Czasami w życiu człowieka nadchodzi moment, w którym pozornie niepozorna rzecz potrafi wywołać w nim niesamowite wspomnienia i powrót do błogich czasów dzieciństwa. Wiedział to już Marcel Proust pisząc W poszukiwaniu straconego czasu. I wiedział to prawdopodobnie także Satoru Iwata przy nadzorowaniu produkcji Nintendo DS… ale nie wyprzedzajmy faktów. Oto moja nietypowa i nostalgiczna opowieść o dwuekranowej konsolce i jej niespodziewanym powrocie do mojego (jakże zawalonego nowszymi konsolami) życia.
13 kwietnia 2017, godzina 16:29 czasu Prince Polo
Siedząc przy kompie nagle słyszę wibracje telefonu. To SMS z poczty powiadamiający mnie o paczce do odebrania. Chcąc nie chcąc przebieram się, gwizdam na psa i ruszam ku lokalnej placówce. Przy okienku Pani wciska mi jednak nie jedną, nie dwie a całe trzy przesyłki. Mój mózg zachodzi w głowę o co tu właściwie chodzi. Przecież czekałam tylko na egzemplarz Yooka-Laylee na PS4. A, no i koleżanka z Wawy przesłała mi ciuchy o które prosiłam. Zagadka drugiej paczki rozwiązana, ale co z trzecią? Nie pomagają też dane nadawcy oraz poszlaka wskazująca na wysłanie jej z Wałbrzycha. Szlag, jedyne co mi się kojarzy z tym miastem to reklama Fanty o dwójce wyspiarzy będących „bambucza”. O, dokładnie ta:
Niepocieszona swoimi zdolnościami dedukcji wracam do domu. Otwieram paczkę z grą na PS4 (dobry początek – płyta lata luźno, pudełko pęknięte), otwieram też przesyłkę od znajomej (fajne ciuchy, 9/10). Ostatecznie stawiam na biurku paczkę numer trzy i przyglądam się jej przez chwilę. Sięgam ostrożnie po nóż i z precyzją chirurga kroję kartonową powłokę. Moim oczom ukazuje się DS Lite, bielutki niczym bożonarodzeniowy śnieg. W zestawie z ładowarką, pokrowcem, kilkoma grami i programatorem R4.
Okej, skąd on się wziął? Po głębokim namyśle cofam się w czasie do piątego kwietnia.
5 kwietnia 2017, godzina coś koło 23:00 czasu Chesterfield
Korzystając z wolnego dnia i faktu tony niedokończonych prac naukowych otwieram butelkę półsłodkiego wina i sącząc je z lampki oddaję się nie robieniu niczego produktywnego. Musisz zresztą wiedzieć, że moja nuda niemal zawsze prowadzi do oglądania gamingowych pierdół na youtube. Względnie czytania tekstów na Unseen64… ale teraz to akurat nieistotne. Tak więc przeglądając stare materiały o grach dochodzę do wniosku, że kiedyś to były czasy i teraz to już w ogóle nie ma czasów. No bo jak to – jak taki DS był na topie to wszystko było fajniej. Trawa była zieleńsza, piwo tańsze i polityka jakoś tak nie denerwowała. Ba, nawet na naszym polskim antynintendowym zadupiu był ogrom ludzi mających DS-a albo Wii. Mój kumpel z klasy miał, inny kumpel też miał, kuzyn miał. Jak siedziałam na świętej pamięci forum ndstuff.pl to liczyło one dobre kilkaset aktywnych userów i co chwile pojawiał się nowy temat do rozmowy. Organizowaliśmy pojedynki w Metroid Prime Hunters, cisnęliśmy turnieje w Mario Kart DS. W empikach półki uginały się od gier na GBA i DS, były nawet standy z konsolami do wypróbowania. A teraz? Bida straszna, Panie i Panowie. Co to się stało i gdzie popełniliśmy błąd?

Czerwone półsłodkie w moim organizmie sugeruje mi, że tak być nie może. No po prostu nie może, droga Rajo. Odpalaj alledrogo i kupuj Nintendo DS. Ale nie byle jakiego – dokładnie takiego samego jak twój pierwszy Lite 10 lat temu. Co sobie będziesz żałowała, tu chodzi o coś więcej niż tylko gierki! O przekaz, o pamięć przyszłych pokoleń chodzi! Bierz tego konsola i nieś kaganek oświaty.
