[Felieton] Rok walniętego darmowego uzależnienia od Fire Emblem Heroes

19 orbów, jeszcze tylko 15 razy zrobić Wieżę Treningu samymi opancerzonymi i wreszcie będę mógł kogoś zsummonować...

Jestem uzależniony od Fire Emblem Heroes.

Chyba muszę zaznaczyć to na wstępie, bo to kluczowa informacja dla reszty wpisu. Rok temu, gdy tylko zobaczyłem pierwszą reklamę Nintendo Switcha, pomyślałem sobie, „eee ziomek, ale będzie haratanie setki godzin w tego Mario Karta co wyjdzie”. Ku mojemu zdziwieniu, pomiędzy tym trailerem a premierą Mario Kart 8 Deluxe pojawiła się jedna pozycja, która całkowicie ukradła moją uwagę od dowolnych gier typu „grasz sobie bardzo dużo godzin i co chwilę masz coś nowego”.

I nawet w momencie gdy ściągnąłem tę grę, nie spodziewałem się, że do tego dojdzie. To zaczęło narastać z czasem. Uprzednio czułem się z deka sparzony doświadczeniem z Granblue Fantasy (które wymagało aż za dużo grindu) i nawet uważałem, że walki w serii Fire Emblem są strasznie długie i monotonne. Nie podejrzewałem więc, że coś mnie wciągnie do tego stopnia, że niemal każdego dnia przez jakieś dotychczasowe 330 dni roku będę siadał przed grą i wymyślał kolejne buildy.

Ale stało się. No i nawet nie narzekam aż tak bardzo, bo dalej świetnie się bawię klepiąc w telefon i przesuwając śmieszne małe obrazki na inne kwadraty. I dalej nie wydałem na tę grę ani złotówki.

Growy rozkład dnia typowego uzależnieńca od Fire Emblem Heroes model Szymbar wygląda następująco: budzisz się, twoja pierwsza myśl po obudzeniu się rano to „czy dostaliśmy dzisiaj jakieś nowe questy?”, wstawiasz wodę do czajnika elektrycznego, odwiedzasz reddit.com/r/fireemblemheroes, przeglądasz pierwsze parę obrazków, odwracasz się do lodówki, zaczynasz przygotowywać sobie kanapki przeklikowując Daily Bonusy w grze i jak jest jakiś event, to robisz ze dwie mapki. Na moment zapominasz o aplikacji, idziesz na wykład, wyciągasz telefon… I grasz w Fire Emblem Heroes. Wracasz do pokoju, uruchamiasz jakiś podcast lub film z YouTube’a… I grasz w Fire Emblem Heroes. Idziesz do łazienki na wieczór, bierzesz ze sobą telefon… I grasz w Fire Emblem Heroes.

Co moim zdaniem jest odpowiedzialne za wciągającą wartość “Ognistego Znaczka”? Podejrzewam, że specyficzny model rozgrywki, polegający na tym, że jedna walka trwa mniej więcej 20 sekund (miła odmiana po półgodzinnych mapach z głównej serii), ale jeżeli chcesz przeciągnąć sobie grę, możesz grać nawet godzinami. Tak, GODZINAMI. Obecnie jestem przekonany, że grałem w Fire Emblem Heroes nie tylko więcej niż w dowolną grę w tym roku, ale i więcej niż w dowolną inną grę kiedykolwiek. A grało się te kilkaset godzin w Smashe, oj, grało.

Moja lista buildów do skończenia, postaci do wypromowania i questów do zrobienia zdaje się nie mieć końca. Warto zauważyć, że choć ta gra wydaje się okropnie prosta mechanicznie, rozpatruje się ją w kategorii setek matchupów, podobnie jak w Pokemonach. Oczywiście zawsze jest te 5 postaci, które nie wychodzą z mety i musisz mieć na nie idealnie przyszykowaną drużynę, ale nastawiając się jedynie na te 5 postaci dalej można zostać zaskoczonym przez ekipy posiadające jednostki z unikatowymi brońmi. A wszystkich jednorazowo pokryć się mniej lub bardziej nie da. Ilość kombinacji, które już teraz mogą namieszać w najpopularniejszych drużynach, potrafi przyprawić o ból głowy, a teoretycznie są jeszcze tysiące kombinacji, które wciąż nie zostały dodane do puli!

“Excel the Videogame” to gra, w którą gra się, nie mając nawet dostępu do telefonu. Wraz z wprowadzeniem trybu o nazwie Grand Hero Battles i siostrzanego Bound Hero Battles, poziom trudności gry stanowczo wzrósł: każda taka walka wymaga od gracza pokonania przynajmniej sześciu jednostek ze sztucznie napompowanymi statystykami i umiejętnościami, których jedynym zadaniem jest doprowadzać do białego szału dowolną osobę grającą w tą grę. Ale skoro każda próba trwa jakieś 30 sekund – w porywach do minuty, uwzględniając czas na podjęcie „strategicznych” decyzji – przegrywasz i przegrywasz aż do momentu, gdy się znudzisz i zaczniesz myśleć nad ugryzieniem tego questa inną drużyną, albo wpadniesz na ten pomysł, który pozwoli wreszcie nie przegrać.

Każda postać ma także swój własny build złożony z kilku umiejętności. Zakładając, że jakiś bohater obsłuży się lepiej danym skillem, można przekazać mu zestaw umiejętności innego bohatera za cenę utraty dawcy. Do tego dochodzą statystyki, typ poruszania się, kolor, broń, pieczęci, wsparcie przywoływacza i bohatera, błogosławieństwa, scalenia, udoskonalenia broni, buffy… Od tego wszystkiego głowa może zacząć boleć. Aaaalbo można wreszcie znaleźć inspirację, by odkurzyć Matlaba albo Excela i zacząć liczyć! A może po prostu to ja jestem tak rąbnięty.

