Die for Valhalla! to produkcja poznańskiego studia Monster Couch. Ta „mała”, niezbyt poważna i na swój sposób urocza chodzona bijatyka udowadnia, że gry traktujące o Wikingach wcale nie muszą być mroczne i dojrzałe, oraz daje pokaz siły kanapowej rozgrywki wieloosobowej.
W Die for Valhalla! wcielamy się w jedną z czterech Walkirii, zesłanych do świata ludzi na ratunek przed siejącymi chaos i zniszczenie morderczymi kreaturami. Choć same Walkirie nie należą do najpotężniejszych wojowniczek i nie mają większych szans na przetrwanie wśród hord krwiożerczych bestii, posiadają wyjątkową umiejętność wskrzeszania poległych wojów i przejmowania kontroli nad ich działaniami.
Nagrobki Wikingów rozsiane są po całym (proceduralnie generowanym) świecie, dlatego natrafiamy na nie praktycznie na każdym kroku. Mogiły oznaczone są symbolami odpowiadającymi klasom reprezentowanym przez poległych bohaterów – znajdziemy wśród nich m.in. wojownika, łucznika, berserkera, skalda czy jarla. Proces ten odbywa się poprzez raptowne wciskanie przycisku „B”. Jeśli nie jesteśmy przekonani co do umiejętności prezentowanych przez opętanego herosa, w dowolnym momencie możemy go uśmiercić i przejąć kontrolę nad innym. Grunt, by robić to jak najszybciej, gdyż Walkiria pomimo swojej „duchowatej” formy, podatna jest na ciosy przeciwników, a jej śmierć skutkuje spotkaniem z ekranem „game over”. Kontroli naszej bohaterki ulegają również niektóre elementy otoczenia, takie jak beczki czy krzewy. Umożliwia to np. ciche czmychnięcie obok wroga i zaatakowanie go z zaskoczenia. Samo otoczenie gra zresztą niemałą rolę podczas zabawy. Wybuchające beczki, pułapki czy roznosząca się w powietrzu trucizna mogą wyrządzić krzywdę zarówno nam jak i naszym przeciwnikom. Warto więc pamiętać o zrobieniu porządnego rozeznania po okolicy i wybraniu odpowiedniej taktyki.
System walki jest całkiem prosty i w gruncie rzeczy sprowadza się do korzystania z dwóch przycisków: „Y” i „X”, odpowiadających kolejno za standardowy atak i atak specjalny, unikatowy dla każdej z klas – raz jest to mocniejsze uderzenie, innym razem, jak na przykład w przypadku łucznika, zakładanie pułapek. Od czasu do czasu na mapie pojawia się „znajdźka” w postaci Błogosławieństwa Odyna. Atak ten zadaje obrażenia wszystkim widocznym na mapie wrogom, co bywa szczególnie przydatne podczas obrony kapliczek czy starć z bossami i ich pachołkami, skutecznie odwracającymi uwagę od prawdziwego celu misji. Nagrodą za ubijanie kolejnych potworów są tzw. Kule Chwały, pełniące rolę punktów doświadczenia. Tak, Walkiria leveluje wraz z czynionym przez nas postępem. Awans na wyższy poziom owocuje nauką nowych umiejętności oraz możliwością podniesienia wybranych statystyk, takich jak siła czy zdrowie naszej bohaterki. System ten jest zaskakująco rozbudowany i ma ogromny wpływ na to, jak radzimy sobie w potyczkach, szczególnie w dalszych etapach zabawy. Nasza postać potrafi także robić uniki i bronić się, dzięki czemu rozgrywka nabiera sporej dynamiki i pozwala na przyjęcie rozmaitych strategii.
Kolejną atrakcją, której kompletnie się nie spodziewałem są klany – tych jest 11, a dostęp do nich odblokowujemy wraz z czynionym w grze postępem. Każdy z nich reprezentowany jest przez trzy klasy bohaterów. Warto więc starać się o odblokowywanie kolejnych grup, jeśli chcemy zaznajomić się ze wszystkimi typami wojowników. Ponadto, klany odznaczają się pewnymi indywidualnymi cechami – przedstawiciele jednych zadają większe obrażenie w biegu, inni mają większe szanse na zadanie krytycznego ciosu, itd.
Twórcy gry przygotowali co prawda dwa poziomy trudności, jednak o żadnym z nich nie można powiedzieć, że jest łatwy. Tryb Beat ‘Em Up generuje większy świat, w konsekwencji czego poziom trudności rośnie wolniej, z kolei Roguelite generuje mniejszy świat, jednak wprowadza do gry permanentną śmierć oraz mikstury przynoszące niekorzystne efekty. Choć Die for Valhalla! rozpoczyna się lekko i przyjemnie, w pewnym momencie wyraźnie winduje poziom trudności. Nagle ubijanie hord maszkar staje się nie lada wyzwaniem, co nieraz zmusza do rezygnacji z ulubionej klasy i dania szansy innemu wojownikowi. Sam początkowo upodobałem sobie łucznika – jak w każdej grze, która pozwala na grze łucznikiem – jednak gdy ekran zaczęły zalewać fale pełzających potworów, brak broni o bliskim zasięgu zaczął wyraźnie dawać mi się we znaki. Nie pozostało mi więc nic innego niż przerzucenie się na innego wojownika. Jeśli chodzi o bossów, krótko: im dalej, tym lepiej.
Od strony wizualnej Die for Valhalla! prezentuje się naprawdę solidnie. O ile sam nie jestem wielbicielem komiksowej stylistyki i „kukłowatych” animacji, twórcom gry nie można odmówić dużej staranności, jaką wykazali się np. podczas projektowania modeli postaci. Żałuję tylko, że poziomy nie prezentują nieco większej różnorodności. Sporo czasu spędzamy na planszach, które na pierwszy rzut oka wyglądają identycznie, przez co nietrudno szybko stracić zainteresowanie. Sytuacja, podobnie jak w przypadku bossów, poprawia się jednak wraz z postępem. Obrany przez twórców kierunek artystyczny idealnie oddaje niepoważny i żartobliwy charakter Die for Valhalla!. Gra na każdym kroku stara się rozbawić gracza krótkimi przerywnikami – raz skuteczniej (jak na przykład podczas otwierania wrót jaskini hasłem „admin”), raz nieco mniej. Muzyka? Świetna. Co prawda liczba utworów jest dość ograniczona, jednak nie można odmówić im klimatu i „wikingowości”.
Kanapowy multiplayer to prawdopodobnie najmocniejsza strona Die for Valhalla!. Gra w towarzystwie znajomych nabiera jeszcze większego rozmachu i staje się o wiele ciekawsza (no i łatwiejsza). By zagrać w dwójkę, wystarczy podzielić się Joy-Conami. Co ciekawe, sterowanie jednym kontrolerem okazało się być dla mnie tak wygodne, że trzymałem się go nawet grając w pojedynkę.
Die For Valhalla! to naprawdę udany debiut studia Monster Couch. To rozbudowany, czarujący i dopracowany w najmniejszym calu beat ‘em up z elementami RPG, który oferuje coś zarówno dla osób spragnionych dobrego kanapowego multi, jak i tych szukających ciekawej odskoczni od dużych tytułów AAA. Dla mnie wielka niespodzianka.
Za udostępnienie gry o recenzji dziękuję deweloperowi, Monster Couch.