[Recenzja] Kirby: Planet Robobot

Jakoś tak wyszło, że jeśli chodzi o platformówki na 3DS-ie, to bardziej podobają mi się pozycje przygotowane przez studia third-party. Shovel Knight i Shantae and the Pirate’s Curse zrobiły na mnie większe wrażenie niż New Super Mario Bros 2. czy Super Mario 3D Land. Nowy Kirby nie zmieni mojej opinii, jednak muszę przyznać, że z gier tworzonych typowo przez Nintendo (lub blisko związane z nimi studia, jak HAL Laboratory w tym przypadku), Planet Robobot przypadł mi do gustu najbardziej.

Szczerze mówiąc jest to moje pierwsze poważne spotkanie z serią o przygodach różowego kulka. Coś tam kiedyś widziałem, coś tam kiedyś słyszałem, ale więcej walczyłem Kirbym w ostatnich Smashach niż kierowałem jego losami w dedykowanych specjalnie jemu tytułach. Dopiero z okazji wydania ostatniej odsłony cyklu postanowiłem sprawdzić o co w tym wszystkim chodzi. Obeznani z serią zapewne wiedzą to, co teraz napiszę: że trudnych skoków i fikuśnych ewolucji znaleźć tu nie sposób, zwłaszcza że Kirby potrafi nabrać powietrza do ust i podskakiwać do góry odbijając się od niczego (ach ta fizyka gier). Jest to platformówka bardziej nastawiona na akcję i zabawę różnymi mocami zyskiwanymi wraz z pochłonięciem przeciwników. Połykasz ognistego stworka – ziejesz ogniem. Zżerasz czarodzieja – jesteś niczym Harry Potter. Do dostępnych do tej pory transformacji doszły trzy kolejne, zamieniające Kirbisia w doktora, posługującego się trucizną alchemika oraz posiadającego moce psychiczne telepatę.

.

Mech nie jest meh

Największą nowością jest dostęp do tytułowego Robobota. Pierwszego mecha znajdujemy praktycznie na samym początku gry i już po chwili czujemy, że jest to maszyna totalnego zniszczenia. Za sterami robota jesteśmy praktycznie niezniszczalni, ale nadal zdolni jesteśmy inhalować moce wrogów. Robobot w barwach charakterystycznych dla kultury reggae strzelający falami dźwiękowymi? Zamrażająca przeciwników przenośna lodówa? Jest nawet motor oraz samolot, zmieniający na chwilę rozgrywkę w prostego shmupa – do wyboru, do koloru. Dodatkowo robot jest w stanie przesuwać wielkie skrzynie czy odkręcać śruby, w czym pomagamy mu kręcąc circle padem naszego 3DS-a.

Ale, ale, całej gry mechem przejść nie można, byłoby to za łatwe. Dostęp do maszyny mordu jest nam odpowiednio dozowany, nie możemy też opuścić jej w dowolnym momencie, a jedynie w specjalnie przeznaczonych do tego stacjach. Zdarzają się etapy, które niemal w całości spędzamy w Robobocie, innym razem poruszamy się praktycznie wyłącznie pieszo. Nie liczyłem tego ze stoperem w ręce, ale myślę, że udało się zachować odpowiedni balans pomiędzy oboma trybami rozgrywki i spędzimy w poszczególnych formach po około połowie całej sześcio-ośmiogodzinnej kampanii. Jej tło fabularne nie jest może zbyt istotne, ale warto wiedzieć, że walczymy z korporacją Haltmann, która przyleciała swoim wielkim statkiem na naszą gwiezdną planetę, by pożreć jej zasoby. Z najeźdźcą nie radzą sobie ani King Dedede, ani Meta Knight i to my, zbudzeni ze słodkiego snu, musimy wkroczyć do akcji.

.

Kostki w lesie, kostki w wodzie, wszędzie kostki

Główny tryb gry przeprowadzi nas przez kilka bardzo ładnie wymodelowanych, kolorowych światów różniących się pomiędzy sobą krajobrazami. Przyjdzie nam przemierzyć choćby zielone pola, popływać w morzu, zapuścić się na pustynię oraz zwiedzić muzyczne miasto. Wszystkie te lokacje zawierają także sporo elementów futurystycznych, wokół których kręci się rozgrywka. Poszczególne etapy, których każdy świat zawiera kilka, trwają od kilku do kilkunastu minut i składają się z kilku mniejszych fragmentów. Samo ich przejście jest kaszką z mleczkiem – zginąć tu właściwie nie sposób. Pasek życia Kirby’ego jest wystarczająco długi, by móc pozwolić sobie na przyjęcie kilku ciosów, a od czasu do czasu znajdujemy na planszy smakołyki, które odnowią stan naszego zdrowia. Niektóre z nich możemy zachować na później, by skonsumować je w krytycznym momencie.

Podczas przemierzania plansz trafiamy także na inne znajdźki. Najważniejszymi z nich są kostki. Nie musimy zbierać ich wszystkich, ale kilka w każdym świecie jest koniecznością – odblokowują one dostęp do bossa danej krainy. Możemy się także pokusić o wyzbieranie wszystkich sześcianów w danym świecie, co da nam dostęp do dodatkowej planszy. Odkrycie nagrody za skolekcjonowanie pełnej gamy 100 kostek pozostawiam do odkrycia wam.

