[Recenzja] Splatoon 2: Octo Expansion

estetyczne dlc ぽフ安

Elan jakieś kilkanaście dni temu: „Nintendo już chyba nigdy nie zrobi tak dobrych DLC jak tych do Mario Karta 8 na Wii U.”

Elan kilka dni później: „głupi jestem.”

Przez długi czas Splatoon 2 rozwijany był (i nadal będzie) za darmo, ale wypuszczane co jakiś czas aktualizacje dotyczyły tylko trybu wieloosobowego. Sporo osób chciało, by Nintendo stworzyło trochę więcej zawartości dla jednego gracza – w końcu dostępna w grze kampania to całkiem fajna, kilkugodzinna przygoda wypełniona strzelaniem farbą i skakaniem po platformach. Prośby zostały wysłuchane, choć za Octo Expansion trzeba wysupłać z kieszeni pieniądze. Teraz powiem wam, czemu musicie to zrobić.

 

octo ekspansja ぴピヽ

Octo Expansion wita nas logiem w popularnej ostatnio waporwave’owej stylistyce i pozwala wcielić się w skórę obiektu testowego numer 10008, dla uproszczenia zwanego Agentem 8.  Jest on Octolingiem, elitarnym przedstawicielem rasy Octarian, z którą ścieraliśmy się w kampaniach obu części serii. Fabuła wygląda następująco: lądujemy w podziemiach, dowiadujemy się, że mamy amnezję, ustalamy swój wygląd, a potem spotykamy gadający telefon, który informuje nas, że by wydostać się na powierzchnię musimy zebrać cztery części artefaktu rozrzucone po stacjach podziemnego metra, którego konduktorem jest ogórek morski. W osiągnięciu celu pomagają nam dobrze znane postacie: działające z oddali idolki Pearl i Marina oraz uwięziony razem z nami Kapitan Cuttlefish, weteran wojen pomiędzy Inklingami i Octarianami. Ich udostępnianie co jakiś czas chatlogi pozwalają wgryźć się bardziej w czasami zaskakująco mroczne, zwłaszcza w zestawieniu z przedstawionym powyżej skrótem głupawego początku historii, lore gry.

80 złotych za 80 misji. Brzmi uczciwie. Z jednej strony poszczególne zadania są krótsze niż te z oryginalnej kampanii i zazwyczaj skupiają się na jednej mechanice zabawy. Z drugiej strony są bardziej zróżnicowane – od liczby pomysłów, na które wpadli Hisashi Nogami i jego współpracownicy, aż kręci się w głowie. W jednej chwili gramy w bilard snajperką, by za moment skakać po szynach i eliminować cele, a za kilka minut po raz dziesiąty podchodzić do tej samej misji rozbijać skrzynki tak, by ułożyć konstrukcję jak ze wzorca. Są też chociażby zadania, które wykonujemy wyłącznie przy pomocy broni specjalnych – lecąc Inkjetem i strzelając do przeciwników czy tocząc się w postaci Ballera i wybuchając wrogom tuż przed nosem. Aha, każde zadanie wymaga opłaty wstępnej, która daje nam zazwyczaj kilka żyć (jeśli dana plansza ma checkpointy, po utracie wszystkich szans zaczniemy od ostatniego), a pomyślne ukończenie wyzwania zwraca nam wielokrotność zainwestowanej kwoty. Mimo wielu nieudanych prób, waluty nigdy mi nie zabrakło.

Zachwyty zachwytami, ale muszę przyznać, że w zestawie znalazło się kilka wyzwań bez polotu, typowych zapychaczy, takich jak występujący kilkukrotnie motyw jazda wieżą do bazy przeciwnika. Od razu przyszły mi na myśl Shrine’y z Breath of the Wild polegające na starciach z Guardianami, których było zdecydowanie za dużo. W Octo Expansion chybionych pomysłów na etapy jest jednak zdecydowanie mniej niż w ostatniej odsłonie przygód Linka. Nawet jeśli celem misji jest zwyczajne przejście z punktu A do punku B, po drodze jest co robić – a to trzeba samemu wymalować sobie ścieżkę pośród nicości, a to skoordynować ułożenie platform, by móc po nich bezpiecznie przejść, a to bezwzględnie unikać ataków wrogich, pozbawionych własnej woli Octarian, bo akurat w danym zadaniu nie możemy się nawet zetknąć z tuszem produkowanym przez oponentów.

