności.

W ramach nowości niewątpliwe pojawił się też maksymalny udźwig postaci. Dzięki czemu zarządzanie ekwipunkiem postaci przestało sprowadzać się do zakładania nowego lepszego ekwipunku za każdym razem. Każdy przedmiot ma teraz swoją wagę i jeśli przekroczymy  maksymalny udźwig postaci, to nasz przeciążony bohater nie dość, że będzie działać wolniej, to jeszcze wiele przedmiotów przestanie zapewniać pełną ochronę, jaką by mogło, prowadząc do znacznego osłabienia postaci.

Kolejną nową rzeczą, jaka pojawiła się w tej odsłonie, to wyprawy łódką, gdy nie gramy w grę. Już w Prologu zostanie zaoferowana nam możliwość korzystania z wypraw łodzią w poszukiwaniu różnych skarbów. Niestety pierwsza przedstawiona nam wyprawa jest mocno przyśpieszona i w rzeczywistości działa to troszkę inaczej. Gdy zdecydujemy się na wyprawę, to owszem odbywać się ona będzie, ale tylko wtedy, gdy uśpimy konsolę z włączoną grą. Maksymalny czas, na jaki możemy wyruszyć to 12 godzin, jest to też czas, jaki zaoferuje nam szansę na najlepsze przedmioty.

Ze smutnych zmian, to w tej serii nie ma niestety już suwaka odpowiedzialnego za częstotliwość występowania randomowych walk. Nie ma go, bo praktycznie spoglądając na to, co nam zaoferowano, to nie ma już losowych walk na mapie. Teraz potwory spokojnie sobie spacerują po mapie i będą od nas uciekać, jeśli jesteśmy od nich dużo silniejsi lub dążyć do ataku, gdy jesteśmy słabsi. Co więcej, naprawdę silni przeciwnicy będą jarzyć się na czerwono, co powinno być dla nas dodatkowym ostrzeżeniem i informacją, że być może warto będzie tu wrócić za jakiś czas.

Historia

A o co to całe zamieszane? Podobnie jak w poprzednich dwóch grach o cztery kryształy żywiołów. Będziemy przemierzać, dość standardowe niestety królestwa, pomagać ich mieszkańcom i dążyć do odzyskania tego, co prawowicie było kiedyś nasze. Odwiedzane krainy są niestety mało oryginalne, będą łąki i płaskowyże Halyconii, w Savalon trafimy na pustynię, zwiedzimy lasy i mokradła Wiswaldu oraz zasypane śniegiem Rimedhal. Raczej standard. Jak na grę z serii Bravely Default historia będzie próbowała zaskoczyć nas w kilku miejscach, ale nie są to jakieś wyjątkowo szokujące wydarzenia. Choć przyznaję, dałem się zaskoczyć, bo liczyłem na inne rozwiązania. Tak jak i w pierwszym Bravely Default, tak i tutaj będziemy trafiać na zakończenia złe, gorsze no i te dobre. Więc nie radujcie się po zobaczeniu napisów końcowych po raz pierwszy.

Podobnie jak i w innych odsłonach, tak i tutaj, nasi bohaterowie czasem z sobą rozmawiają, komentując ostatnie wydarzenia czy sytuacje, czasem starają się być zabawni, czasem poważni. Niestety, w moim odczuciu, nie ma pomiędzy nimi chemii. Bardzo daleko im do tego, jak w Bravely Default 1 prezentowali się, chociażby Edea a Ringabell. Trochę szkoda, bo potencjał był.

Cała reszta

Byśmy za bardzo się nie nudzili, podążając za wątkiem głównym, do gry dokooptowano 100 zadań pobocznych porozrzucanych po miejscach, które będziemy odwiedzać. Tutaj też wyszła spora bolączka gry. Nie ma żadnego Quest-Loga, gdzie możemy sprawdzić jakie zadania udało się nam już wykonać. Travellog pokazuje tylko te zadania, które obecnie zaakceptowaliśmy i mamy w trakcie wykonywania. Dodatkowa karta, do zapisywania sobie jakie zadania już wykonaliśmy, jest tu niestety mile widziana, bo inaczej można będzie się pogubić, albo trafić na jakieś zadanie, które byłoby dla naszej ekipy miłym wyzwaniem w okolicach 7 poziomu, a nie 30. I chociaż nie widać żadnej aktualizacji na horyzoncie liczę, że jak się jakaś pojawi, to dodadzą tę opcję, to nie powinno być dużo zachodu. Na szczęście są znaczniki zadań. Wskazują one na wątek główny oraz do 3 zadań pobocznych.

Jak na jRPG przystało, czeka nas tu naprawdę sporo grindowania. Grindowania poziomów postaci i poziomów klas, grindowania za przedmiotami. Fani tego typu rozrywki powinni czuć się usatysfakcjonowani. Sam poddałem się gdzieś w okolicach 60 godziny i stwierdziłem, że ok, wymaksuje swoje postacie i pora ruszać dalej z fabułą, bo mam już serdecznie dość powtarzania tej samej walki po raz kolejny w nadzieji na to, że może tym razem wypadnie mi ten nowy przedmiot.

 

Dodaj komentarz