Drugim z elementów kolekcjonerskich gry są naklejki. Zwykłe z nich są niebieskie, a specjalne, występujące na każdej planszy tylko raz, złote. Nie dają one nic konkretnego, ale zadowolą fanów customizacji – możemy je nakleić na naszego Robobota. Sam aspekt kolekcjonerski wciągnął mnie choćby z powodu konieczności lizania każdej ściany, co lubię w platformówkach, zwłaszcza takich, gdzie samo przebiegnięcie przez planszę jest banalnie proste. Faktycznie wracałem się do poszczególnych etapów w poszukiwaniu pominiętych kostek i, nie chwaląc się, bo nie ma za bardzo czym, udało mi się zebrać wszystkie. Z naklejkami dałem sobie jednak spokój – nawet gdybym znalazł każdą złotą, z niebieskich wypadają zupełnie losowe nalepki. Wszystkich jest razem mnóstwo i ich zebranie trwałoby wieki, chociaż można je także kupić za Play Coinsy zdobywane podczas nabijania kroków z włączonym 3DS-em. Włączcie „sleep mode”, włóżcie konsolę do plecaka i idźcie na miasto grać w Pokémon GO, to kupicie wszystkie nalepki i zostanie wam jeszcze zapas monet na następne trzy lata.

Ciekawą sprawą jest wplecenie do gry pseudotrójwymiaru. O co chodzi? Na wielu planszach możemy dość swobodnie poruszać się pomiędzy bliższym a dalszym planem. Pozwoliło to twórcom na umieszczenie takich przeciwników jak wirujące młoty czy samochody przejeżdżające wzdłuż etapu. Najbardziej udanym wykorzystaniem dwóch planów są jednak momenty, gdy musimy przeprowadzić naszego robotycznego klona przez tor przeszkód za pomocą nadajnika. Gdy my skaczemy, robocik skacze, gdy mu kucamy, nasz mechaniczny przyjaciel także. Miłe urozmaicenie. Jest takich więcej, ale przecież nie będę o wszystkich pisał.

Kolejnym przyjemnym zaskoczeniem były dla mnie walki z bossami. O ile rzucani na nas sub-bossowie mogą być z łatwością pokonani za pomocą brutalnej siły, o tyle główni oponenci, z którymi musimy zmierzyć się pod koniec każdego ze światów, są już poważniejszym wyzwaniem. Nadal niezbyt wielkim, ale trzeba się naskakać i naużywać posiadanych w danej chwili mocy, by złoić im skórę. Z rozdziawionym otworem gębowym przyjąłem ostatnią potyczkę. Niespodzianką jest zarówno sam przeciwnik, jak i sposób w który się z nim mierzymy. Tutaj wielkie brawa dla pań i panów z HAL Laboratory, dawno nie widziałem tak przyjemnego końcowego starcia w grze platformowej.

.

Kilka gier w jednej

Prócz głównego trybu gry, czeka tu na graczy także kilka innych atrakcji. Od początku możemy zagrać w dwie minigierki. Pierwsza z nich, Kirby 3D Rumble, polega na walce z hordami potworów. Im bardziej stylowo sobie z nimi radzimy, tym więcej punktów dostajemy. Może i jest to fajny dodatek, jednak starcza na jakieś… 20 minut zabawy? „Trochę” krótko. Druga bonusowa gierka ma w sobie większy potencjał. To 4-osobowy co-op z erpegową otoczką, w którym razem z trzema innymi graczami (lub botami) mierzymy się z kolejnymi bossami. Sporym plusem jest tutaj możliwość grania na jednym karcie, zaś minusem niemożność zabawy z ludźmi z sieci. HAL Laboratory, pamiętajcie o ludziach bez znajomych!

Poza omawianymi pierdółkami są jeszcze dwa kolejne tryby, które musimy sobie odblokować. Meta Knightmare Returns to, jak sama nazwa mówi, wariacja kampanii, w której, podczas dość długiej drzemki Kirby’ego, wcielamy się w zakutego w zbroję rycerza. Zamiast zdolności kopiowania mocy przeciwników, Meta Knight posiada cztery umiejętności, które napędzane są przez punkty otrzymywane za pokonywanie wrogów. Nowy protagonista potrafi zwiększyć swą szybkość, uleczyć się, wykonać potężny atak mieczem oraz przyzwać swoich kumpli, by przywalić oponentowi całą swą mocą. Co prawda gra w tym trybie mierzy czas, więc jest to swego rodzaju Time Attack, jednak nie musimy się tym kompletnie przejmować. Ostatni z dodatków to The Arena. Wybieramy jedną z umiejętności i bijemy kolejnych głównych przeciwników obitych wcześniej w kampanii.

Kirby Planet Robobot pełen jest wartkiej akcji oraz uroku charakterystycznego dla różowego kulka. Odświeżenie formuły poprzez dodanie mecha czy osadzenie przygody w świecie przyszłości to udane zabiegi, a bonusowe tryby zapewniają kilka godzin dodatkowej zabawy. Gra jest kolorowa i dopracowana, a przygrywająca muzyka zawiera kręcące mnie elektroniczne wstawki. Czy będę jednak pamiętał o tym Kirbym za kilka lat i wspominał go jako jedną z najlepszych platformówek, z jakimi miałem okazję się zapoznać? Pewnie nie, jednak jeśli brać pod uwagę gry skakane na 3DS-ie, nowy Kirbiś znajduje się w moim w ścisłym topie.

Brak komentarzy

  1. Ciężko porównać do Triple Deluxe. Obie pozycje różnią się subtelnymi różnicami, które nadają im indywidualny charakter. Przy Planet Robobot bawiłem się świetnie dzięki wrażaniu bycia „OP” (Mechy!). Może trochę za krótko i łatwo, lecz taki urok gier z różowym odkurzaczem. Na dłużej zaciąłem się tylko przy jednej kostce bardzo inteligentnie ukrytej. Zdecydowanie warto zapoznać się z tym tytułem, ostatnimi czasy Nintendo nie wydaje zbyt dużo platformerów w „starym stylu”.

Dodaj komentarz