[Recenzja] Star Fox Zero

Przed premierą Star Fox Zero nasłuchałem się tylu niepochlebnych opinii na temat „najnowszych” przygód Gwiezdnego Lisa, że prawie odpuściłem sobie ten tytuł. Że grafika sprzed dekady, że przekombinowane sterowanie, że to nie jest rzecz, którą powinno się wydawać w 2016 roku. Ale pomimo wszelkich stęków i braku kontaktu z którąkolwiek z wcześniejszych odsłon serii, postanowiłem zaryzykować, bo taki przekorny ze mnie człowiek. I nie pierwszy raz okazało się, że pozycja, która jakiś miesiąc przed premierą w ogóle nie znajdowała się na mojej liście życzeń, zaskoczyła mnie pozytywnie. Kooperacja Nintendo i Platinum Games (Bayonetta, The Wonderful 101) zaowocowała bardzo przyjemnym, nieco staroszkolnym (zarówno w dobrym, jak i złym tego słowa znaczeniu) kawałkiem kodu. Kilka elementów składowych wymaga jednak komentarza.

Słowo „najnowszy” z początku poprzedniego akapitu znalazło się w cudzysłowie. Czemuż to? Albowiem Star Fox Zero silnie nawiązuje do historii opowiadanej w odsłonie z konsoli Nintendo 64. Nie ma to jednak większego znaczenia. Nawet gdybym grał w oryginał w okolicach jego premiery (co byłoby dość trudne, bo w tym czasie z konsol Nintendo miałem w domu podróbkę Pegasusa), to od tego czasu musiałoby minąć prawie 20 lat, więc nie przesadzajmy, że skoro znamy już historię, to nie ma tu czego szukać. Tym bardziej, że fabuła jest bodajże najmniej istotną częścią składową tytułu i mógłby się on zupełnie bez niej obejść. Dobre zwierzaczki w statkach kosmicznych kontra złe zwierzaczki w statkach kosmicznych – udało mi się ją streścić w jednym zdaniu.

We’re in the 90’s now

Krótkie, zachęcające do zaliczania raz po raz misje, manewrowanie Arwingiem i strzelanie do wrogów – to te rzeczy liczą się w Star Foxie. Chociaż… jest jeszcze sterowanie. Na ekranie telewizora wyświetlany jest ekran główny, oferujący szerokie pole widzenia. GamePad zaś to widok z kokpitu, pozwalający na dokładne wycelowanie w przeciwników. Domyślnym sposobem namierzenia wrogów jest machanie całym kontrolerem. I tu mam problem – można się do niego przyzwyczaić, udało mi się nawet ukończyć grę w ten sposób (chociaż w ostatniej misji skorzystałem z God Mode przydzielanego sprawnym inaczej po kilku nieudanych próbach), ale już w Splatoonie zostałem fanatykiem Rollerów głównie dlatego, że wywijanie padem na wprost ekranu to nie jest to, czego szukam w grach. Na szczęście po kilku godzinach odkryłem opcję, dzięki której mogłem ruszać padletem znacznie mniej – sterowanie ruchowe włączało się dopiero podczas celowania we wrogów i moje wyniki poprawiły się jak wartość akcji CD Projektu w ostatnich latach. Z jednej strony – tak, da się tego wszystkiego nauczyć i dzięki temu dostaniemy coś ze sterowaniem będącym miłą odmianą od większości gier na rynku. Nie wystarczy wcisnąć X, by zobaczyć cudowne rzeczy. Z drugiej – bardziej tradycyjna kontrola nad pojazdem byłaby mile widziana. Od dawna było jednak wiadomo, że gra powstała w dużej mierze dzięki zapotrzebowaniu na tytuł wykorzystujący unikalne, przynajmniej względem konkurencji, funkcje Wii U, więc nikt nie powinien być zaskoczony taką, a nie inną klawiszologią.

[img]http://i.imgur.com/MXLj1bh.jpg[/img]

Głównym i jedynym dostępnym od początku trybem gry jest kampania fabularna (nie licząc treningu, do którego polecam zajrzeć). Poszczególne etapy to kilku-kilkunastominutowe misje, podzielone na dwie/trzy fazy kończące się checkpointami. Wyróżnić można tu dwa główne rodzaje zadań.

