
Limbo i Inside to produkcje autorstwa studia Playdead, obie dostępne na rynku już od dłuższego czasu. Ba! Początki Limbo sięgają roku 2010, kiedy to tytuł zadebiutował w Xbox Live Marketplace, stając się jednym z pierwszych naprawdę głośnych indyków. Zarówno recenzenci jak i gracze pokochali Limbo. Po przeniesieniu produkcji na niemalże wszystkie istniejące sprzęty (z wyjątkiem tych od Nintendo, zgodnie z tradycją), nowo nabyci fani Playdead ze zniecierpliwieniem zaczęli wyczekiwać jej następcy. I doczekali się, choć trzeba zaznaczyć, że proces ten trwał aż 6 lat. Jakiś czas temu obie produkcje trafiły do cyfrowego sklepiku Nintendo, dzięki czemu mogą się z nimi zapoznać także posiadacze Switcha. Czy pomimo kilku wiosen na karku, produkcje te nadal warte są uwagi?
Postanowiłem, że upiekę dwie pieczenie na jednym ogniu, przedstawiając Limbo i Inside za jednym zamachem, w tym samym tekście. Gry te są do siebie na tyle podobne, że znacznie prościej będzie mi wskazać występujące między nimi różnice, niż wyprodukować dwie osobne recenzje o niemal identycznych produkcjach, które mnie ciężko będzie napisać, a wam przeczytać bez skrobania się po głowie, myśląc „gdzieś to już czytałem”.
Mniej więcej w połowie redagowania pierwotnej wersji tekstu zdałem sobie sprawę, jak niewdzięcznym zadaniem może być pisanie o produkcjach Playdead. Limbo i Inside zaliczają się bowiem do grona tych tytułów, o których bardzo łatwo napisać za dużo, a tego bym nie chciał. Najchętniej ograniczyłbym się do stwierdzenia: koniecznie zagrajcie, dziękuję, do widzenia. I nie dlatego, że to fantastyczne, klimatyczne i dopracowane w najmniejszym calu gry platformowo-logiczne, a dlatego, że ich największymi atutami są tajemniczość i nieprzewidywalność. Z tego też powodu uważam, że najlepiej doświadczyć ich na własnej skórze, wiedząc o nich możliwie jak najmniej. Jeśli więc Limbo lub Inside przykuły już kiedyś twoją uwagę, a ich kupno aktualnie chodzi ci po głowie, możesz odpuścić sobie dalszą lekturę – graj, obiecuję, że nie pożałujesz. Jeśli jednak niestraszne ci drobne spoilery i mimo wszystko chciałbyś dowiedzieć się nieco więcej o owych tytułach, czy nawet masz już je za sobą, możesz kontynuować.
Biegnij, chłopcze, biegnij!
Limbo i Inside rozpoczynają się w niemalże identyczny sposób. W obu tytułach wcielamy się w postać małego chłopca, znajdującego się samotnie gdzieś pośrodku ponurego lasu. Jest to pierwszy obrazek, który wita nas po opuszczeniu ekranu tytułowego – gry rzucają nas na głęboką wodę, nie wyjaśniając kim jesteśmy, gdzie konkretnie się znajdujemy i o co w tym wszystkim tak właściwie chodzi. Zgodnie z ogólnie przyjętymi zasadami dwuwymiarowych platformówek, ruszamy więc w prawo, zapuszczając się w głąb tajemniczego lasu. Ten przepełniony jest przeszkodami, takimi jak pułapki kłusownicze, czyhające na nasze potknięcie kłody czy wyłożone kolczastymi dywanami przepaści. Radzimy sobie z nimi wykorzystując wybrane elementy otoczenia, np. skrzynki, przesuwając je i podnosząc. Z czasem sceneria zmienia się, a my poznajemy kolejne miejscówki, przeszkody i nowych wrogów. Zagadki nie należą do szczególnie skomplikowanych, choć muszę przyznać, że przy niektórych z nich musiałem zatrzymać się na nieco dłużej. Rozwiązujemy je najczęściej metodą prób i błędów, co skutkuje sporą liczbą zgonów. Frustracji oszczędza nam jednak uczciwy rozkład punktów kontrolnych, dzięki któremu nie musimy powtarzać segmentów, które zdążyliśmy już pokonać.