wyzwanie 陰ア圧

Jest też trudniej. Wyższy niż w podstawowej kampanii poziom wyzwania wynika z różnych czynników. Czasem jest to ograniczenie czasu lub tuszu – limity są ustawione tak, by misje wykonywać niemal bezbłędnie, na styk. Innym razem chodzi o precyzję, jak podczas zadania polegającego na trafieniu w wybuchający balon tak, by uruchomić reakcję łańcuchową, która zniszczy wszystko na planszy. Niby można to zrobić w kilka sekund – w końcu wystarczy oddać jeden strzał – ale potrzebnych mi było kilkadziesiąt prób. Trudność niektórych misji można modyfikować przy pomocy wyboru oręża – jedną, zazwyczaj sugerowaną przez grę bronią przechodziłem daną misję za pierwszym czy drugim razem, podczas gdy z innym narzędziem mordu w rękach męczyłem się z tym samym testem umiejętności o wiele bardziej.

Jeśli jakieś zadanie sprawia nam wyjątkowy problem, możemy spróbować je pominąć, wybierając  inną ścieżkę na mapie metra. By ukończyć Octo Expansion nie trzeba wykonać wszystkich 80 zadań – jeśli dobrze liczę, przy odrobinie szczęścia może się to udać nawet przy pominięciu ponad połowy plansz, w tym niemal wszystkich bossów (ci są niestety jedynie dopakowanymi wersjami tych znanych z podstawki, ale przynajmniej wreszcie stanowią wyzwanie). Po kilku nieudanych próbach daną planszę można zaliczyć także przy pomocy Mariny i jej umiejętności hakerskich. Ceną za to małe oszustwo, prócz niewielkiej opłaty, jest niewłaściwe zmaterializowanie się ciasteczka otrzymywanego po wykonaniu każdej z misji – gdy zbierzemy wszystkie z danej linii metra, możemy odebrać ubranko, z którego skorzystamy w trybie sieciowym. Jest to jednak tylko kwestia natury estetycznej… chyba że chcemy zaliczyć wszystkie 80 etapów. Warto się o to pokusić, bo zaowocuje to pewną niespodzianką, której, jak to niespodzianki, nie chciałbym wam zdradzać. Powiem tylko, że to jedna z najcięższych rzeczy, z jakimi spotkałem się w grach w ostatnich latach i napsuła mi tyle krwi, że byłem bliski poddania się. Ale jednak się udało i satysfakcję miałem z tego ogromną.

Octo Expansion to również przyjemność dla oczu i uszu. Każda odkryta linia metra to okazja do ujrzenia kolejnych dziwacznych mieszkańców podziemnego świata. C. Q. Cumber, wspomniany konduktor obdarowujący nas od czasu do czasu dodatkową walutą; Iso Padre, ubrany w garnitur równonóg wręczający nam prezenty za zbieranie ciasteczek, który okulary podebrał Jeanowi Reno prosto z planu „Leona Zawodowca”; przypominający najróżniejsze gatunki głębinowych stworzeń bezimienni mieszkańcy jadący do szkoły i pracy (chyba, przynajmniej tak są ubrani). Warto przypatrywać się także planszom, po których dryfują dyskietki, płyty CD, klawiatury i dawne konsole Nintendo. W ścieżce dźwiękowej wyróżniają się głównie kolejne kawałki z wokalem od wewnątrzgrowej grupy Off the Hook (na przykład wybrzmiewający podczas walki z finałowym bossem remix znanego z podstawki Ebb and Flow). Radę dają także pozbawione śpiewu utwory didżejki Deadf1sh przygrywające podczas poszczególnych misji. Tutaj mix niektórych z nich.

 

stay fresh 慰ゾ曖

Octo Expansion to rzecz obowiązkowa dla fanów serii. Tak jak oryginalna kampania drugiego Splatoona była swego rodzaju samouczkiem, tak Octo Expansion jest sprawdzeniem umiejętności nabytych podczas sieciowych starć. Jeśli chcecie tylko odblokować skórkę Octolinga do trybu wieloosobowego, DLC możecie przejść w kilka godzin, ale jeśli zamierzacie zrobić wszystkie misje, a tym bardziej planujecie ten dodatek wymaksować, zajmie wam to co najmniej drugie tyle. Choć Splatoon 2 będzie nadal rozwijany, Octo Expansion jest dla mnie swego rodzaju podsumowanie przygody z grą – po dogłębnym zapoznaniu się ze wszystkimi trybami i spędzeniu trochę czasu w endgamie zwyczajnie nie spodziewam się zobaczyć nic lepszego. Z kolei jeśli nie graliście jeszcze w Splatoona 2, a lubicie bawić się samemu, Octo Expansion to solidny argument za zaopatrzeniem się wreszcie w świetnego sequela najciekawszej nowej marki Nintendo od epoki kamienia łupanego.

4 komentarze

Dodaj komentarz