… no, to dalszy ciąg historii możecie sobie dopowiedzieć. Kurtyna w dół, wracamy do nieco bardziej trzeźwej teraźniejszości!
Znowu 13 kwietnia 2017, godzina 17:32 czasu Disneyland
Odkrywszy genezę pochodzenia dwuekranowca stwierdzam, że czasami jestem sentymentalna do porzygu… ale co mi tam. Zarzucam moimi ulubionymi grami i odpalam maszynkę. Wita mnie dźwięk deesowego startupu… i następuje tąpnięcie. Wiecie – takie jak na trailerach filmowych, gdzie najpierw nic się nie dzieje a potem nasze uszy uderza takie „dum dum DUM”. Następuje też jakaś niewyjaśniona zmiana w mojej osobie. Mój umysł jest czysty niczym podczas nirwany a ręce działają same. Na pierwszy ogień idzie odruchowo Mario Kart DS. Potem New Super Mario Bros. Potem Zelda. Potem Fullmetal Alchemist. Na potrzeby tego tekstu uznajmy, że dookoła mnie dzieją się dziwne i magiczne rzeczy rodem z Harry’ego Pottera. Dzięki czemu znowu cofamy się w czasie i nagle spoglądamy na kalendarz. Wychodzi na to, że mamy…
Początek grudnia 2007 roku, około 11:45 czasu Makahiki

Piątek…. uwielbiam piątki. Mam zaledwie trzy lekcje, z czego ostatnia to jakieś śmieszne przygotowanie do testu gimnazjalnego z polaka. Na co mi przygotowanie, skoro piszę eseje zaliczeniowe połowie klasy – i to najczęściej na minimum czwórkę? Idąc za tą konkluzją zanoszę swojej wychowawczyni zwolnienie. Tajemnicą poliszynela jest fakt, że pisane przez kumpelę z ławki. Nasza Pani Karolina to jednak równa babka, więc nawet nie pyta o detale i życzy mi miłego dnia. Zbijam piątki ze swoją klasową ekipą i zawijam się do domu. Na szczęście jestem wystarczająco wcześnie aby moja matrona nadal siedziała w pracy. Korzystając z samotności rozpoczynam akcję przeszukiwania szafy z ukrytymi prezentami świątecznymi. Po 15 minutach odnajduję go. Mój wybłagany, biały DS Lite. Co prawda używka z lekko porysowanym ekranem, ale – do jasnej anieli – to mój pierwszy własny handheld! Czym prędzej wbiegam do pokoju aby wrzucić na konsolę gry z mojej listy, sporządzanej na podstawie polecanki ludzi z forum. Dobre trzy godziny spędziłam na tej selekcji! No i co by odpalić jako pierwsze? Wybór pada na Mario Kart DS. Matko bosko pikselowa, jaka ta gra jest cudna po multi. Potem zarzucam New Super Mario Bros. Ostatni raz bawiłam się przy serii tak dobrze chyba przy pierwszej części na Pegasusie. Potem The Legend of Zelda: Phantom Hourglass – niby bałam się sterowania samym dotykiem, ale w tym szaleństwie okazał się tkwić czysty geniusz. Potem Fullmetal Alchemist, przecież to oczywiste w sytuacji gdy od miesięcy mam szajbę na jego punkcie (a po latach nawet wytatuuję sobie krzyż alchemiczny). No po prostu jestem w gamingowym raju, rozsypcie tu moje prochy.
Moment samotności w domu powoli dobiega końca, czas więc schować konsole z powrotem do szafy. Za kilka dni powtórzę cały proceder. A potem znowu… i tak aż do świąt.
Zamykam szafę. Ekran wyciemnia się, znajdujemy się znów w moim obecnym pokoju…
Wychodzi na to, że po raz kolejny 13 kwietnia sami wiecie którego roku, godzina 22:04 czasu Smirnoff
Mój nintendowy trans zostaje przerwany przez telefon od matki. Pauzuje grę, tracę czas na pogadankę o niczym. W końcu odkładam smartfona i spoglądam na nadal odpaloną konsolkę. Analizuję swoje chwilowe oderwanie od rzeczywistości i czuje się wprost wyśmienicie.
