[Recenzja] Mecha Storm

Roboty do roboty!

Roboty w popkulturze mają swoje przytulne miejsce. Pojawiają się w różnych mediach, sprawując różnorakie funkcje. Mogą posłużyć jako tło do poszukiwań odpowiedzi na temat człowieczeństwa, ale także mogą przyjąć formę ostatecznego zagrożenia, które przyczyni się do zagłady ludzkości. Najczęstszym motywem jednak jest ich dobra strona wiążąca się z obroną maluczkich. Do tego patentu odwołało się studio MobOwl Games ze swoją najnowszą produkcją na Switcha – Mecha Storm.

W galaktyce rozpętała się ogromna wojna pomiędzy dwoma frakcjami, która zagraża całemu istnieniu. Stając po stronie tych dobrych, zasiądziemy za sterami tytułowych mechów i postaramy się przywrócić porządek. Osią centralną rozgrywki jest prowadzenie trzyosobowego zespołu złożonego z robotów przeciwko hordom nieprzyjaciela. Aktywnie sterowany może być tylko jeden z naszych podopiecznych. Pozostałe dwa są „schowane” i regenerują się, czekając na przywołanie. Jeżeli wezwiemy któregoś mecha z listy, to podmieni naszego aktualnie sterowanego wojaka. Takie podejście wprowadza elementy taktyki do gry. W krytycznych momentach bitwy można odwołać robota, który jest na żyletce życia i zastąpić go nowym, z pełnym paskiem zdrowia. Sama walka polega na szlachtowaniu zastępów wroga z perspektywy trzeciej osoby.

Mecha Storm
Z akcji ofensywnych mamy do dyspozycji trzy możliwości: zwykły atak oraz użycie jednego z trzech skili, z który jeden jest wersją ultimate, powodującą największe spustoszenie w szeregach wroga. Z zagrań defensywnych mamy dostępny unik lub użycie tarczy. Jak możecie wywnioskować, pojedynki nie są zbyt skomplikowane i raczej proste. Na ekranie mamy wyświetlane dwa paski. Jeden jest odpowiedzialny oczywiście za pokazywanie stanu zdrowia, drugi natomiast informuje nas o staminie, która służy do wykonywania manewrów defensywnych. Uruchamianie bariery ochronnej oraz wykonywanie uników nie może być więc wykonywane w nieskończoność.  Należy tutaj też podkreślić, że Mechy mają swój ciężar i nie poruszają się tak zwinnie, jak na przykład LEV-y z Zone of the Enders, co przekłada się na dynamikę starć. Z drugiej strony nie są to też ślimacze pojedynki i odpowiednia kombinacja uników oraz ataków jest kluczem do sukcesu.

W naszym hangarze są dostępne trzy klasy mechów: Brawler, Scout oraz Guardian. Pierwszy typ charakteryzuje się największą siłą ofensywną i walczy tylko w zwarciu. Kolejny rodzaj jest strzelcem, który atakuje wrogów z dystansu. Ostatnia klasa jest typowym tankiem, który posiada najmocniejszy pancerz. Do boju można wysłać skład składający się z tej samej klasy robotów, ale dywersyfikowanie naszej drużyny zdecydowanie zwiększy szansę na pomyślne ukończenie misji. Mając odpowiednią drużynę, możemy także dostać różnorakie bonusy, jak na przykład zwiększoną siłę ataku.

Każdego mecha można ulepszać znalezioną bronią lub surowcem po zakończeniu misji. Każda z planet dostępnych w grze oferuje jedenaście zadań do wykonania. Pojedynczy segment danego globu przy pierwszym podejściu średnio trwa od 3 do 5 minut. Zadania starają się być zróżnicowane, od klasycznego wybicia wszystkiego co się rusza, aż po eskortę i ochronę sprzymierzonych nam jednostek.

Tak pokrótce prezentuje się opis gry. Pora więc wymienić rzeczy, które udały się w grze, a które nie. Najmocniejszym elementem zdecydowanie są mechy. Ich projekty były wzorowane na serii Custom Robo i mają nieco karykaturalny charakter. Każdy typ znacząco różni się od siebie wizualnie i każda zmiana ekwipunku jest widoczna. W dodatku można je wszelako modyfikować. Po stronie pozytywów znajduje się także mechanika wysyłania trzech wojaków na pole bitwy. Wprowadza to trochę głębi do prostego systemu walki.  Do plusów możemy także zaliczyć pojedynki z subbossami i normalnymi bossami. Głównie tutaj będziemy stosować jakąkolwiek taktykę oraz korzystać ze wszelkich dostępnych umiejętności, chociaż zestaw ruchów adwersarzy po jakimś czasie staje się powtarzalny.

Mecha Storm jest portem gry mobilnej i niestety bardzo to widać. Każda planeta oferuje swoje środowisko, z którym zapoznajemy się w pierwszej misji. Później struktura zaprezentowana w pilotowym zadaniu na danym globie jest powtarzana w kolejnych eskapadach. Przez dziesięć misji widzimy praktycznie to samo otoczenie. Na pierwszej planecie, którą jest Ziemia, przeskakujemy z różnych zakątków od Dubaju aż po Europę, ale niestety w grze tego nie zaobserwujemy, ponieważ wszystko wygląda podobnie. Misje są skonstruowane z trzech krótkich i bardzo liniowych segmentów, pomiędzy którymi przeskakujemy przez teleporty. Nie ma możliwości, aby wykonać skok w bok – możemy przemieszczać się tylko do przodu, po z góry zaplanowanej ścieżce. Samo otoczenie jest puste i nie oferuje żadnych elementów zniszczalnych, z wyjątkiem niektórych misji. Jedynymi przeszkadzajkami będą powtarzalne modele przeciwników, które w większości przypadków nie będą stanowiły zagrożenia. Głównym zagrożeniem są inne mechy. W pewnym momencie dojdziemy jednak do takiego etapu, że pokonanie bossa w danej misji będzie zbyt ciężkie i bez grindu w poprzednich zadaniach się nie obędzie. Z początku, mimo swojej prostoty, walka sprawia trochę satysfakcji, ale im dalej w las, tym staje się coraz bardziej monotonna. Ciągle spamowanie na zmianę ataku i uniku na powtarzalnych przeciwnikach w powtarzalnej scenerii jest męczące. Zdecydowanie nie jest to gra na dłuższe posiedzenia. Rdzeń gry z pewnością jest do gruntownego przemodelowania, aby wyzbyć się tej monotonii. Sama grafika nie wyciska nawet trzecich potów ze Switcha. Grę głównie ogrywałem w trybie handhelda i tam prezentuje się trochę poniżej przeciętnej. Udźwiękowienie gry i muzyka nie zapada jakkolwiek w pamięć, ale na szczęście nie jest irytująca, więc ten element można byłoby podciągnąć też pod plusy.

 

Za udostępnienie gry o recenzji dziękuję deweloperowi, MobOwl Games. Screeny pochodzą od twórców gry.

Dodaj komentarz