Pierwsza to plansze skupiające się na pilotowaniu Arwinga, które stanowią większą część gry. Statek leci do przodu, chmary wrogów nadlatują z wnętrza planszy, z jej boków, a nawet zza naszego statku, a my musimy pozbyć się jak największej ich ilości, samemu unikający przy tym pocisków, a także elementów otoczenia, zarówno na stałe przytwierdzonych do gruntu, jak i ruchomych. Cel? Dolecieć do końca planszy, zestrzeliwując przy okazji wszystko, co się rusza i zbierając jak najwięcej znajdziek. Pod koniec etapu musimy obejrzeć cutscenkę (z rzadka) lub załatwić bossa (zazwyczaj). O tyle dobrze, gdy gra rzuca na nas jakieś wielkie bydlę, które trzeba w określony sposób unieruchomić. Sterowanie przełącza się w „All Range Mode”, pozwalając na dowolne poruszanie się we wszystkich kierunkach. Dzięki tej zmianie możemy znaleźć słabe punkty dobrze zaprojektowanych kolosów i powoli wyłączać je z pola walki. Dawno nie miałem takiego funu w walce z bossami w grze na Wii U. A nie, przecież niedawno grałem w Twilight Princess… Tak czy siak, duże skurczybyki to dobrze zrobione duże skurczybyki.

[img]http://i.imgur.com/VFm3hAW.jpg[/img]

Tryb swobodnego poruszania się sprawdza się gorzej, gdy twórcy częstują nas pojedynkami z naszym głównym nemezis, Star Wolfem, oraz jego poplecznikami. Jest to swego rodzaju zabawa w kotka i myszkę, która trwa zdecydowanie za długo. Blokowanie celownika na przeciwniku jest nieefektywne, a potyczka sprowadza się do kręcenia w kółko i strzelania ile fabryka dała z nadzieją, że nasze pociski dosięgną celu. Ewentualnie możemy poczekać, aż przeciwnik usiądzie nam na ogonie – robimy wtedy salto, przez co oponent wlatuje nam prosto na muszkę i możemy poczęstować go kilkoma wiązkami lasera z naszego działka. I tak się powoli strzela w tym kosmosie. Czasem gra rzuca na nas czterech wrogów naraz, co tylko potęguje frustrację. Starcia z innymi asami przestworzy to chyba najgorzej zrealizowany aspekt podniebnych starć.

Żeby życie miało smaczek, raz Arwindżek, raz… kurczaczek

Miłą odmianą są misje wykonywane w innych pojazdach. Chociaż nie do końca w innych, bowiem Arwing zyskał możliwość przemiany w formę naziemną, zwaną kurczakiem Walkerem. Gra zmienia wtedy swój charakter na platformówkowy, pozwalają na eksplorację zamkniętych kompleksów, niemożliwych do zbadania w formie latającej. Druga z maszyn to Landmaster, solidnie opancerzony czołg, którego zadania bardziej przypominają misje Arwinga, z tym że poruszamy się po powierzchni planety. Moim ulubieńcem szybko została ostatnia z zabawek. Mały helikopter Gyrowing przeznaczony jest do cichszych zleceń, takich jak infiltracja baz przeciwnika. Dysponuje on robocikiem łudząco przypominającym niesławne akscesorium do NES-a, R.O.B.-a, którego można spuszczać na linie, by, obserwując akcję na Gamepadzie (tu drugi ekran się przydał), uruchamiać przełączniki i zbierać znajdźki. Ogromna szkoda, że Gyrowingowi poświęcono niewiele czasu. Bardzo chętnie nabiłbym nim więcej kilometrów. Co byście powiedzieli na Star Fox: Gyrowing zamiast mimo wszystko prostego tower-defense, jakim jest Star Fox: Guard? Ja byłbym na tak!

[img]http://i.imgur.com/sYjHUix.jpg[/img]

Kampania jest krótka i jej przejście powinno zająć wprawnemu graczowi jeden dłuższy wieczór, może z nieco zarwaną nocką. Po sprawdzeniu wyników na konkretnych planszach okazuje się jednak, że nie odkryliśmy nawet połowy z przygotowanych przez twórców etapów. Star Fox to typowa arcade’ówka nastawiona na powtarzanie, potem powtarzanie, a na końcu powtarzanie, więc przelecenie przez główny wątek to dopiero początek powtarzania zabawy. Zwłaszcza że każda plansza skrywa jakieś sekrety – poukrywane medale (po kilkunastu godzinach zabawy mam ich może ze 20 % i nawet nie łudzę się, że kiedykolwiek zdobędę wszystkie) czy przejścia do zupełnie opcjonalnych lokacji. Jak to wygląda w praktyce? Etap pierwszy to planeta Corneria. Początkowo możemy ukończyć go w tylko jeden sposób. Gdy zdobędziemy już umiejętność zamiany naszego pojazdu w kurczaka, po znalezieniu przycisku będziemy mogli obrać zupełnie inną ścieżkę, która prowadzi do opcjonalnego bossa. Podczas jednokrotnego przejścia gry większość plansz zupełnie pominiemy, a odblokować będziemy mogli je po zdobyciu nowych pojazdów czy umiejętności.