Przez bite 4 godziny znowu miałam 15 lat i chodziłam do gimbazy. Znowu cieszyłam się swoim pierwszym własnym handheldem. Nagle przestały dla mnie istnieć jakieś Wii U, 3DS-y, PS4, Switche i inne wytwory dalekiej przyszłości. Znowu byłam przykuta do tego paskudnie małego ekraniku i po raz kolejny zapominałam o bożym świecie. Co jest coraz trudniejsze zważając na to, że od dawna jestem przedstawicielką smutnej dorosłości – obarczonej pracą, studiami i setką nikomu nie potrzebnych obowiązków. Dobrze chociaż, że dawno temu przestałam być katowana pracami domowymi z majzy bo pewnie olałabym ich zrobienie. A nasza matematyczka była istną pedagogiczną nazistką, wierzcie mi na słowo.
Jednak to wszystko jest nieważne. Biorę swojego białego ulubieńca w łapki i znowu wracam do kończenia przygód braci Erlic.
I to jest właśnie cholerna magia.
Design Nintendo DS jest boski, taki kanciasty i kwadratowaty. Przenośny geniusz.
Ja za swoim ds’em lite tęsknie…, jaka szkoda, że go sprzedałem… później wróciłem z 3ds’em, ale do dziś odpalam swoją pierwszą The Legend of Zelda: Spirit Tracks.
Swoją drogą fajny tekst Raja. Co jak co ale na forum brakuje takich wycieczek odnośnie naszej ulubionej marki a naprawdę jest do czego wracać.
Nostalgia podnosi ocenę każdej grze conajmniej o 3 oczka 😉 ale sam do dzisiaj grywam na leciwym Nintendo 64 z rozmytymi teksturami, pikselami itp, pomimo, że Wii U oferuje o niebo ładniejsze gry… ale jakiś sentyment mam do tych staroci.
Zazdroszczę, bo okres bumu na DS przegapiłem :/
„Która konsola Nintendo posiada najpiękniejszy design ever i dlaczego jest nią biały Lite?”
Czarny matowy DSi.
Super tekst 😉 oby więcej się pojawiało
Kolejny fajny kawałek publicystyki na tym (sorry, no offence) troche ospałym i odrętwiałym ostatnio portalu. Niestety akurat magii DSa nie było mi dane zaznać. Okres kiedy pierwszy dwuekranowiec Nintendo świecił triumfy zbiegł się w czasie z moimi studiami, kiedy to nie mogłem sobie pozwolić na kilka systemów jednocześnie. Wybrałem wiec to co w tamtym czasie mnie bardziej kręciło tj. konkurencyjne PSP i chociaż paru gier z DSa mi szkoda tak z perspektywy czasu muszę przyznać że tamtego wyboru nie żałuje i gdyby przyszło mi wybierać raz jeszcze zrobiłbym tak samo.
Ej dziewczyno zakochałem sie w tym tekscie. nie no bez kitu ,ale DAWNO NIE CZYTAŁEM RÓWNIE PRZEKOZACKIEGO TEKSCIWA.gdzie Cie można obczaić? w sensie przeczytać?
pozdro i czekam na dalsze tego typu opowiesci/recenzje..
a co do tematu ,zgadzam sie bialy design DS jest bardzo elegancki ,elegancki jak Królowa Elzbieta,ja natomiast jestem w posiadaniu najbardziej sexi DSa ever..CHINA DRAGON LIMITED EDITION.najseksowniejszy i najbardziej czerwieńszy z czerwonych odcieni czerwień.jakkolwiek to brzmi ,ale jest to najsoczysciejszy z soczystych jak …hmmmm..nie powiem co :p
Magia.
Po prostu magia.
Kiedyś w ”N” zatrudniano na etacie dwóch czarodziei – niestety: zmarło im się (i dlatego teraz mamy to, co mamy).
;-D
fajno 🙂
niniejszym motywuję.