Spraworelacja z II Spotkania MGSP i Hardkorowego Trójboju Mariana

Kraków. Miasto, które przypomina świat profesora Laytona bardziej niż sam Londyn, miasto, gdzie kupisz w samiuśkim centrum całkiem smacznego kebaba za dychę oraz miasto, w którym w każdym sklepie z pamiątkami kupisz rosyjskie, nie, czekaj, krakowskie matrioszki. Przy okazji pewien pub dla graczy reklamuje się za pomocą przypiętych rowerów z doczepionymi kartonami. 😉

Szczęśliwym trafem udało mi się przyjechać tutaj na równo miesiąc przed urodzinami, w sam raz na II Spotkanie Małopolskiej Grupy StreetPassowej. Cała impreza miała rozpocząć się o 17:00, jednak gdy na miejsce dotarłem o 16:30, sporo osób, w tym moi znajomi z Górnośląskiej Grupy StreetPassowej, tam już byli. Bar Select znajduje się w „bloku”, by się w nim znaleźć, należy zadzwonić domofonem, a po otwarciu drzwi zamiast do strefy mieszkalnej (na górze), skierować się do piwnicy.

Wita nas tam przyjemny wystrój, naścienne rysunki, barek z napojami i grami oraz oczywiście gracze grający czy w planszówki, czy na Wii, czy w Halo, czy przygotowujący się już do trójboju w Melee. Rayos, pełna profeska, wita każdego z uczestników i oferuje im udział w dowolnym z dwóch turniejów, które będą się odbywać tego dnia: Mario Kart 7 lub Hardkorowy Trójbój Mariana. Idąc śladem moich znajomych, zapisałem siebie i mojego brata na oba z nich! Nastąpiła faza wzruszających przytuleń i wymiana czułości, po czym usiadłem sobie wygodnie w fotelu i obserwowałem, jak Moczan, Chmurka, Fat i Szpadel tłuką się nawzajem w Melee, lecz po chwili Szpadel przekazał mi kontroler abym i ja został stłuczony przez reprezentację M3DC 😉

Bardzo mnie ucieszył prezent, który dostałem od Szpadla – przypinka Górnośląskich! Nosiłem ją przez cały dzień, a następnego dnia na stałe zamontowałem w mojej przenośnej torbie. Od reprezentacji M3DC dostałem też dość… oryginalny prezent, który sprawił, że cała sala wraz ze mną wybuchła śmiechem. Dostałem… klamkę do drzwi. U mnie w domu, by przejść do mojego pokoju wystarczy przejść przez łuk, nie mam w swoim pokoju żadnych drzwi, co potęgowało efekt humorystyczny prezentu.

Kiedy nasza grupa w Melee zaczęła się stopniowo rozchodzić, postanowiłem pozwiedzać bar i popatrzeć na prezenty, które Rayos dostał od dystrybutora Nintendo Polska. Wśród nich były papierowe samolociki do złożenia z logiem Mario Karta 7 i instrukcją składania (jednak moje ciągle trzęsące się ręce sprawiły, że o ile samolocik latał, o tyle do oryginalnego designu było mu daleko), książeczki z grami na 3DSa i Wii U, nie ukrywam że dość specyficznie przetłumaczone na polski (Przykład: „Nowa wyspa Yoshigo jest pierwszą częścią serii Yoshi’s Island DS wydanej w roku 2006” albo „Z Pokemonem X i Pokemonem Y, wyjątkowo na Nintendo 3DS, czeka na Ciebie zapierający dech w piersiach świat 3D. Jak tylko wejdziesz kolejnej wersji Pokemonów, wybierz <b>z pośród<b> trzech dostępnych nowych pokemonów i przejdź do regionu Kalos”), ale jednak wyglądające bardzo przyzwoicie estetycznie. Niestety, Rayos zapomniał kodów na Magmara i Electrabuzza, więc nie miałem przyjemności zdrapać folii i dodać sobie Pokemona do gry, w którą i tak nie gram (Tylko Sinnoh <3). Rayos już zaoferował się, że jeśli ktoś chce uzyskać kod, wystarczy że napisze mu prośbę na Facebooku, więc nic straconego.