Dwa ekrany, dwa razy mniejsza liczba detali

Na koniec koniecznie jest rozprawienie się z wizualiami. Tak, Star Fox Zero nie jest grą ładną nawet jak na standardy Wii U. Gra musi renderować dwa oddzielne ekrany, przez co jakość oprawy drastycznie spadła. Nie żeby stacjonarkę Nintendo było stać na cuda, ale mamy tu takie wizualne perełki jak Mario Kart 8 (ubezpieczam się: nie chodzi tu o jakość tekstur albo rozdzielczość, na litość boską), a wszechobecna kanciastość świata Gwiezdnego Lisa nieco razi. W dodatku nie udało się uniknąć wahań ilości klatek na sekundę. Domyślne sześćdziesiąt jest przez większy czas utrzymywane, zdarzają się jednak widoczne dropy podczas większych wybuchów, które na szczęście nie przeszkadzają w rozgrywce. Wszystkie te uchybienia nie oznaczają automatycznie, że od starfoksowania bolą oczy. Podczas szybkiego lotu rozmazane obiekty to ostatnia rzecz, na którą zwraca się uwagę, a są tu plansze, które potrafią zachwycić. Przelot przez dżunglę z wyrastającymi tuż przed nami konarami, kilkudziesięciometrowymi gąsienicami i mechanicznymi ptakami wielkości Boeinga to właśnie Te Momenty™.

Nie powiem, bym po kilkunastu godzinach zabawy ze Star Foxem Zero miał wielką ochotę na powrót do kokpitu Arwinga. Przeszedłem kampanię, starałem się zebrać jak najwięcej medali, udało mi się na jednym życiu przejść jakąś połowę gry w odblokowującym się po ukończeniu gry Arcade Mode. To mi wystarczy, inne pozycje czekają (ale nie na Wii U, bo tam ich nie ma, hehe. He). Nie jest to też gra, która w jakikolwiek sposób napędzi sprzedaż konsoli, która dostanie jeszcze ze trzy duże tytuły i zostanie zapamiętana jako kolejny „fajny sprzęt z perełkami, który słabo się sprzedał”. Bawiłem się solidnie, być może dlatego, że ostatni raz w tytuł z tego gatunku grałem jakoś… no, dawno, bardzo dawno. Nie będę pisał, że to rzecz nie dla każdego, bo to jedno z głupszych haseł nadużywanych w branży. Jeśli szukacie czegoś w stylu napędzanych żetonami, oferujących krótkie podejścia, niezobowiązujących gier, to trafiliście pod właściwy adres. Przyzwyczaicie się do sterowania i będziecie czerpać z gry sporo przyjemności. A jeśli rozglądaliście się za czymś innym, to rozglądajcie się gdzie indziej. Tere-fere kuku.

Brak komentarzy

  1. Mieć Wii U i nie dać szansy temu Star Foxowi to grzech. Takich gier się już nie robi, to po pierwsze. Po drugie, żaden inny tytuł nie wykorzystuje Gamepada w tak bajerancki sposób. Niby trochę „zwydziwiany”, ale… dokładnie na coś takiego pisałem się kupując tę konsolę. Jasne, na początku miewałem kłopoty z ogarnięciem dwóch perspektyw, ale ogólnie grało mi się bardzo wygodnie. Poza tym, hej, to Arwing – sterowanie takim cudeńkiem nie może być za łatwe 🙂 Oprawa jest jak najbardziej w porządku. Gra jest tak dynamiczna, że człowiek nawet nie ma czasu ponarzekać na kiepskie tekstury czy kanciaste modele. Zero zawiódł mnie jedynie jako reboot, bo jeśli się nie mylę, jest restartem serii. Nintendo wygrzebując markę po tylu latach mogłoby tchnąć w nią jakieś nowe życie, trochę więcej pozmieniać, pododawać… W Star Fox Assault na przykład pojawiły się misje chodzone, i choć wykonane były… średnio, to fajnie urozmaicały zabawę. Zero po prostu za bardzo przypomina 64. Podpisuję się pod werdyktem, 8/10 jak najbardziej zasłużone.

  2. Start Fox jest fajny, ale 80 punktów bym mu nie dał, a to z kilku powodów.
    1. Nie do końca idealny graficznie

    Moim zdaniem jest, że graficznie ta gra jest zrobiona gorzej niż choćby Mario Kart 8 który wyszedł dawno temu, chodzi mi nie tylko o problemy z niektórymi teksturami ale ogólnie są plansze na których zupełnie nic się nie dzieje, żadnego ruchu w tle, jesteś tylko Ty + dosłownie kilka innych obiektów. Podczas gdy we wspomnianym marianie nawet jak nie weźmiemy pod uwagę innych graczy to łatwo zauważyć, że plansze są bogatsze w szczegóły (animowane tło, poboczne przeszkody jak żarłoczne kwiaty czy kraby etc.)

