[Animal Crossing] Życie na kredycie – pamiętniki z wakacji – tydzień 1

MyNintendo na rajskich wakacjach

Podobnie jak w przypadku Pokémonów, postanowiliśmy dla Was zrobić opis naszych wrażeń z najnowszej odsłony Animal Crossing. Zapraszamy do zapoznania się z pierwszą częścią wpisu!


Animal Crossing wydawało mi się kuszącą opcją, którą chciałem wypróbować, jednak zawsze było jakieś ale. A to miałem jakieś inne zajęcia. A to pochłonęła mnie jakaś gra, tudzież wkrótce miał się pojawić jakiś nowy tytuł i nie chciałem angażować się w coś, co w teorii nie ma końca. Nie ukrywam, że miałem też sporo obaw odnośnie tego, że gra jest oparta o rzeczywisty zegar i wymaga regularnego grania, a z tym też u mnie różnie bywało. Miałem okresy, że grałem codziennie, a były też takie, że gier i konsoli nie ruszałem przez kilka do kilkunastu dni.

No ale stało się. W czasach, kiedy prawie każdy siedzi w domu, skusiłem się i zaopatrzyłem w najnowszą odsłonę serii.

Początek dość oczywisty, musimy stworzyć swojego avatara. Określamy płeć oraz podstawowy wygląd z kilku dostępnych opcji. Do tego gra losowo daje nam jakieś ubranko. Potem podajemy nasze imię i datę urodzenia (podejrzewam, że coś się będzie wiązało z naszymi urodzinami, co dokładnie – nie wiem, przyjdzie mi poczekać jeszcze kilka miesięcy, zanim się dowiem). Określamy, na której półkuli znajduje się nasza wyspa (by dopasować pory roku), a także wybieramy jedną z czterech zaproponowanych wysepek. A potem wsiadamy w samolot i lecimy na naszą rajską przygodę.

Zrobiłem sobie małą wycieczkę po fragmencie wyspy (za rzekę jeszcze nie mogę się dostać), rozstawiłem swój namiot… no i wyszło szydło z worka. Tom Nook oznajmił mi radośnie, że muszę spłacić swój dług. No nic… zrobi się jakoś. Do tego pomogłem rozstawić namioty pozostałym dwóm lokatorom (u mnie padło na Cherry i Roda), okazało się też, że na mojej wyspie rosną wiśnie. Pospacerowałem trochę, pozbierałem chwasty i patyki, zrobiłem pierwsze proste narzędzia, połowiłem ryby, połapałem owady. Część z nich oddałem Tomowi i okazało się, że niedługo na wyspę przybędzie profesor Blathers, by otworzyć muzeum poświęcone ekosystemowi tej wyspy, więc mam wybrać miejsce, gdzie rozbije swój namiot.

Następnego dnia, zgodnie z zapowiedziami, przybył profesor. Oznajmił mi, że potrzebuje jeszcze 15 okazów, by móc oficjalnie otworzyć muzeum. Udało mi się też spłacić swój dług relokacyjny (5000 Nook Miles) oraz zamówić ulepszenie dla swojego namiotu. Będę miał mały domek, co będzie mnie kosztować ledwie 98 000 bellsów. Yay!

Dostarczenie Blathersowi wymaganej liczby okazów było nieco wymagające, ale udało się jeszcze tego samego dnia (mam nawet więcej, ale do czasu oficjalnego otwarcia muzeum profesor nie chce przyjmować żadnych nowych dotacji). Zwiedziłem też kolejne fragmenty wyspy dzięki kijowi, który umożliwia przeskakiwanie przez rzekę. No i na plaży natknąłem się na śpiącego Gullivera. Biedak popsuł swoje urządzenie komunikacyjne, a ja mam pomóc mu znaleźć części, które są porozrzucanie gdzieś tu w piaskach. Myślałem, że mnie trafi podczas przekopywania plaży Na szczęście okazało się, że nie trzeba przekopać każdego centymetra kwadratowego plaż na wyspie. Posadziłem też parę nowych drzewek, tym razem z jabłkami.

Trzeciego dnia przybył mój domek. W końcu mam dodatkowe miejsce na przechowywanie przedmiotów. Muzeum jest w trakcie budowy. A od ekipy Toma dostałem zadanie, by pomóc w zbudowaniu sklepu, dzięki czemu asortyment przedmiotów na sprzedaż stanie się szerszy. Poza tym lekka rutyna – zbieranie kamieni i patyków, wykopanie kilku dodatkowych skamielin. Sielanka, chociaż resztę tygodnia przyszło mi spędzić, zbierając pieniądze na spłatę długu.

