[Recenzja] I’m really feeling it! Xenoblade Chronicles

24489

Seria Xeno ma długą historię, która zaczęła się w 1998 wraz z ukazaniem się Xenogears na PlayStation. Następnie świat ujrzały trzy części Xenosagi, inspirowanej… myślą niemieckiego filozofa Friedricha Nietzschego, co widać w podtytułach kolejnych odsłon. Dla mnie przygoda z cyklem zaczęła się dopiero od tytułowego Xenoblade’a. Gra ukazała się na Wii, potem zawędrowała także na New 3DSy, ale mi udało się kupić ją dopiero dzięki udostępnieniu jej w wersji cyfrowej na Wii U.

Czy warto zamienić 80 złociszy na ten tytuł? Zapraszam do recenzji.

Born in a world of strife!*

Zacznijmy klasycznie. Po pierwsze – świat gry i historia. Miejscem wydarzeń są… ciała Bionisa i Mechonisa – dwóch gigantów, którzy walcząc ze sobą, w pewnym momencie znieruchomieli. Mechonis stracił rękę, która spadła do bezkresnego oceanu, a jego miecz utkwił w biodrze Bionisa, tworząc pomost pomiędzy dwoma tytanami. Na grzbiecie Bionisa powstało życie organiczne, zaś na Mechonisie wytworzyły się maszyny. Z pewnych, nieznanych nam powodów istoty z obu światów są w stanie ciągłego konfliktu. A raczej to Maszyny atakują mieszkańców próbującego się bronić Bionisa.

Kilka tysięcy lat później mieszkańcy obu gigantów nadal walczą ze sobą. Mamy okazję wcielić się w postać Shulka, młodego chłopaka parającego się zbieraniem części Mechonów. W wolnym czasie bada on Monado – tajemniczy miecz, którego jego znajomy, Dunban, użył rok wcześniej do przepędzenia armii przeciwnika. W wyniku splotu okoliczności, w którym główne role grają uczucia, strata i chęć zemsty, Shulk i kolejni dołączający do niego towarzysze mają okazję zwiedzić świat, który powstał na grzbietach dwóch tytanów. Potem nie raz wszystko wywraca się do góry nogami i tańczy na głowie. Tetsuya Takahashi i jego kompani napisali opowieść, którą chcę się poznawać. Trzyma w napięciu, nie ma w niej luk i bzdurek łatających brak pomysłów. Nie jest tak, że mamy monopol na prawdę i bijemy tych złych, o nie. Praktycznie nie spotkamy stereotypowych czarnych charakterów. My mamy swoje racje, oni mają swoje.

Co do lokacji – jest co zwiedzać! Twórcy z Monolith Soft udostępnili kilkanaście większych lub mniejszych obszarów do spenetrowania. Każdy z nich to taki zamknięty ekosystem z charakterystycznym środowiskiem, stworami i znajdźkami. Biegamy po trawie/śniegu/skałach, ciachamy potwory (albo przed nimi uciekamy, gdy przerastają nas poziomem doświadczenia), wykonujemy zadania, zaglądamy w każdą dziurę. I, co najważniejsze, chce się to wszystko robić, bowiem dzięki oprawie audiowizualnej (o tym więcej dalej) lokacje są klimatyczne. Nie raz zatrzymywałem się, by popatrzeć na grę świateł na Valak Mountain albo posłuchać pełnej smutku pieśni towarzyszącej przemierzaniu Agnirathy. Wiem, na razie nazwy te nic wam nie mówią, ale wiele miejsc zapada w pamięć i mam nadzieję, że przekonacie się o ich wyjątkowości.

