Yo-kai Watch – wrażenia z dema

Klon Pokemonów? Nic bardziej mylnego. Choć na pierwszy rzut oka wydawać się może, że Yo-kai Watch to zrzynka z kieszonkowych stworków, rozchodzący się w Japonii jak świeże bułeczki tytuł czerpie z serii Game Freaku właściwie tylko kolekcjonowanie różnych dziwactw. Sama rozgrywka to zupełnie inna para kaloszy.

Demo zaczynamy prawdopodobnie gdzieś na początku pełnej wersji gry. Do dyspozycji mamy na starcie sześć Yo-kaiów oraz towarzyszącego nam ducha z zawadiackim uśmieszkiem, który co jakiś czas raczy nas wskazówkami. Już same projekty potworków zdradzają, że gra w kwestii maszkar odcina się od Pokemonów. No bo zrzędząca babcia albo pies z pyskiem niepokojąco przypominającym ludzką twarz? Poza takimi specyficznymi designami, mamy też kilku bardziej klasycznych, przypominających koty czy węże podopiecznych.

Naszym pierwyokailargeszym i jedynym dostępnym w wersji demonstracyjnej gry zadaniem jest znalezienie i pobicie trzech złych Yo-kaiów, które źle wpływają na ludzi. A to komuś nie chce się iść do pracy, a to ktoś traci sens życia. A to wszystko przez złe stworki, które jak pasożyty żerują na niczego nie domyślających się ludziach. Jako dobry chłopak postanawiamy więc pomóc ładnej dziewczynie proszącej nas o pomoc. Kto by odmówił.

W trakcie poszukiwań co jakiś czas wariuje tytułowy zegarek, znajdujący się w prawym górnym rogu ekranu. To znak, że w pobliżu jest Yo-kai. Odnaleźć możemy go dzięki szkiełku, którym sterujemy za pomocą rysika. Czasem stwory znajdują się na ekranie mapy, czasem kryją się pod samochodami, na drzewach albo w śmieciach. Gdy namierzmy potwora i przez kilka sekund skupimy na nim soczewkę, przejdziemy do ekranu walki. I tu czekało mnie niemałe zaskoczenie.

W potyczkach uczestniczy jednocześnie cała szóstka znajdujących się przy nas Yo-kaiów. Umieszczone są one na kole, a aktywna jest zawsze jedna jego połowa. Tak więc trzy potworki atakują naraz, kółkiem zaś możemy dowolnie obracać. Ja to ogarnąć? Otóż nie trzeba nic ogarniać, bowiem podstawowe ciosy (a także leczenie, bo niektóre potworki wolą uzdrawiać niż zadawać razy) wyprowadzane są automatycznie. Samymi atakami domyślnymi trudno byłoby jednak wygrać jakąkolwiek walkę.

Tu do gry wkraczają silne umiejętności zwane Soultimate. Po wciśnięciu przycisku i wybraniu stwora, który ma wykonać atak, na dolnym ekranie konsoli pojawi się jedna z kilku minigier. A to trzeba będzie poprawnie narysować szlaczki, a to trafić w przelatujące dyski albo kilka razy zakręcić kółkiem. Po poprawnym wykonaniu zadania gra odczeka jeszcze chwilkę, a potem uraczy nas ładną animacją ataku (unikalną dla każdego Yo-kaia) i albo zadamy poważne obrażenia wrogom, albo na przykład solidnie wyleczymy aktywnych w danej chwili podopiecznych. Po wygranej walce otrzymamy punkty doświadczenia przekładające się na wzrost poziomów Yo-kaiów, czasem polepszą się także ich bojowe zdolności.

yo-kai-watch_012

I to właściwie tyle, jeśli chodzi o starcia. Możemy jeszcze celować, by skupić ataki na jednym z przeciwników albo oczyścić jednego z naszych stworków, gdy zostanie przeklęty. Nie będzie mógł on używać wtedy Soultimate’ów, chyba że, podobnie jak w przypadku ataku, rozwiążemy krótką minigierkę. Walka jest więc dynamiczniejsza niż w Pokemonach, trzeba też uważać na to, by nie „wyprztykać się” z potężniejszych ataków, bo mana odnawia się powoli. Samo demo nie pokazało jednak zbyt wielu trudnych starć – większość z nich kończyła się po użyciu 2-3 Soultimate’ów, a jedno było o wiele cięższe i chyba miało udowodnić nam, że w pełnej wersji doświadczymy także bardziej wymagających potyczek. Domyślam się, że stworki przypisane są do różnych typów i jedne są lepsze przeciwko innym, ale w wersji próbnej niczego takiego nie przedstawiono.

Podczas biegania po podzielonym na dzielnice miasteczku możemy też zaglądać do różnych miejscówek w poszukiwaniu przedmiotów (których w demie nie da się niestety używać, więc trudno powiedzieć do czego służą), połowić ryby i połapać robaki oraz pogadać z przechadzającymi się po okolicy ludźmi. Oprawa graficzna jest przyjemna – miasteczko jest kolorowe, stworki wyglądają zwyczajnie ładnie, a ich fizjonomia nie jest przesadzona w żadną stronę (ani za prosta, ani za skomplikowana). W każdej chwili możemy też włączyć lub wyłączyć efekt 3D (nie jak w nowych odsłonach Pokemonów, gdy gra wyraźnie zaczynała kaszleć po dodaniu dodatkowego wymiaru do rozgrywki).

Jeszcze raz powtórzę to, co napisałem na początku – Yo-kai Watch nie jest grą ściągającą co się da z Pokemonów. Tak, zbieramy stworki, tak, chodzimy po mapie i szukamy okazji do walki, ale reszta jest już zupełnie inna. Najważniejsza część rozgrywki, czyli starcia, oparte są na zupełnie innym pomyśle. Sama gra ma też zupełnie inną atmosferę. Trudno wytłumaczyć mi jaką… na pewno jest ona luźniejsza, bardziej relaksująca. Chociażby za każdym rogiem nie kryją się Youngstery w szortach, które chcą cię wyzwać do walki i tak dalej. Ja byłem przekonany już przed demem, więc utwierdziło mnie ono tylko w postanowieniu wydania pieniędzy w okolicach końcówki kwietnia.

A jak wasze wrażenia? Pogromca Pokemonów, do pogrania czy klops?

Screenshoty zaczerpnięte ze strony Nintendolife.com

Brak komentarzy

  1. Ja pewnie też kupie ale zauważyłem w demie 3 mini gierki oby w pełnej było więcej bo po pewnym czasie się znudzi ale walka jest trochę ciekawsza i bardziej zręcznościowa z niż w pokemonach bo w pokemonach jak walczysz to wciskasz często jeden guzik ale musisz ten atak dobrać do typu przeciwnika aby zadać mu duże obrażenia ii to sprawia że walka czasem jest ciekawa szczególnie w online

  2. No właśnie, zablokowali te menusy i nie wiadomo, czy te medale oznaczają, że możemy skorzystać ze stworka czy to tylko taka kolekcja.

    Co do typów – zauważyłem tylko, że jak spotkałem ognistego Yo-kaia i zaatakowałem go tym wodospadem, to dostał mnóstwo obrażeń i liczba była pokazana innym dymkiem. Wyglądało jak super-effective z Pokemonów.

  3. @Elanczewski – już resztkami drużyny, ale pokonałam 🙂
    @Khuba – innego. To dodatkowy boss, którego można znaleźć przy 'szczycie’ mapy i który pyta czy chce się z nim zmierzyć, co chyba lepiej zostawić pod koniec demo, a i tak jest wyzwaniem 😉

Dodaj komentarz