Wbrew temu, czego się obawiałem, gra nie zajmuje mi aż tak dużo czasu. Na razie są to jakieś 2-3 godziny dziennie, w trakcie których mam co robić. Podejrzewam, że wraz z biegiem czasu będą to raczej coraz mniejsze ilości, dążące do okolic 1 godziny, bo obecnie nadal wielu rzeczy jeszcze nie wiem i nie rozumiem, więc część odkrywam samodzielnie, a o część męczę znajomą pytaniami (N. pozdrawiam 😀 ). Co by nie mówić, nie wydaje mi się, aby był to tytuł, który może zastąpić inne gry, ale na pewno stanowi miłą odskocznię od problemów dnia codziennego i kwarantanny.


Nowa odsłona Animal Crossing trafiła idealnie z premierą. Kiedy zaleca się społeczeństwu, żeby pozostawało w domu, to co może być lepszego niż ucieczka na wirtualną wyspę? Swoje cztery kąty organizuję już od ponad tygodnia i pewnie spędzę w ten sposób jeszcze kilka długich miesięcy. Początek z grą był bardzo dobry. Raz, że trafiła do mnie dzień wcześniej niż premiera. Dwa, na start dostałem bardzo fajnych lokatorów – Cherry i Tybalta. Całkiem niezły prognostyk na przyszłość.

Myślałem, że zsynchronizowany zegar gry z tym rzeczywistym będzie powodował, że będę musiał układać życie pod grę. Na szczęście tak nie jest i AC okazuje się miłym, chilloutowym tytułem. Łowię ryby, łapię robaki, zbieram owoce. Czuję, jakbym wrócił do beztroskiego dzieciństwa. No, prawie… gdyby tylko nie pewien szop lichwiarz, który za wszelkie usługi powiększa nasze zadłużenie. A dług można odpracować tylko ciężką pracą w upalnym słońcu i w fatalnych warunkach sanitarnych z 10 nooklingami w malutkim pomieszczeniu. Nie no, żartuję, nie jest to aż takie straszne. Zarabianie w tej grze jest przyjemne, bo wszystkie czynności sprawiają frajdę. Radość z nowego domku, mostu czy powstania sklepu jest całkiem spora. Każdy kolejny krok, który stawiamy w rozbudowie wyspy, powoduje, że z niecierpliwością czekamy na kolejny dzień. Nowy dzionek to nowe wyzwania, a czasem ktoś niespodziewany może odwiedzić nasz przybytek. Gra stopniowo podsuwa nam narzędzia, co też ma swoje wady, bo zdarzają się dni przestojowe, w których oprócz rutynowych czynności nic innego nie ma do roboty.

Wszystko fajnie, ale nie ma róży bez kolców. Kilka aspektów gry strasznie kuleje. Największe zarzuty mam do systemu craftingu. Każdy przedmiot trzeba osobno wytworzyć i przejść przez sekwencję dialog-wybór-animacja. Jeżeli macie zamiar zrobić dużo przynęty na ryby, to jest to strasznie czasochłonne i monotonne zajęcie. Przydałaby się opcja wytworzenia kilku rzeczy naraz. Drugą upierdliwą sprawą jest to, że trzeba mieć przy sobie składniki do craftingu. Więc jeżeli macie je skitrane w domku, to z nich nie skorzystacie. Musicie je przełożyć do kieszeni.

Kuleje też kod sieciowy. Jeżeli ktoś do nas już leci, to żeby mógł wejść na naszą wyspę, nikt w tym czasie nie może wchodzić w żadną interakcję. Pojawia się komunikat, że ktoś przylatuje i należy przerwać daną czynność. Jeżeli mamy gości na wyspie, to nie można robić zmian w domku albo pobierać stworzonych wzorów z appki.

Ogólnie moje wrażenia są bardzo pozytywne. Gram trochę ślimaczym tempem, więc zanim do czegoś porządnego dojdę, to jeszcze sporo czasu minie. Wracam do dalszego planowania infrastruktury na mojej wyspie. Do zobaczenia w kolejnym wpisie!