 Xenoblade-Chronicles-Makna-Forest-Screenshot

Chill out w urokliwej okolicy, a za nami potwory na 96 levelu

Against the odds

Co dalej, co dalej… o, może postacie i interakcje między nimi. Oprócz Shulka i Reyna, który jest naszym towarzyszem od początku przygody, do ekipy dołącza kilka ciekawych osobowości. Jedne są napisane lepiej, drugie gorzej, jedne polubimy bardziej, inne mniej – wiadomo. Prawie wszystkie jednak prezentują wysoki poziom. Mają swoje motywacje i nie dołączają do nas, bo tak.

Choć nie mamy zbyt wielkiego wpływu na bieg historii – właściwie nie możemy decydować o przebiegu fabuły, gdyż toczy się ona głównie w cutscenkach – graczom dano okazję do zwiększania zażyłości pomiędzy bohaterami. A to dajemy im prezenty, a to pomagamy obudzić się, gdy zostaną uśpieni podczas walki (brak potionów i innych tego typu medykamentów). Odgrywamy też nieobowiązkowe scenki, które odblokowują się w miarę poznawania towarzyszy. Wszystkie te interakcje są opcjonalne, ale jest to bardzo przyjemna część rozgrywki, będąca odskocznią od walki, a jednocześnie w niej pomagająca.

I tak dochodzimy do clou programu, wisienki na torcie, czyli walki właśnie. JRPg-i kojarzone są z turowymi potyczkami, jednak Japończycy zdecydowali się na system podobny do tego z gier MMO, dodając własne usprawnienia.

W jednej chwili walczyć może trzech towarzyszy, a wcielamy się w dowolnego z nich – nie jesteśmy skazani na ciągłe kierowanie głównym protagonistą. Każda postać ma zupełnie inny styl walki – Shulk polega na swoim Monado, które ukazuje mu przyszłość. Wizję poprzedzają najsilniejsze ataki przeciwników, które mogą na przykład załatwić nas lub któregoś z naszych towarzyszy, a my mamy czas, by zmienić bieg rzeczy. Reyn zaś jest typowym tankiem z ogromną ilością punktów życia, którzy potrafi zdrowo przywalić, gdy nadejdzie taka okazja. Potem możemy też postrzelać z karabinu, porzucać czary czy gryźć przeciwnika w tyłek. Serio, jedna z postaci kąsa wrogów w zadek.

Podstawowe ciosy wyprowadzane są automatycznie, gdy znajdujemy się blisko stwora, ale kluczowe jest używanie Arts, mocy specjalnych. Jedne zadają zwiększone obrażenia, inne powodują, że oponenci chętniej atakują jednego z bohaterów (zazwyczaj tego z dużą ilością punktów życia), by pozwolić działać towarzyszom preferującym ataki z zaskoczenia, jeszcze inne paraliżują czy usypiają antagonistów. Dodatkowej głębi nadaje uzależnienie skuteczności niektórych ataków specjalnych od miejsca, w które uderzymy. Choćby kluczowy Art głównego bohatera, Back Slash, nie zrobi wielkiej krzywdy, gdy zaatakujemy przeciwnika od przodu, ale gdy zajdziemy go od tyłu i wyprowadzimy cios, zrobimy mu solidne kuku.

Najbardziej satysfakcjonującą mechaniką jest Chain Link. W lewym górnym rogu znajduje się pasek, po którego wypełnieniu możemy zatrzymać czas i spokojnie zaplanować poszczególne ataki. Dzięki temu możemy z łatwością przełamywać obronę przeciwnika, przewracać go i oszałamiać. Długość sekwencji zależna jest od zażyłości istniejącej miedzy bohaterami. Tak więc opłaca się „inwestować” we wzajemne poznawanie się towarzyszy, bowiem Chain Linki potrafią przedłużyć się nawet do kilkudziesięciu uderzeń, co znacznie ułatwia pokonanie choćby niełatwych bossów.

204765_packshot_03_l

58 poziomów różnicy pomiędzy postaciami a wrogiem – to nie jest najlepszy pomysł kolego

We choose to fight!

