[Recenzja] Mario Tennis Ultra Smash

Wyobraźcie sobie, że idziecie do kina na film, a dostajecie tylko pół godziny reklam. Albo, że idziecie na spektakl teatralny, ale sztuka kończy się na przedstawieniu aktorów. Albo, że idziecie do stripclubu, gdzie striptizerki chodzą ubrane. Możecie to sobie wyobrażać, ale możecie też po prostu kupić Mario Tennis Ultra Smash, poczujecie się podobnie – że ktoś od Was wyciągnął kasę za niepełne doznania.

Powiem wprost – Ultra Smash nie jest wart nawet połowy swojej ceny. Gdyby kosztował tradycyjne 10 na eShopie, to nawet bym się tak nie bulwersował. Ale wydanie produktu, który oferuje tak niewiele, za pełnoprawną cenę gry na Wii U? Podejrzewałem już, że jest coś nie tak w momencie w którym cyfrowa wersja gry pokazywała, że waży niecałe 900 mb. Ja wiem, że Nintendo potrafi bardzo solidnie skompresować swoje tytuły, ale że aż tak? Co takiego gra skrywa w swoich skromnych rezerwach pamięci?

Przede wszystkim, od razu co się rzuca w oczy w menu głównym gry, to olbrzymie kafelki nijak pasujące do Nintendo, tenisa, czy gier w ogóle. Może się czepiam na siłę, ale już lepiej by wyglądała jakaś zwykła lista. No ale pomińmy już design menu, przejdźmy do mięska, czyli do trybów gry. A mamy ich całe… Pięć. Główny, zajmujący prawie pół ekranu Mega Battle, następnie mamy Mega Ball Rally, Knockout Challenge, Classic Tennis, a na lewo od niego Online i w lewym dolnym roku ekranu coś w stylu achievementów. I to tyle, żadnych opcji, żadnych statystyk. Nic.

Zanim skupimy się na trybach, powiedzmy coś miłego na temat samej gry, bo mimo wszystko jednak coś tam robi dobrze. Przede wszystkim grafika – ostra, wyraźna, postacie dobrze wykonane i animowane, gra trzyma stały framerate, korty są różnorodne. Chciałbym pochwalić muzykę ale niestety nie mogę. Jest uciążliwa i do bólu monotonna i ani trochę nie pasuje do klimatu Grzybowego Królestwa.

Najważniejszym trybem gry jest zdecydowanie Mega Battle. Jest to zwykły mecz tenisa z chance shotami, ale oprócz tego, do gry wchodzą rzucane sporadycznie to na naszą stronę, to na stronę przeciwnika Mega Grzybki, które powiększą naszą postać do wielkich rozmiarów, znacznie zwiększając jej zdolności ofensywne jak i defensywne. Tryb ten szybko okazuje się walką na czas do pojawienia się grzybka. Wówczas osoba o gigantycznych rozmiarach jest praktycznie nie do pokonania, a biedny maluch musi za to latać po całym boisku, próbując odpierać ataki wielkiego przeciwnika. Oczywiście do czasu, aż temu przestanie działać magiczna moc grzyba i wróci do normalnej postaci, bądź my sami również otrzymamy power-upa. Tryb jest bardzo nierówny i grając niektórymi postaciami nie mamy praktycznie żadnych szans przeciwko powiększonemu przeciwnikowi… Oprócz tego, przy zgarnięciu tego tymczasowego ulepszacza odpala się krótka animacja powiększenia postaci, na chwilę zatrzymując rozgrywkę. ZA. KAŻYM. RAZEM. Nie ważne, czy weźmiemy grzyba raz, dwa, czy 10 razy. Za każdym razem odpala się ta sama animacja doprowadzając do szewskiej pasji grających, skutecznie wybijając z rytmu.

Z drugiej strony, najnudniejszym trybem gry jest Mega Rally Battle. To zwykłe odbijanie piłki z jednej strony na drugą, bez żadnych punktów czy setów. Odbijamy, póki jedna ze stron nie odbije piłki i tyle, koniec gry. Odpaliłem ten tryb raz, zagrałem w niego 5 minut i nigdy więcej nie wróciłem.

Knockout Challenge to jedyny tryb dla pojedynczego gracza i jedyny, który wykorzystuje amiibo. Są to zwykłe rozgrywki 1 na 1 (bądź 2 na 1), z losowo dobranymi przeciwnikami. Ten tryb jest również nudny, ze względu na badziewne losowanie postaci (zdarza się, że możemy zagrać z tym samym przeciwnikiem parę razy pod rząd) oraz, że AI nie grzeszy inteligencją. A jeśli gramy z amiibo, to rozgrywka staje się tak łatwa, że autentycznie przysypiałem przed ekranem. Nasze amiibo co 5 meczy zdobywa losowo jedną zdolność (może mieć max 10), co jeszcze podnosi umiejętności naszej plastikowej figurki.

