[Recenzja] Enter The Gungeon

Pif-paf pistoletem w naboje?

Enter The Gungeon

Wchodzę do pomieszczenia. Drzwi błyskawicznie się za mną zamykają. Przeciwnicy rozpoczynają swój atak i cały pokój roi się od pocisków. Doskakuję do najbliższego stołu, przewracam go. Wrogie naboje zatrzymują się na blacie. Wyciągam swoją broń i przeprowadzam kontrę. Unik, strzał, unik, seria. Przeciwnicy padają jeden po drugim. Niedobitki barykadują się za stołami. Zmieniam swoją pierwotną giwerę na Strzelbę Pełnej Nienawiści i dopełniam formalności. Otwierają się kolejne drzwi. Chwila spokoju, przechodzę przez wrota i cykl się powtarza.

Pokrótce tak można scharakteryzować rozgrywkę w Enter The Gungeon. Dodge Roll, twórcy gry, zrobili strzelankowego dungeon crawla, w którym każdy pokój jest wypełniony gradem pocisków niczym w rasowym bullet hellu. Wszystkie powyższe określenia mogą pierwotnie wywoływać skojarzenia z grą, która nie będzie łaskawa dla początkujących, a zgony to chleb powszedni, jak niechęć do wstawania w poniedziałek rano. I tak też jest w istocie, ale cała otoczka oraz świetny gameplay spowodują, że ciężko będzie się od tego masochizmu oderwać. Każda śmierć motywuje, żeby w następnym podejściu dojść jeszcze dalej, a dobrze wykonany unik przed serią pocisków jest bardzo satysfakcjonujący. Sterowanie jest bardzo dobre i responsywne. Utrata życia jest zawsze z naszego powodu, a nie przez stosowanie tanich chwytów przez grę.

Spustoszenie można siać jednym z czwórki dostępnych bohaterów. Każdy posiada swój zestaw broni i umiejętności początkowych, co przekłada się na inne podejście do starć. Skazana najlepiej się sprawdza przy bliskich starciach, natomiast Łowczyni radzi sobie lepiej, ostrzeliwując wrogów z dystansu. Różnice między postaciami są niwelowane w dalszej rozgrywce, przy każdym otwarciu skrzyni z łupem. A fantów jest bardzo dużo. Samych broni jest ponad 200 sztuk, od zwykłych pukawek aż do bardziej wymyślnych narzędzi zniszczenia, jak korona strzelająca pociskami. Do tego dochodzą liczne przedmioty aktywne i pasywne. Strzelać jest też do kogo. Gra posiada licznych bossów oraz kilkudziesięciu różnych przeciwników. Do każdego trzeba zastosować inne podejście. Wrogowie cechują się dobrą sztuczną inteligencją. Potrafią przewracać elementy otoczenia, aby utworzyć osłony. Czekają na odpowiedni moment w bezpiecznym miejscu i wtedy przeprowadzają kontrę.

Poziomy są generowane na nowo przy każdym rozpoczęciu gry. Gra posiada pięć różnych tematycznych plansz plus kilka ukrytych, które są zwieńczone pojedynkiem z bossem. Szefowie oraz zwykli przeciwnicy też są dobierani losowo. Również skrzynie z fantami nie posiadają stałej zawartości, co przekłada się na to, że każda rozgrywka jest inna od poprzedniej. Wadą takiego rozwiązania jest to, że jeżeli będziemy znajdywać same śmieci, to przejście niżej w głąb Lochu Giwer może stać się problematyczne. Owszem, z początkowym wyposażeniem można przejść całą grę, ale będzie to zadanie bardzo wymagające i czasochłonne. Jedynym niezmiennym elementem jest początkowa komnata, która pełni rolę huba. Tutaj będzie można też spotkać uwolnionych NPC-ów z lochów, którzy pomogą nam w naszej morderczej podróży. A taka pomoc będzie bardzo przydatna. Każda śmierć niesie konsekwencję w postaci utraty całego ekwipunku i zaczęcia przygody tak, jak programista nas na początku zaprogramował.

W eskapadę można wyruszyć z kompanem. Drugi gracz zawsze wciela się w Kultystę, co ogranicza trochę pole manewru. Teoretycznie przy dwuosobowej wyprawie gra powinna nabrać rumieńców. Poniekąd tak jest, ale tylko pod warunkiem, że ma się dodatkowego pada albo zestaw Joy-Conów. Pojedynczy Joy ma zbyt mało przycisków i brakuje drugiej gałki. Przeszkadza to w precyzyjnym strzelaniu, które jest fundamentalnym elementem sukcesu w tej grze, zaraz obok uników. Co-op dostępny jest tylko lokalnie. Przydałaby się możliwość gry przez sieć, co zwiększyłoby atrakcyjność tytułu.

Oprawa jest utrzymana w pikselowej stylistyce rodem z 16-bitowców, która bardzo cieszy oko. Największe wrażenie jednak robi płynność i dynamika gry. Elementy na planszy niszczą się i latają w różne strony, co potęguje efekt rozwałki. Efekt zniszczenia intensyfikuje bardzo przyjemna dla ucha melodia przygrywająca podczas starć, a warto także wspomnieć o bardzo chwytliwym motywie przewodnim. Może wejść do głowy i zasiać odruch bezwarunkowy w postaci jego nucenia.

Na osobny akapit zasługuje humor zawarty w grze. Tytuł jest dosłownie wypełniony gagami oraz licznymi parodiami. Nabój strzelający bronami? Pilot przypominający Hana Solo? Boss w postaci Mewy z gatlingiem? Ta gra nie podchodzi do siebie poważnie, co jest sporym atutem. Całkiem dobrze wypada także spolszczenie, które oddaje klimat gry i umiejętnie przekłada zawarte w niej żarty, więc nie ma mowy o zgrzytaniu zębów przez słowne potworki.

Grę do recenzji dostarczył Cosmocover. Screeny pochodzą od wydawcy.

2 komentarze

Dodaj komentarz