Ktoś na Wii załączył Super Mario Galaxy, które przyciągnęło parę dodatkowych obserwatorów do konsoli.

Obsługa baru była profesjonalna, szybko realizowała zamówienia i czasami przychodziła do naszej sali podpatrzeć w co gramy, czy też skonsultować się w sprawie planu spotkania. W naszym pomieszczeniu znajdowało się pięć stolików, parę wygodnych foteli, trzy konsole (Pegazus, Nintendo 64 i Gamecube, ostatnie dwie z kompletem padów) i jeden telewizor, do którego na zmianę podpinało się kable.

Zanim każdy z nas zdążył ogarnąć wszystkie StreetPassy, Rayos poprosił wszystkich o uwagę i zaprosił na turniej Mario Karta 7. Z 12 uczestników uformowały się dwie grupy ćwierć(pół?)finałowe, z każdej z nich przechodziły 4 osoby. Bez problemu udało się przejść Moczanowi, który przecież ma potrójną koronę na scenie Mario Kartów w Polsce. Oprócz tego zakwalifikowali się także: Chmurka, Szpadel, Fat, Rojek, Steuart, mój brat i ja. W pół, a może finale, emocje sięgnęły zenitu. Przy wtórze „Szymbar nie dawaj się” ja i Szpadel przejechaliśmy ostatni wyścig, w którym rywalizowaliśmy o czwarte miejsce i awans do ostatniej fazy turnieju, (wielkiego?) finału. Ku naszemu zdziwieniu, z trzeciego miejsca na piąte przesunął się Fat, który w ten właśnie sposób odpadł z turnieju. Wielki finał rozegrał się pomiędzy Moczanem, Chmurką, Szpadlem i mną. Pewna dominacja Moczana widoczna była już od pierwszego wyścigu i pomimo spięcia pośladków pozostałych graczy, o całe 3 punkty udało mu się ją utrzymać. Drugie miejsce udało się wybłagać mi, dzięki błogosławieństwu boga sandbaggingu, a ostatnie miejsce na podium otrzymała Chmurka.

Nawet nie zdążyliśmy odpalić StreetPass Mii Plaza by ogarnąć StreetPassy do końca, gdy Rayos oznajmił koniec posiedzenia jednoosobowej komisji i wręczył podium nagrody. Każda nagroda zawierała specjalny puchar z Mario Karta 7 zrobiony z tych koralików, które teoretycznie kupowane są dla małych dziewczynek, a praktycznie żaden inżynier by się ich nie powstydził. Słowa Moczana w momencie zobaczenia pucharu: „No, wreszcie wygrałem jakiś prawdziwy puchar!”. Dodatkowo do koralikowego pucharu dołączone były też smyczki i magnesy z Mario Kart 8, a Moczan dodatkowo dostał jeszcze koszulkę z przekreślonymi okularami 3D i logiem Nintendo. Po wymianie gratulacji i wspólnym zdjęciu podium, w końcu mieliśmy 40 minut dla siebie. Najbardziej aktywnie zagospodarowany czas wolny na tym spotkaniu 😉

Pojawiły się grupy grające w wiele różnych gier: Pokemony (w tym ja i Fat, dałem mu Darkraia za Belduma z Mewtwonite X), Monster Hunter (tłukliśmy ze Szpadlem, Moczanem i Chmurką Brachydiosa i cztery małe urocze Querepeco), Theatrhythm Final Fantasy (niestety, nie wziąłem swojego kartridża, ale chyba była to jedyna w Polsce gra multiplayer w tę pozycję) i Sonic Lost World (tu Fat udostępnił pokój po Download Play, oczywiście wygrywając wyścig na Windy Hill Zone). Przez ten czas na spotkaniu pojawił się też Gurgie, YouTuber, który chciał się pobawić z nami na trójboju.