Classic Tennis, to dokładnie to co mówi nazwa. Możemy tu zagrać albo w zupełnie klasycznego tennisa, bez chance shotów, lub też z nimi, ale w obu przypadkach rezygnujemy z Mega Grzybów.

Na tym właściwie kończą się dostępne tryby. W każdym z nich możemy zagrać do 4 graczy naraz, czy to z żywymi czy komputerowymi. Przed każdym meczem możemy ustawić ile gramy gemów, setów, na jakim korcie. Do wyboru mamy 12 podstawowych postaci plus 4 do odblokowania. Są to raczej klasyczne postacie ze świata Mario – wąsaci hydraulicy i ich księżniczki, Bowser, DK, Toad, Yoshi, Rosalina, ale znalazły się takie unikaty jak Toadette czy Sprixie. Każda reprezentuje pewien typ gry. Mamy więc postacie szybkie, techniczne, silne i tak dalej. Zasadniczo nie czuć tu zbytnio wyważenia zawodników, bo zdecydowanie najłatwiej gra się tymi najszybszymi, głównie ze względu na zasięg ich skoku po piłkę.

Ci co grali w całkiem udanego Mario Tennis Open, powinni poczuć się jak w domu, bowiem w tej odsłonie wraca po raz kolejny mechanika chance shotów, czyli specjalnych pól pojawiających się sporadycznie na planszy. Używając odpowiedniego przycisku stojąc na takim polu odbijemy piłkę ze znacznie zwiększoną mocą, co często poskutkuje zdobyciem punktów. Oprócz wszystkich znanych z Open, dodano nowy, tytułowy Ultra Smash, który pojawia się w momencie w którym przeciwnik w akcie rozpaczy (nie, nie z powodu poziomu wykonania gry) rzuci się na piłkę by ją odbić. Jest to na tyle silny atak, że prawie nie ma szans na jego odbicie.

Za zwycięstwo w każdej rozgrywce dostajemy monety. Możemy je przeznaczyć albo na szybsze odblokowanie danego achievementa (i tym samym czasem odblokowanie dodatkowej postaci, kortu), bądź na udoskonalanie naszego amiibo zawodnika. Po trzech, czterech godzinach grania miałem tyle pieniędzy, że bez problemu wykupiłem wszystkie achievementy…

Na sam koniec postanowiłem zostawić tryb online. Jest on beznadziejny. Nie ma żadnego lobby, pokojów czy nawet wyboru grania z przyjaciółmi. Możemy jedynie wybrać w jaki tryb chcemy grać i czekamy na przydzielenie losowego zawodnika. Za każdym razem, więc nawet nie mamy szans rozegrać rewanżu… Żenada.

W zasadzie nie ma co więcej mówić o tym tytule. Jest w nim tak mało zawartości, że aż głupio pisać coś więcej. Nie kupujcie tej gry, bo zwyczajnie nie warto. Poczekajcie na jakąś promocję, gdzie będzie kosztować 50 złotych. Wtedy i tylko wtedy, kiedy nie będziecie mieli innych ważniejszych tytułów, będziecie mogli zakupić Mario Tennis Ultra Smash. Jasne, zdaję sobie sprawę, że komuś rozgrywka w tej grze się może podobać. I nie powiem, lokalne multi daje kupę frajdy, ale bardzo szybko się nudzi. Brak jakiejkolwiek głębi w rozgrywce, mała ilość trybów gry po prostu odrzucają od siebie.

Grę do recenzji dostarczył ConQuest – oficjalny dystrybutor Nintendo w Polsce.

6 komentarzy

  1. Gra cierpi na syndrom animacji, której nie można 'przewinąć/anulować’ żadnym przyciskiem. Jedna z najbardziej denerwujących rzeczy w grach – ładnie obejrzeć raz, nawet dwa/trzy razy, ale później zaczyna to być frustrujące (już nie wspominając o tym 'wybijaniu z rytmu gry’). @Rayos, myślałem, że jak tak kolokwialnie mówiąc zbluzgałeś grę to ocena będzie niższa a tutaj wyskakuje 'średniak’ xp

  2. Nintendo powinno udostepnic za darmo swoje 2-3 dowolne gry na Wii U dla posiadaczy konsoli i paragonu i w ten sposob wyjsc z twarza z tej komedii. Rzucic wszystkich na NX-a do pracy nad grami na niego i zapomieć o tej porażce jaką jest Wii U, a którą być wcale nie musiało. Bez Zeldy, bez Metroida, z wieloma seriami zadziwiajaco niskich lotow. A czeka nas jeszcze Star Fox… Dlugo nie kupie ich kolejnej konsoli, oj dlugo, jezeli w ogóle.

Dodaj komentarz