[Recenzja] Noitu Love: Devolution

Gdy pierwszy raz usłyszałem o tym tytule, nie miałem bladego pojęcia czego się spodziewać. Po screenach, jakie na szybko sobie wtedy wyszukałem, skojarzyła mi się Shantae i że to chyba jakiś action-platformer. Prawda okazała się być jednak nieco inna.

Po pierwsze…

Gra zaczęła mnie zaskakiwać już od samego początku. Z moich skojarzeń jedyne co było prawidłowe to „action”, a cała reszta to już nie do końca… Okazało się też, że po menu nie możemy poruszać się krzyżakiem/analogiem, a musimy sobie stuknąć w wybraną opcję na dolnym ekranie. Gra domyślnie proponuje wejście w tutorial. Sam trening okazał się być dla mnie trochę chaotyczny i przyniósł jeszcze większe rozczarowanie/zaskoczenie… Sterowanie w stylu tego z Kid Icarusa: analogiem poruszamy naszym bohaterem, pod L mamy skok, a stukając w ekran wykonujemy ataki (stukając we wrogów) czy łapiemy się uchwytów (ci, którzy mają podstawkę dołączaną do KI mogą się cieszyć – oto kolejna gra, która pozwoli ją wykorzystać)… Tak, akcja gry dzieje się na dolnym ekranie, a na górnym mamy tylko parę statystyk takich jak liczba punktów, najdłuższe combo, ilość otrzymanych trafień, czas jaki upłyną od rozpoczęcia poziomu oraz energia.


Po drugie…

Chaos… tak mogę podsumować to co dzieje się na ekranie (ew. zaczyna się dziać bardzo szybko po rozpoczęciu poziomu). Sam gameplay zyskuje nieco z czasem (jak już się uda oswoić z tym nieco dziwnym sposobem sterowania) – ci, którzy mają podstawkę, śmiało mogą z niej korzystać, ułatwia to granie – ręka nie męczy się tak szybko. „Biegnąc w lewo” w wielu przypadkach pojawiających się przeciwników można (a czasami wręcz należy) ignorować, ważne, by dotrzeć do bossa z jak największą ilością zdrowia. Gra tylko od czasu do czasu „zatrzyma nas w miejscu” i wtedy by ruszyć dalej będzie trzeba pokonać pojawiających się przeciwników.

Po trzecie…

Bossowie. Są różnorodni, tego nie można grze odmówić – zarówno ci spotykani na końcu każdego etapu jak i ci, na których natrafiamy po drodze. Każdy z nich będzie wymagał nieco innego podejścia i sposobu na pokonanie, czasami trudniejsze jest znalezienie sposobu jak skutecznie zaatakować bossa niż jego faktycznie pokonanie. Ot, urok tej gry.

I po czwarte…

Sama gra na początku mocno mnie od siebie odrzuciła – głównie przez to mało przyjazne sterowanie. Z czasem nauczyłem się sobie z nim radzić i nawet udało mi się przejść kilka plansz, ale żebym był jakimś wymiataczem, to nie. Nie jestem też fanem gier, w których praktycznie wszystko sprowadza się do najszybszego stukania w ekran w odpowiednie miejsca. Sama gra nie jest też ponoć wybitnie długa, wg HLTB przejście Noitu Love Devolution to jakieś 90 do 120 minut – ja mam jakoś ponad 3h na liczniku a nadal jestem dość daleki od jej ukończenia.

Grę do recenzji dostarczył ConQuest – oficjalny dystrybutor Nintendo w Polsce.

Dodaj komentarz