“O tym, że Super Mario Odyssey jest moją grą marzeń dowiedziałem się przez przypadek”

A wszystko te czerwone Joy-Cony…

Hallkyon – niegdyś ambitny newsman i recenzent świetnie prosperującego portalu my3ds, obecnie leń i obibok – stał się niedawno siódmym posiadaczem Nintendo Switch w Polsce. Jak mówi nasz dzisiejszy bohater, obcowanie z najnowszym gadżetem japońskiego giganta nadało jego smutnemu, ponuremu życiu zupełnie nowych barw. A wszystko to za sprawą pewnego karłowatego wąsacza.

Rzecz stała się dokładnie tydzień temu. Znów zaspałem, zrezygnowany wygrzebałem się z łóżka i niedobudzony, na wpół przytomny, jeszcze nie do końca trzeźwo myślący zamówiłem Switcha – ot tak, spontanicznie, jeszcze przed śniadankiem. I choć marcowy zakup konsoli obiecałem sobie jeszcze w zeszłym roku, moja wielka sympatia do Nintendo od pewnego czasu przeżywała mały kryzys. 3DS od grudnia zbierał kurz (nadal zbiera, czekając na lepsze czasy), a przebijanie się przez dziesiątki bzdetów na portalach dla fanbojów zaczęło być dla mnie strasznie męczące. Postanowienie to jednak postanowienie – miał być Switch, będzie Switch. No i zdarzył się Switch.

O tym, jak ważną składową zakupu nowej konsoli jest wybór odpowiedniej gry na start można by pisać książki, dlatego ja powiem tylko, że za mnie decyzję podjęły Joy-Cony – te czerwone, najładniejsze (fight me). W rezultacie moim tytułem startowym zostało dołączone do zestawu Super Mario Odyssey – kolejny Marian! Odgrzewany kotlet z… gadającą… czapką? Szczerze mówiąc, Odyseja „zwisała mi” już od pierwszej zapowiedzi. W odróżnieniu od Xenoblade 2, Splatoona czy nowej Zeldy, premiera Mario nie wzbudziła we mnie żadnych emocji. Winą za takowy stan pozwolę sobie obarczyć serię rozczarowujących gier z hydraulikiem, którymi częstowało mnie ostatnio Nintendo. Ani wysoko oceniony 3D Land, ani jeszcze „lepszy” 3D World, mówiąc delikatnie, nie przypadły mi do gustu. Dlaczego więc z okrzykniętą przez wielu grą roku Odyseją miałoby być inaczej?

Odnoszę wrażenie, że w ostatnich latach produkcje z wąsatym hydraulikiem zgubiły gdzieś swoją tożsamość. Pomijam tu cyrk związany ze zrujnowaniem Paper Mario, dojenie serii Mario & Luigi (mimo że nikt o to nie prosi) czy taśmowe produkowanie nijakich gier sportowych z ekipą z Grzybowego Królestwa. Mam na myśli wyłącznie trójwymiarowe platformówki z Marianem, a konkretniej wspomniane już 3D World i 3D Land, gdyż to właśnie za ich sprawą granica pomiędzy Mario 2D a Mario 3D wyraźnie się zatarła.

Przebiegnij x losowych światów, ugniatając kolejne Goombasy, pokonaj złego smoka i uratuj złotowłosą piękność z opresji – ciężko nie odnieść wrażenia, że właśnie za tym przepisem podążał zespół pod wodzą Shigeru Miyamoto  wyrabiając ciasto na kolejne gry z Mario przez ostatnie dziesięć lat. I nie, wcale nie uważam, że to zły przepis, bo przy takim New Super Mario Bros. U bawiłem się naprawdę dobrze (oto dowód). Nosem zaczynam jednak kręcić w momencie, gdy ów schemat ląduje w Mario 3D – produkcji, która (mając na uwadze takie klasyki, jak Sunshine, Galaxy czy legendarne 64) powinna eksperymentować z utartą formułą, wprowadzać do cyklu coś, czego jeszcze w nim nie widzieliśmy i, przede wszystkim, być ciekawa. 3D World i 3D Land mogą być dobrymi platformówkami od strony technicznej, jednak nigdy nie wrzuciłbym ich do jednego worka wraz ze wspomnianymi wyżej tytułami.

I nie chodzi tu wcale o brak słynnej sandboksowej swobody – w końcu ta poszła w odstawkę już przy okazji Super Mario Galaxy. W moim odczuciu ostatnie Mariany w trójwymiarze były po prostu nudne… I bezpłciowe. Pokonując kolejne poziomy, nie byłem wystarczająco zmotywowany do tego, by dostać się do następnej krainy. „Idź dalej, bo na końcu gry czeka księżniczka” – dzięki za propozycję, Shigeru, ale nie, ja wysiadam. Chwała ci Odysejo za pójście w innym kierunku! Jasne, gra po raz kolejny podejmuje temat uprowadzenia księżniczki przez Bowsera. Robi to jednak w zupełnie inny niż dotychczas sposób, rzucając gracza w sam środek akcji, w momencie, gdy pomiędzy “smokiem” a hydraulikiem dochodzi do – jak mogłoby się wydawać – ostatecznej konfrontacji. Po tym jak Marian dostaje lanie, ląduje w ZUPEŁNIE NOWEJ lokacji, na której poznaje ZUPEŁNIE NOWEGO bohatera, który wprowadza do gry ZUPEŁNIE NOWĄ mechanikę i razem wyruszają w podróż po ZUPEŁNIE NOWYCH krainach przepełnionych ZUPEŁNIE NOWYMI postaciami. Co najlepsze, wizyta w każdej z owych krain zawsze ma JAKIŚ cel, dzięki czemu nie mamy wrażenia, że odwiedzamy zupełnie przypadkowe lokacje, jak chociażby w grach z serii New Super Mario Bros.