Do godziny 20:00 na turniej zapisały się jeszcze cztery osoby, dając razem 16. Znowu Rayos zwołał wszystkich do gry, podpiął Pegazusa i kazał każdemu z kolei zrobić pierwszy świat w Super Mario Bros na czas. Pierwszym z kolei graczem był Moczan, podniósł pada, wcisnął start, ruszył strzałkami Marianem po czym… zginął na pierwszym Goombie. Cała sala zaniosła się śmiechem, jednak następne parę osób też się nie popisało. Najdalej zaszedł Fat, który zginął na 1-2. Dopiero ósmej osobie, czyli mi, udało się przejść 1-2, a nawet 1-3 i podczas walki z Bowserem niestety wskoczyłem mu na głowę. Jednak tuż po mnie jakiejś osobie udało się pokonać antagonistę, ten sam wyczyn powiódł się jeszcze jednej osobie, a jedna do 1-4 dobiegła szybciej niż ja. Każdy z graczy otrzymywał aplauz za przejście każdego z poziomów, a sala dosłownie eksplodowała oklaskami gdy pierwszej osobie udało się zlać Bowsera. A najlepszy czas z trójki zwycięzców miał Rojek!

Druga konkurencja, Super Smash Bros. Melee, prowadzona była systemem Swiss. Każdy gracz grał trzy walki, a ilość punktów przyznawana była za zajęte miejsca i ilość wygranych starć. Nie trzeba ukrywać, że Moczan zdominował turniej, wygrywając każdą z walk i pokonując wszystkich graczy, z którymi przyszło mu grać. W przypadku, w którym dowolni gracze mieli ten sam wynik po 2 minutach, rozgrywany był Sudden Death pomiędzy nimi. Ilość takich sytuacji, które się wydarzyły, trudno policzyć na palcach obu rąk. Pomiędzy walkami, prowadziłem specjalną część artystyczną gibiąc się do tematu głównego w Smashach Melee, a po paru grupach dołączyła się jeszcze do mnie Chmurka. Po rozegraniu 12 starć, osoby z tą samą ilością wygranych znowu musiały ze sobą rozegrać tryb na 300%, jednak bóg Sudden Deatha nade mną czuwał i Marth zapewnił mi szóste miejsce. Ciekawostką może być to, że mój brat, który grał paręnaście godzin w Brawla, zajął wyższe miejsce niż ja. 😉

Ostatnia konkurencja zaczęła się już po 22:00, więc pojawiły się naciski ze strony uczestników, by jak najszybciej to zakończyć. Trzyosobowa komisja w sprawie ustalania zasad (Rayos, Moczan i ja) ustaliła, że z 13 osób, które zostały, 9 osób rozegra walki w Mario Kart 64 na baloniki w pokojach trzyosobowych, a jeden pokój pozostanie czteroosobowy. Następnie jeździć będą ci, którzy zajęli pierwsze miejsca w każdym pokoju, a pozostałe miejsca zostaną roztrzygnięte dzięki starciom drugich i trzecich miejsc. Zupełnie przypadkiem, inspirując się designem custom areny w Mario Kart Wii doradziłem Skyscrapera argumentując swoją decyzję tym, że arena jest wielka i przyjemna. Bardziej się pomylić nie dało, praktycznie każdy spadał w przepaść po przejechaniu krótkiego fragmentu areny i najlepszą taktyką na wygraną było stać w miejscu i podskakiwać driftem, by się obracać i unikać bycia trafionym. Z przedmiotów największą skuteczność miał Fake Item Box, wystarczyło go postawić, a na pewno ktoś w niego wpadł. Najdłuższe starcie fazy grupowej trwało minutę (albo i krócej) i do finału udało się dojść mi i Moczanowi. Finał był zdecydowanie najdłuższym pojedynkiem, Moczan i ja po spadnięciu rywali prowadziliśmy grę psychologiczną z serii „Kto pierwszy się ruszy i z tego powodu spadnie” i „Kto pierwszy wpadnie w Fake Item Boxa”. Niestety, co do tego ostatniego, tą grę właśnie przegrałem i Moczan zatriumfował w swojej drugiej grze. Po pojedynkach drugich i trzecich miejsc Rayos znowu zwołał jednoosobowe posiedzenie komisji obrad i podliczył wyniki.

