Seria Mario Party od dłuższego czasu znajduje się w dołku. Nintendo brakuje pomysłu na zrewolucjonizowanie cyklu, co potwierdzają oceny kilku ostatnich odsłon, wyjątkowo marne jak na gry od „Big N”. Jeśli liczyliście, że ten stan rzeczy zmieni Mario Party: The Top 100, to już na samym początku recenzji spieszę donieść, że niestety nic z tego nie wyszło. Jest nawet gorzej niż zwykle.
Jak głosi sam tytuł gry, The Top 100 proponuje graczom aż setkę minigierek (najwięcej w historii), wybranych spośród dziesięciu głównych odsłon serii. Znajdują się wśród nich zarówno takie, które stawiają czterech graczy przeciwko sobie, jak i te, które oferują rozgrywkę 1 vs 1, 2 vs 2 czy 1 vs 3. Ich poziom złożoności jest bardzo różny – od prostackich, trwających kilka sekund masherów przycisków, przez takie wymagające chociażby zapamiętania ułożenia elementów czy uniknięcia wypadnięcia z planszy (przy jednoczesnej próbie usunięcia z niej innych graczy), aż po najbardziej rozbudowane, symulujące siatkówkę plażową czy hokej. Do samych minigierek nie mam większych zastrzeżeń – nawet mniej skomplikowane propozycje mogą dać frajdę, gdy będą rozgrywane z innymi ludźmi, a kilkanaście z nich wykorzystuje, prócz przycisków, inne funkcje konsoli: mikrofon czy żyroskop.
Problemem jest zupełny brak ciekawych trybów. W Mario Party podstawą były zawsze boardy, plansze przypominające te z gier, cóż, planszowych, po których kolejno poruszali się poszczególni gracze. Tymczasem w The Top 100 boardów jest… Nawet nie mogę tu użyć liczby mnogiej – po prostu jeden. I to w dodatku niewielki, o prostym układzie pól, po którym postacie przemieszczają się jednocześnie. Celem jest zebranie jak największej liczby gwiazdkowych balonów, które pojawiają się w różnych miejscach na planszy. Do ich wykupienia potrzebne są monety zdobywane głównie w minigierkach i zdarzeniach (wyjątkowo) losowych. Po z góry określonej liczbie tur zabawa kończy się, gra zlicza uśmiechnięte pięciokąty gwiaździste skolekcjonowane przez poszczególnych graczy, nagradza dodatkowymi (jednym za najwięcej zebranych monet, drugim przedmiotów, a trzecim za przejście najmniejszej liczby pól) i wyłania zwycięzcę.
A to i tak najbardziej rozbudowany tryb zabawy dla kilku osób. Poza nim możemy jeszcze odpalać wybrane minigierki, rozgrywać je w zestawach pięciu lub dziesięciu (kto zdobędzie najwięcej punktów, wygrywa) oraz zmierzyć się o tytuł mistrza w trzech lub pięciu. I to wszystko. Plusem jest fakt, iż dzięki wykorzystaniu zapomnianej funkcji Download Play do lokalnej zabawy z bliskimi wystarczy jedna kopia gry, minusem – brak multi przez internet. Przeszłoby to w odsłonie na konsolę stacjonarną, przeznaczonej głównie do ogrywania na kanapie, ale na handheldzie, zwłaszcza w naszym kraju, tryb sieciowy znacznie zwiększyłby szansę na pogranie z żywymi ludźmi.
Sztuczna inteligencja nie błyszczy bowiem inteligencją, co najbardziej uderza w głównym trybie dla jednego gracza – Minigame Island. Wybieramy jedną z ośmiu postaci (brak Donkey Konga skwituję rykiem oburzenia) i mierzymy się z poszczególnymi minigierkami rozdzielonymi pomiędzy kilka światów. Nawet jeśli nie chcemy uczestniczyć w tym maratonie starć z botami, i tak musimy to zrobić, bowiem to właśnie tutaj odblokujemy prawie połowę dostępnych w grze konkurencji. Na szczęście całość można ukończyć w jakieś trzy godziny, przy okazji oglądając właściwie całą zawartość oferowaną przez grę.
Mario Party: The Top 100 to odgrzewany kotlet, którego jedynym celem istnienia jest bycie „tą 3DS-owa premierą na święta”. Choć mamy tu do czynienia z dużą liczbą minigierek, brak (kolejny już raz) charakterystycznych dla serii boardów i ciekawych trybów rozgrywki powoduje, że szybko zaczyna wkradać się nuda. Pozostaje czekać na sensowną, numerowaną odsłonę na Switcha, a na święta sprezentować sobie lub komuś bliskiemu jakiś lepszy tytuł. A takich na 3DS-ie, zwłaszcza w pełnej cenie (Nintendo żąda za The Top 100 tyle, co za najbardziej rozbudowane gry na konsolę), nie brakuje.
Grę dostarczył ConQuest Entertainment – oficjalny dystrybutor Nintendo w Polsce.
To kolejna gra z Mario dla całych rodzin i znajomych ale jej całkiem dobra sprzedaż podobno ostatnio spada. Ja chyba poczekam jak wymyślą coś dla Switch’a bo co jak co to takie siedzenie przed Tv z kilkoma osobami i zabawa jest chyba równie radosna jak siedzenie przy Monopoly czy innych tego typu grach (tak naprawdę to co innego ale chodzi o spedzanie czasu w kilka osób :Y).
Kupuję to siłą rozpędu z miłości do serii. Najlepsze czasy seria ma za sobą – niestety. MP4-5-6-7 – podkładanie świń, podkradanie gwiazdek….To były czasy. Grałem w te MP godzinami a i dzisiaj lubię sobie zagrać. Wiele osób domaga się normalnych plansz od Nintendo a ci są uparci jak osioł – wymyślają jakieś durne, coraz gorsze zasady…choć akurat w Coinathlon z ostatniej części zagrywam się jak szalony do dziś (bo przypomina mi Game&Watch)
Dzisiaj dostałem swoją sztukę i jestem załamany. Gra zrobiona na kolanie.
Uwaga do testu – brak Donkey Konga? Nie możesz wybrać tej postaci bo DK robi póżniej jako BOSS!
Ciekawie przedstawia się też plansza tytułowa gry – Nintendo 2018 🙂 A my wciąż mamy 2017
Gra jest tak łysa w zawartość że aż trudno uwierzyć że Nintendo wypuściło takiego crapa. Przy niej Star Rush czy Island Tour to prawdziwe hiciory. Najwyżej 1 dzień zabawy w pojedynkę. W multi może ciut dłużej ale bez porządnych (pomysłowych) boardów cieńko to widzę
@Mobor – w sumie połowa postaci możliwych do wyboru robi za bossa, więc nie wiem, czemu akurat Donkey Kong nie znalazł się wśród grywalnych.