Nie jestem animalcrossingowym nowicjuszem, ale w odsłonie New Leaf na 3DS-a nie spędziłem specjalnie wiele godzin. Nie jestem aż tak dużym fanem gier, w których należy sobie samemu organizować czas – w przypadku niemal każdej części serii Harvest Moon/Story of Seasons, choć bardzo przeze mnie lubianej, orientowałem się w pewnym momencie, że… sam nie wiem, po co ja w to w ogóle dalej gram. Co prawda dopiero po kilkudziesięciu godzinach, ale tak było. Stwierdzenie, że New Horizons kupiłem tylko dlatego, że Nintendo nie wydaje nic innego, byłoby nadużyciem, ale przed dostarczeniem przesyłki do paczkomatu (niestety nie na dzień premiery. Tak kończy się zdrada ulubionego sklepu z grami dla zaoszczędzenia kilku złotych) zastanawiałem się, czy się nie odbiję.

Na szczęście obawy były nieuzasadnione i bawię się naprawdę świetnie. Być może dlatego, że, przynajmniej w kilkudziesięciu premierowych godzinach, jest tu sporo celów do wypełnienia. Niby nikt nam nie każe rozbudować domu, a potem spłacać pożyczek, łowić ryb, łapać owadów czy fruwać na losowo generowane wyspy w poszukiwaniu ciekawych surowców, ale gra naturalnie, a przy tym nienachalnie popycha nas w określonym kierunku. No bo kto by nie chciał mieć dodatkowych pokojów na chacie, kilku kolejnych mieszkańców w wiosce albo muzeum (prezentującego się cudownie, swoją drogą. To zdecydowanie moje ulubione miejsce na wyspie) wypełnionego wszystkimi możliwymi okazami? Pewnie ktoś by się znalazł, ale przedwczoraj 200 razy klikałem A, by otrzymać osiągnięcie za 200 zaobserowanych spadających gwiazd, więc wygląda na to, że wpadłem w to całe łażenioklikanie jak śliwka w kompot.

O problemach z craftingiem i kodem sieciowym pisał już rolnik, więc nie będę po nim powtarzał. Mi osobiście przeszkadza nieco „smartfonizacja” gry – na naszego NookPhone’a co chwilę spływają kolejne powiadomienia, a jeśli ich nie odbierzemy, w rogu ekranu cały czas będziemy widzieć ikonkę telefonu. Przypomniało mi to, dlaczego kiedyś z całej siły rzuciłem smartfonem o ziemię (chociaż na nim przynajmniej można było te cholerne powiadomienia wyłączyć). Żeby nie było, że niszczę drogą elektronikę – to był jakiś absolutny staroć, za którego zapłaciłem stówkę. Warto było. PS Nokie z klawiaturą rulez!

Nie wiem, ile będę grał w nowe Animal Crossing. Nie mam chociażby pojęcia, czy po osiągnięciu wszystkich majączących na horyzoncie celów będzie mi się chciało terraformować wyspę do tego stopnia, że będzie idealnie spełniać moją wizję (a o to będzie trudno, bo żadnej wizji nie mam, ale może jakaś mi się przyśni). Nie zastanawiam się jednak nad tym za bardzo. Po prostu cieszę się każdą kolejną wizytą w mojej wiosce. A jak kiedyś mi się odechce? To mi się odechce. Carpe diem, PDK, KMWTW.

Brak komentarzy

  1. Fajny tekst panowie, podziwiam, że potraficie tak solidarnie grać w jeden tytuł w jednym czasie. Choć z drugiej strony włodarze Nintendo chyba trochę nas do tego zmuszają 😉 Niestety nie jest to seria przeznaczona dla mnie, wielokrotnie się od niej odbiłem i tej odsłony nie będę nawet próbował mimo, że wasze pozytywne opinie kuszą. Hmm choć przyznaję, że w ostatnim czasie odpaliłem w końcu Survival Kids na GBC i przez chwilę było mnie w stanie przyciągnąć do ekranu więc może kiedyś…

  2. O to nie trudno, bo w marcu mało ciekawych gier wyszło. Nie wspominając o first-party. Może w przyszłości uda się też coś takiego zrobić z Xenoblade.

    Animal Crossing jest specyficzne. Jak sam sobie nie potrafisz wyznaczyć celów, to później może być strasznie nudno. Ostatnio sporo dni mi się trafiło na przeczekanie (nie robię timeskipów).

Dodaj komentarz