Oprawa… sprawa jest dyskusyjna. Wii nie jest najmocniejszą konsolą, technikaliami plasującą się gdzieś między PS2 a PS3. Tekstury w niektórych miejscach potrafią prezentować porażająco niską jakość, a mimika postaci jest nierzadko dość oszczędna (paradoksalnie twarz Shulka jest mniej wyrazista niż większości innych bohaterów), ale ogólnie gra wygląda całkiem przyjemnie. Są nawet momenty, gdy pomimo braku HD i innych takich rzeczy wizualia potrafią zachwycić, jak choćby podczas pierwszego spojrzenia na Mechonisa z oddali. Myślę, że wiele więcej się z Wii wyciągnąć nie dało, ale uprzedzam, że ostatnio grałem w Golden Suna na plazmie i piksele centymetrowej wielkości jakoś mi nie wadziły.

Xenoblade-Chronicles-Screenshot-7
Raz tekstury prosto z 1995 roku, raz takie niesamowite widoki

Z oceną muzyki jest prościej, bo ta ociera się o geniusz. Podczas przemierzania Bionisa towarzyszą nam raczej wesołe, tętniące życiem utwory. Już pierwsza kompozycja przygrywająca podczas zwiedzania Colony 9 to bardzo solidna „zbitka” dźwięków, ale najlepszym przykładem tego, co mam na myśli, są dźwięki wybrzmiewające na Gaur Plains:

https://www.youtube.com/watch?v=6Dy74NOzcS8

Po wkroczeniu na Mechonisa atmosfera zmienia się. Utwory stają się bardziej mechaniczne, elektroniczne, co odpowiada klimatowi miejscówek pełnych Mechonów, zardzewiałych części giganta i nowoczesnej technologii. Boże, nie umiem pisać o muzyce, więc po prostu posłuchajcie tego:

https://www.youtube.com/watch?v=18uJPvyID_Q

Również muzyka towarzysząca walce to złoto najwyższej próby. Zwykłe utwory towarzyszące szeregowym potyczkom są „epickie” w ten dobry sposób, a podczas walk z bossami to już w ogóle:

https://www.youtube.com/watch?v=FjSx9hux9NA

Nie można też zapomnieć o lokacjach odwiedzanych nocą. Muzyka po zmroku zmienia się na spokojniejszą, cichszą, zaczynają być słyszalne sentymentalne nuty. Najlepszy przykładem będzie utwór ze wspomnianej już wcześniej Valak Mountain:

https://www.youtube.com/watch?v=yCo78e53uUc

Jeśli miałbym doszukiwać się uchybień, to mógłbym wspomnieć o questach spoza wątku głównego. Rzadko wykraczają one poza schemat „pójdź gdzieś, zabij coś, zbierz coś”. Są raczej pretekstem do zwiedzania lokacji niż faktycznie ciekawymi zadaniami, dzięki którym zbierzemy coś więcej niż złoto i przedmioty. Same ich nazwy – Collection Quest 1 albo Monster Quest 2 – sugerują, że to nic wielkiego.

Z mniej ważnych wad: bardzo brak tu bestiariusza i encyklopedii obejmującą wszystkie przedmioty (bo jest taka obejmująca część). Wiele zadań opiera się, jak przed chwilą pisałem, na kolekcjonowaniu różnych rzeczy, a zlecający zadania NPC nie zawsze dość precyzyjnie określają miejsce, do którego należy się udać. „Idź i zabij jakiegoś tam potwora”, gdy samo przemierzenie lokacji potrafi zająć kilkanaście minut – no nie brzmi dobrze.

Kolejna kwestia to praca kamery – o ile łażenie po lokacjach nie sprawia żadnego problemu z widocznością, o tyle podczas starć jest z tym różnie. Zwłaszcza w przypadku wielkich przeciwników – a zdarzają się stwory kilkunastometrowe – kamera potrafi zatańczyć jak pijany szwagier na weselu. Na szczęście podąża ona za przeciwnikiem, blokując się na nim automatycznie. Z innych kłopotów z przejrzystością: jako, że skuteczność wielu ataków zależy od miejsca uderzenia, można było darować sobie tworzenie przeciwników w postaci latających kulek energii i tym podobnych. Nie mam pojęcia, gdzie to ma przód, a gdzie tył.