Trochę to wszystko śmieszne, bo niewiele brakowało, a przeoczyłbym grę, na którą gdzieś tam w głębi swojego nintendowego serduszka od bardzo dawna czekałem. Tak dawna, że chyba zdążyłem o tym zapomnieć.

 

I w tym miejscu zupełnie znienacka pozwolę sobie postawić kropkę (nikt nie powiedział, że to recenzja). Nowy Marian jest nie tylko platformowym majstersztykiem, ale i genialnym Mario 3D – dokładnie takim, na jakiego fani wąsacza czekali od lat. I nikt nie powinien mieć już co do tego najmniejszych wątpliwości. Choćby dlatego, że wiedziały o tym nawet moje Joy-Cony, a ja o tym, że Odyssey jest moją grą marzeń dowiedziałem się zupełnie przez przypadek.

Wracam do zbierania Power Moonów.

14 komentarzy

  1. @Hater
    tylko te z nintendolife ;D Ale tak poważnie rozumiem Halla, bo od premiery Xenoblade’a zdecydowana większość newsów to pierdoły niespecjalnie warte wspominania – wyłamywały się tylko zapowiedzi directów oraz ogłoszenie Smasha. Cała reszta to informacje o tytułach klasy B. Chyba poprzedni rok zanadto nas rozpuścił..

    @art
    Cieszę się, że nie tylko ja nie widziałem w Odysei nic specjalnego 😛 Cóż, może jeszcze się przekonam jak kupię swoją konsolę 😛

  2. Gdyby przed moim domem wylądowało Ufo, wyszli do mnie kosmici z laserem przystawionym na mój pokój i zapytali mnie czym są gry video to bez wahania powiedziałbym im o Super Mario Odyssey. Nie wiem za bardzo czemu autor tak uczepił się fabuły ( to Mario ) ale dla mnie Mario to czysta radość ze skakania, mechanik, dźwięków i tysiąca innych rzeczy dla których myślę, że ten świat bez tej postaci byłby po prostu nudny. Ta gra jest tak dobra dla każdego i w każdym wieku, że obcując z nią stajesz się lepszą istotą, serio. Mnóstwo minigier i mnóstwo tej czystej frajdy.
    Co do Nintendolife to mnie cieszy, że poza większymi new’sami są i felietony na których redakcja i inni dzielą się swoimi wrażeniami jak nie starych czasów na Snes’a czy N64 to z aktualnych gier czy wydarzeń w świecie Nintendo. To właśnie powinna zawierać strona dla fanów, żywe forum pod jakimkolwiek tematem. Tak czy owak pisz HALLKYON co chcesz skoro kiedyś pisałeś new’sy ale tego wrażenia o Odyssey ciężko mam zinterpretować o co ci chodzi 🙂

  3. Goral – w moim wypadku wygląda to w ten sposób, że jeśli mechanika za dużo się nie zmienia (a umówmy się, kolejne mario w tym względzie koła raczej nie wynajdują, podstawy rozgrywki w każdym są z grubsza te same), to fabuła powinna nadrabiać tę stagnację. W przypadku mario niestety stagnację mamy tu i tu, a do tego poziom trudności jest jaki jest.

  4. Rozumiem jak to widzisz ale w zmieniającym się świecie niezmieniające się Mario to coś dobrego (dla mnie). I fakt, że remont z części na część jest nie zbyt drastyczny ale dla mnie to klasa, która nie powinna ulegać większym remiksom tylko jakościowym aranżacjom. Nie wyobrażam sobie fabuły w Mario na miarę czegokolwiek. Biegaj, zbieraj monety i ciesz się gameplay’em, Yahooo 🙂

  5. Fabuła w Mario jest najważniejsza ok… kupując samochód niektórzy też kierują się kolorem karoserii. Zawsze była pretekstowa. Granica między 2D a 3D została zatarta już przy 64, skąd pomysł, że dopiero przy 3D Land i 3D World? Ile to już widziałem takich osób które się wypaliły Nintendo… schemat zawsze jest ten sam. Od stosunku fanboyskiego do ambiwalentnego dzieli nas kilka kroków. 3DS się kurzy, Wii U dawno sprzedane. Desperacja ze spontanicznym zakupem nowego sprzętu, który niczym katalizator ma pobudzić na nowo zgaszone hobby. Za parę miesięcy sprzedaż sprzętu i dorabianie teorii.

Dodaj komentarz