Limbo
I tak oto brniemy naprzód, przez pola kukurydzy, opustoszałe farmy i fabryki, z nadzieją, że kolejna lokacja rozjaśni nam co nieco i odpowie na choć część zgromadzonych do tej pory w głowie pytań. Nic z tego. Witając napisy końcowe, szczególnie w Inside, takowych pytań miałem jeszcze więcej niż wcześniej. I choć jestem przekonany, że oba tytuły powstały w oparciu o starannie przemyślane opowieści, ich dziurawa narracja pozwala na to, by każdy wyniósł z nich coś innego. Sam po przemyśleniu wszystkiego, czego – uwaga, mocne słowo – doświadczyłem, doszukałem się paru ciekawych skojarzeń. W przypadku Limbo były to drobne odniesienia do mitologii greckiej, z kolei Inside skojarzyło mi się w jakimś tam stopniu z… literaturą dwudziestolecia międzywojennego. Serio, mały indyk „odesłał mnie” do Nałkowskiej i cała historia zaczęła nabierać sensu, przynajmniej dla mnie.
Inside
Cicho wszędzie, głucho wszędzie. Co to będzie?
O wyjątkowym klimacie gier od Playdead świadczyć mogą nawet zrzuty ekranu. Oglądanie ich ma się jednak nijak do faktycznego „doświadczania” tego, co mają do zaoferowania Limbo i Inside. Obie gry są niczym koszmar i (nie ostrzegając, że tak naprawdę są cholernie strasznymi grami) po mistrzowsku budują klimat grozy. Prześladujący przez ¼ Limbo gigantyczny pająk czy ścigające psy w Inside niejednokrotnie przyprawiły mnie o ciarki na plecach. W przeciwieństwie do skromnego, dwuwymiarowego Limbo, Inside stawia na perspektywę 2,5D, co sprawia, że musimy zwracać uwagę nie tylko na to, co dzieje się przed nami, ale i w tle. Zmianie uległa także paleta kolorów. Nadal jest smutno, szaro-buro i ponuro, ale już nie czarno-biało. Całości dopełnia doskonała oprawa dźwiękowa. Skromna, bo większość czasu jedynymi dźwiękami, które nam towarzyszą są nasze własne kroki, ale bardzo efektowna. Od czasu do czasu, przede wszystkim w Inside, słyszymy ambientową muzykę, która, kiedy rośnie, doskonale buduje napięcie, np. podczas podwodnych ucieczek przed pewnymi „milusimi” istotami. Nie da się ukryć, że pod względem muzycznym to własnie Inside zostało o wiele bardziej dopieszczone niż Limbo, jednak nie można uznać tego za bezpośrednią przewagę nad drugą grą. Tempo rozgrywki i cały charakter Limbo idealnie komponują się bowiem z nieco skromniejszą oprawą dźwiękową.
Przeżyj to sam
Musicie wiedzieć, że cały ten szum wokół gier od Playdead nie wziął się znikąd. Limbo i Inside to naprawdę niesamowite, jedyne w swoim rodzaju produkcje, którym warto poświęcić trochę wolnego czasu – w moim przypadku nieco ponad trzy godziny na jedną. Choć w bezpośrednim porównaniu Limbo może sprawiać wrażenie królika doświadczalnego – bo Inside faktycznie większość rzeczy robi po prostu lepiej – gra wciąż, pomimo ośmiu lat na karku, zachwyca swoją prostotą. Oba tytuły są cudowne i zachęcam każdego do zapoznania się w którymkolwiek z nich. A najlepiej z obydwoma.









No gierki są świetnie. Szczególnie Inside na dzisiejsze standardy. Ale tak jak pisze autor recenzji, Limbo też zdecydowanie wciąż daje radę.