Blossom dance!

Mógłbym tak pisać i pisać. Nietrudno zauważyć, że jestem pod wpływem uroku tej gry. Nie wspomniałem nawet o systemie skilli, które mogą być wymieniane między bohaterami, o statystykach, o ekwipunku. Myślę jednak, że w tekście zawarłem najważniejsze cechy, dzięki którym Xenoblade Chronicles to jedno z najlepszych RPG, z jakimi miałem przyjemność obcować. Nie chcę orzekać, czy jest to absolutna czołówką wśród RPG-ów w ogóle, bo nie mam do tego podstaw – moja kupka wstydu obejmuje choćby takie pozycje jak Final Fantasy VI i VII czy Chrono Trigger (nadrobię, obiecuję). Szkoda tylko, że gra wyszła na takie, a nie inne konsole i znalazła niewielkie, choć oddane grono odbiorców. Z drugiej strony, gdyby ukazała się na Plejaku, tak jak inne gry z serii Xeno, zapewne nigdy bym w nią nie zagrał.

Jednym zdaniem – niemalże perfekcyjna gra z piękną fabułą, cholernie satysfakcjonującym systemem walki i muzyką wywalającą z butów. Polecam, jednocześnie sam wracając do maksowania tej pozycji – wczytałem wcześniejszy save, żeby wykonać zadania poboczne i porobić trochę innych rzeczy, które wcześniej zaniedbałem. Chcę jeszcze raz przebiec przez Gaur Plain i rozklekotać kilku Mechonów. W tym świecie po prostu chce się przebywać, nie trzeba robić niczego konkretnego. Powinienem zdążyć z dokładnym spenetrowaniem wszystkich zakątków do 4 grudnia, gdy do Europy zawita duchowy następca tego cudeńka, czyli Xenoblade Chronicles X. Szykują się zapracowane święta.

* podtytuły akapitów to kolejne odzywki w sekwencji ataków jednego z naszych towarzyszy. Nie będę zdradzał którego, bo to jeden z tych strasznych spoilerów, ale można powiedzieć, że to taki mem, który pojawia się pod co drugim filmikiem o tej grze na youtubie i w innych miejscach.

14 komentarzy

  1. Dla mnie Xenoblade Chronicles to top 3 jRPG razem z Chrono Trigger i FFIV. Choć kiedyś nie wierzyłem, że może być aż tak dobre, kiedy mi zachwalano tą grę… Co do recki – jest parę nieścisłości 🙂 Jednak nic wielkiego, czepiać się nie będę. Osobiście w tym momencie jestem na końcówce. Przynajmniej tak mi się wydaje, bo gdy myślę, że jestem blisko końca – gra zaskakuje i jeszcze dalej i ciągle więcej niespodzianek… W ten weekend ukończę i powiem tak – fabuła to mistrzostwo. Naprawdę. Jedyny minus dla mnie w wersji na 3DS jaki faktycznie mi trochę przeszkadza – to brak equalizera. Tak bardzo chciałbym podbić trochę muzykę…

  2. @Elastyn – dzięki!

    @Emczer – chętnie przeczytam o nieścisłościach, zawsze warto wiedzieć więcej. 😛 Może się pomyliłem, może wynika to z tego, że początkowo tekst był jeszcze dłuższy i trzeba było go skracać.

    A muzycznie to mistrzostwo, codziennie słucham tego soundtracku.

    Tak w ogóle to powinienem się przywitać, bo to mój debiut na głównej, zatem – witam. 😀 Mam nadzieję czasem coś napisać.

Dodaj komentarz