    2. Rozgrywka
    Lubię gry kosmiczne, lubię gry w których się lata, czuje przysłowiowy wiatr we włosach. Ale Star Fox mnie nie porwał, tak gra się fajnie, widać sporo ciekawych rozwiązań, ale moje sesje w Foxa trwają max 20-30 minut , podczas gdy ostatnio w mario 3d world grałem 3-5 godzin. Starfox nie potrafi zatrzymać gracza na dłużej

    3. Prostota
    No dobra, nie przeszedłem jeszcze całej gry, ale kilka plansz mam już za sobą, i co mogę stwierdzić to brak jakiś trudniejszych plansz, ogólnie wszystkie przechodzą się niemal same. Brak większego wyzwania, czegoś co da Ci satysfakcję. Po przejściu każdego poziomu pojawia się u mnie grymas uśmiechu i to tyle. W Super Mario 3d World, po przejściu szybkiego poziomu (10 minigierek po 10 sekund każda), cieszyłem się jak małe dziecko, że wreszcie się udało.

    Ja całkowicie subiektywnie oceniam grę na 60-70, gra nie jest zła, ale ja bym jej nie nazwał pełnoprawną wersją, raczej pokazówką możliwości (coś ala nintendo land). Wygląda raczej na nie dokończoną.

  3. @Raginogr – początkowo też byłem za niższą oceną, ale po przyzwyczajeniu się do sterowania (a właściwie znalezieniu tej opcji, dzięki której już nie trzeba machać tym padem jak w Splatoonie ze snajperką, czego nie cierpię) zaczęło mi się grać znacznie, znacznie lepiej.

    Z grafiką dało się zrobić tyle, ile się dało – no nie ma cudów, jeśli wyświetlane są dwa obrazy. Pytanie, czy to naprawdę było potrzebne… Ale skoro to miała być pokazówka możliwości GamePada, to jego wykorzystanie, a tym samym dwa obrazy, postawili wyżej od ogólnej jakości graficznej. Sam wolałbym zagrać w coś ładniejszego, a z jednym widokiem na TV, bo to celowanie na padzie i tak mało mi dawało i prawie go nie używałem.

    Potem będziesz miał trudniejsze plansze, no chyba, że jesteś dobry w takie rzeczy. Możliwe, że to ja nie domagam, bo gram w takie rzeczy raz na ruski rok. Mnie gra potrafiła utrzymać na kilka godzin przy kilku podejściach.

    PS. Ocena zawsze jest subiektywna ;p

  4. Tytuł jest ok ale:

    1) Nie za tę cenę.
    2) Tytuł pokonałem w 5h choć nie jestem wybitnie uzdolniony w tym gatunku.
    3) Bonusy są mocno ukryte i nieprzystępne dla gracza przeciętnego (inaczej niż np. w Donkey Kong Country, gdzie zasady są jasne i czytelne).
    4) Słaba motywacja do odkrywania ukrytych levelów.
    5) Brak nowych elementów, np. RPG, rozwoju statków, multiplayer’a czegokolwiek co rozwijałoby idee z n64.
    6) Sterowanie jest mocno kontrowersyjne. Po pierwszej sesji miałem zawroty głowy. Można to z czasem ogarnąć ale nie sprawia wrażenia intuicyjnego.

    Niby większość z tych zarzutów można obalić, że tytuł jest wierny założeniom oryginału z n64 ale mamy rok 2016 i pewne rzeczy wymagają rewizyty.

    Na moje oko 7/10 niestety.

  5. Jakoś bardzo mocno to się nie przejechał jak dla mnie. A bycie zatwardziałym fanem bez ogrania żadnej poprzedniej części jest raczej niemożliwe, więc zapewne po prostu bardziej mi się spodobało niż jemu, a komu bardziej wierzyć… to pozostawiam czytającym/oglądającym.

  6. Jak dla mnie 8mka jest jak najbardziej dobrą oceną. Dla mnie Star Fox nawet na 8+! Szczególnie w zestawie Star Fox Guard który jest zaskakująco dobry i addictive.

    Żadnym fanem Foxa nie jestem, wcześniej grałem tylko w wersję na 3DSa ale Star Fox Zero przemówił do mnie dużo bardziej. Gra nie jest długa ale bardzo intensywna, wkręca mocno i nie pozwala odkuć się od telewizora. Chcemy szybko do gry wracać i dalej miażdżyć plansze. Fajnie odkrywa się kolejne miejscówki i ukryte planety. Zabawy starczy na około 7-8h jeśli chce się odkryć wszystkie plansze a później można masterować plansze jeśli ktoś się odpowiednio wkręci.

    Sterowanie dla mnie było bardzo fajne i w przeciwieństwie do większości recenzentów ja byłem bardzo zadowolony,

Dodaj komentarz