O dziwo gra zdaje się być bardzo przyjazna użytkownikowi i nie musisz wiedzieć więcej niż „mam czerwonego typa, więc pewnie pokona zielonego typa”, by awansować o rangę w arenie, trybie PvP tej gry. W dodatku wszyscy są mniej lub bardziej w stanie sprawdzić się w obecnej mecie, więc nie jest konieczne zaglądanie co chwila na tier listę. To właśnie kolejna z wielkich zalet tej gry – w przeciwieństwie do Granblue Fantasy, progresja sprawia wrażenie liniowej i nawet wiedząc mało, jesteś w stanie osiągać sukcesy!

Kolejną ciekawą zależnością Fire Emblem Heroes są ilustracje postaci, rysowane przez artystów z całego świata na zlecenie Intelligent Systems. Choć początkowe arty były trochę ryzyk-fizyk w kwestii jakości, każdy nowy banner przewyższa wszystkie poprzednie w szczegółowości postaci i potrafi cieszyć oko. Udało mi się za pośrednictwem tej gry wyłapać kilku artystów, których śledzę na Twitterze i bardzo ich doceniam. Czasami decyduję się zbudować jednostkę nie dlatego, że ma mocne statystyki, ale dlatego, że jej artysta włożył dużo wysiłku w szlifowanie rysowanej ilustracji. Taki na przykład projekt Arvisa, którego nigdy wcześniej nie znałem, albo Mathildy z Fire Emblem Echoes, zdecydowanie nasiliły mój entuzjazm do tych postaci i nawet pomogły mi odkryć taktyki, których nigdy wcześniej nie planowałem.

A teraz czas wejść na kontrowersyjny teren i pomówić o mechanikach gacha – czyli przywoływaniu postaci. Choć ta gra zdaje się być niesamowicie hojna dla darmowych graczy (szacuję, zakładając szansę 6% na pięciogwiazdkową postać, że przywołałem już jakieś 850 postaci, nie wydawszy nawet grosza), łatwo jest stracić kontrolę nad sobą i zacząć przepuszczać pieniądze bez opamiętania, widząc, że sezonowa postać, którą chciało się zdobyć odchodzi – i może nigdy nie wrócić. Jedno pełne przywołanie bohaterów kosztuje 60zł, co samo w sobie dużą wartością nie jest, ale przyjmując szansy na pięciogwiazdkową postać wynoszące 6%, koszt wyciągnięcia jednej losowej postaci wynosi średnio 180 zł i wcale nie gwarantuje, że będzie to pożądany bohater. Wmawianie sobie „to tylko jeden raz” nie zawsze działa i nie mając osoby z maszyną do elektrowstrząsów, która mogłaby trzepnąć prądem, gdybyś się nie mógł opamiętać, może być ciężko wrócić na prostą.

Ale jednak wsparcie społeczności, tak rozwinięta, a jednak błyskawiczna rozgrywka, bardzo ciesząca oko oprawa graficzna i prawie ciesząca ucho oprawa muzyczna (enemy phase music – proszę, dajcie opcję wyłączenia tego kawałka resetującego każdy wspaniały utwór) sprawiają, że nawet mi się nie widzi przestawać w to grać. Czuję, że znalazłem swoje miejsce w świecie i nawet jest mi tu całkiem dobrze. A jeżeli ktoś dalej go poszukuje, może “Google Sheets the Game”, tfu, Fire Emblem Heroes właśnie się nim stanie?

Fire Emblem Heroes

8 komentarzy

  1. Ja też zostałem wessany przez grę i codziennie spędzam z nią przynajmniej 30 minut. Tak jak opisałeś w tekście od rana muszę sprawdzić czy są nowe questy, zaliczyć daily log żeby ustukać te orby na postaci w nowych eventach.
    I choć na początku gra wydawała mi się strasznie biedna i uprszczona w stosunku do zwykłego Fire Emblem (wciąż tak zresztą uważam) to jednak potrafi wciągnąć na maksa.
    Co prawda dalej do końca nie wiem co z pstacią zrobić po doskoczeniu do 40 lvlu i jak rzeczywiście wcyisnąć z niej ostatnie soki to po prostu po dobiciu do 40 lvlu wybieram inną ekipę i to ich maksuję…

    Szkoda że nie ma jakiegoś liczniku czasu bo z chęcią sprawdziłbym ile godzin mi na nią zeszło bo podejżewam że tak jak i u Ciebie – było tego kilkaset godzin.

  2. Ach gdzie te czasy kiedy się studiowało… w gry na telefonie jakoś ciężko mi się wkręcić, ot nie mam czasu poza domem, a po powrocie wolę chwycić handhelda albo stacjonarkę. Jedyny wyjątek to chyba seria Infinity Blade, przy której faktycznie spędziłem trochę czasu.

  3. Bardzo przyjemnie się czyta ten artykuł. Mnie osobiście gra nie wciągnęła, ale teraz mam ochotę wrócić. Chętnie poczytałbym poradniki twojego autorstwa jeśli zacząłbyś serię od poradników dla kompletnych świeżaków (co ma potencjał w rozprzestrzenieniu ich poza grupę fanów serii).
    Pozdrawiam 🙂

Dodaj komentarz