Ostatecznie cały trójbój wygrał… ja. Ku mojemu zdziwieniu, nie wygrywając nawet jednej gry udało mi się zdobyć pierwsze miejsce. Gdyby tylko Moczan nie postanowił zapoznać się bliżej z Goombami, to bez problemu by mnie wyprzedził, a jednak zwycięzca dwóch z trzech gier zajął drugie miejsce. O trzecie miejsce musieli się dogrywać mój brat i Farlen, który zdobył całkiem sporo punktów w Super Mario Bros i Melee, ale w Mario Kart 64 nie poszło mu najlepiej. Dogrywka polegała na przebiegnięciu pierwszego poziomu w Super Mario Bros na czas. Gdy Farlen przebiegł 1-1 z 336 pozostałymi sekundami na liczniku, postanowiłem streścić mojemu bratu cały almanach mojej wiedzy dotyczącej najlepszych momentów do skakania i jak długo trzymać jaki guzik. Jednak mój brat mistrzem SMB jednego dnia się nie stanie, więc zaczął się o wszystko obijać i ostatecznie przegrał o trzy sekundy.

Rayos na chwilę opuścił naszą salę, by pójść po nagrody dla najlepszej trójki. Jednak ta chwila trochę się przeciągnęła, w tym samym czasie do baru wkroczyli moi rodzice, z którymi Szpadel zamienił parę zdań i (skutecznie) utemperował, bym się pojawił 23 sierpnia w Katowicach na Górnośląskich StreetPassach. Jednak Rayos dalej nie przychodził. Moczan podpiął Gamecube’a do telewizora i powiedział „No, to teraz rozegramy prawdziwy turniej na normalnych zasadach!”, po czym ustawił 4 stacki, wyłączył przedmioty i zaprosił Farlena do gry. Starcie Sheika (Moczana) z Marthem (Farlenem) wyglądało niesamowicie efektownie, każdy z graczy unikał jak tylko mógł i gdy zostały po 2 stocki do końca, nagle A Wild Rayos Appeared! Ale panowie nawet nie podnieśli głowy znad telewizorów. Na to Rayos „Wolicie Melee czy 100 złotych?”. Odpowiedź dla panów była oczywista! Melee! Walka trwała jeszcze przez następne kilka minut, ostatecznie wygrał Moczan i rozpoczęła się koronacja na króla i królową balu, tfu, rozdanie nagród 😉

Tym razem nagrodą za dwa pierwsze miejsca była koszulka, dokładnie taka sama, jak Moczan dostał wcześniej. Farlen otrzymał magnesy z Paper Mario i smyczkę, a ja oprócz koszulki otrzymałem także bon na 100zł, który będę mógł wykorzystać w późniejszym czasie na Facebooku baru (nadal tego nie zrobiłem, ale niedługo nadrobię ;)). Nastąpiła wymiana gratulacji, uściski dłoni, sesja zdjęciowa i nadszedł czas pożegnań. Moi rodzice zrobili reprezentacji Górnośląskich StreetPassów, M3DC i mi zdjęcie, potem aktywował mi się fetysz przytulania i na pożegnanie wszystkich członków tego zdjęcia przytuliłem, wymieniłem symboliczny uścisk dłoni z Rayosem i opuściłem bar…

W taki oto sposób skończyła się moja pierwsza przygoda ze StreetPassami na południu Polski, ale już wiem, że nie ostatnia. Wspaniali ludzie, wspaniała atmosfera, wspaniały bar, wspaniałe emocje. Definitywnie polecam wszystkim, którzy swojego 3DSa mają, nawet z Warszawy czy jeszcze bardziej północnych miast. Takiej zabawy raczej nie kupisz kartą MasterCard i jest warta każdych pieniędzy, a jeszcze dodatkowo jak kogoś znasz, dostajesz +200 do podekscytowania za każdego znajomego.

Nasza ocena: [rating:11/11] 11/10

Brak komentarzy

Dodaj komentarz